Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Wygldasz, jakby[ rozgryzBa pluskw. - Ja... - wyjkaBa, rozpaczliwie poszukujc wymówki. - Ten wywar naprawd cuchnie. - A smakuje jeszcze gorzej. SkoDczyB pi i wreszcie uwolniB jej dBoD. Zamy[liB si. - Wyrzucono ci na bruk? Bez |adnego zabezpieczenia? Z dziemi? - zapytaB. -Tak. ChciaBa odej[, ale musiaBa si dowiedzie. - Naprawd sByszaBe[ mój gBos, kiedy byBe[ bliski [mierci? 68 - To nie jest wa|ne - powiedziaB, zbywajc jej pytanie machniciem dBoni. - Ile masz dzieci? - Dwóch chBopców. Ja uwa|am, |e to wa|ne. - Naprawd? - Jej upór zwróciB uwag Hugha. PogBadziB z namysBem brod. - Bardzo ciekawe. Na lito[ bosk, wcale nie chciaBa, by zaczB o tym rozmy[la! - Pewnie masz racj. Mam dwóch synów, Parki-na i ABlyna - odparBa po[piesznie, próbujc si u[miechn. - Nie wiedziaBam, co robi, kiedy |oBnierze ksicia zostawili nas na drodze jedynie z tym, co mieli[my na grzbiecie. - {oBnierze ksicia. Zrobili ci krzywd? - Chodzi ci o to, czy mnie zgwaBcili? - Mimo woli przypomniaBa sobie tamten okropny dzieD. - Nie. Ich dowódca otrzymaB [cisBe rozkazy i byB im posBuszny. - Okazujc jej przy tym pogard i wyniosBo[. - WyrzuciB mnie i wszystko, co cho pobie|nie kojarzyBo si z Robinem. - StaBa wtedy na drodze pomidzy stosami sztandarów i gobelinów, opatrzonych godBem Robina, trzymajc chBopców za rce. - Kazano im przygotowa zamek dla nowego pana. - I kto nim zostaB? - Nie sByszaBam, by ksi| ju| go komu[ przydzieliB. - Wiem, kto go na pewno nie dostanie. Co za dziwaczne stwierdzenie. - Kto taki? - {aden z lordów, którzy poparli de Montforta. Daj mi co[ do przepBukania gardBa - dodaB, jakby dopiero teraz poczuB w ustach gorycz wywaru. Zadowolona, |e nadarzyBa si okazja, by zmieni temat, pomogBa mu uBo|y si na poduszce. OwinBa stojcy na piecu garnek kawaBkiem szmaty, przyniosBa go do Bo|a chorego i zdjBa przykrywk. 69 W powietrzu rozszedB si zapach zióB, zmieszany z siln woni... misa? PoniósB gBow, podekscytowany. - Co to takiego? - RosóB - odparBa z u[miechem. - Wharton zBapaB we wnyki królika i zrobiB gulasz. Hugh wycignB szyj i zajrzaB do garnka. - I gdzie ten gulasz? Doskonale go rozumiaBa. - Nie mo|esz je[ kawaBków misa. Twój |oBdek nie jest jeszcze gotowy. - Bzdura. Umieram z gBodu po tej owsiance, któr we mnie wmuszasz. - Masz szcz[cie, |e udaBo mi si zdoby cho owsiank. - ZanurzyBa By|k w rosole. - Chcesz czy nie? MiaB ochot dalej si sprzecza. ChciaB je[. GBód zwyci|yB. NakarmiBa go i powiedziaBa: - To grzech nie dzieli si jedzeniem, którym Bóg nas pobBogosBawiB. Inni te| tskni za misem. Lecz bardzo wtpi, czy udaBoby mi si wmówi zakonnicom, |e to ja zaBo|yBam wnyki i zBapaBam królika. - A Wharton nie mógB powiedzie, |e to on go zBapaB? - Ju| i tak przygldaj mu si podejrzliwie. Co prawda przywykli[my, |e wokóB opactwa peBno jest wBóczgów, ale Wharton wyglda nader groznie, poza tym widuj go tylko o zmroku i o brzasku. PodobaBo jej si, w jaki sposób Hugh jadB: szybko, starannie, oszczdzajc ka|d kropl. - Bardzo si pilnuje, by go nie rozpoznano. - Tak. - Hugh spochmurniaB. - Jest wielu takich, którzy sprzedaliby Whartona za gar[ zBotych monet, gdyby go rozpoznali. 70 PoruszyBa si niespokojnie