Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Prawda, kochany, że urozmaicony i dziwny... A skąd właściwie jesteś? — Z Podhorców. — Masz tatę i mamę? — Matkę. — A szkołę skończyłeś, co? — Sześć klas. . — Uczysz się dalej? Oczy Trawianki zdają się wydobywać z Fedora jakąś bardzo ważną tajemnicę, a usta wymawiają jednocześnie dziwne słowa, jakby chciały wprowadzić chłopaka w błąd, odwrócić jego uwagę od tego bacznego spojrzenia, więc Fedir nie odpowiada na pytanie. •— Ta-ak, dziwny i urozmaicony jest świat, mój kochany. Mówi się, że jest miłość. Ale inaczej się to nazywa. Nie rozumieją ludzie prawdziwej miłości. Praw- , dziwa miłość — to Bóg, mój chłopcze. — Bóg? — wciąż z tą samą uprzejmością pyta Fedir. — A zwyczajna miłość — to co? 14* 211 — Nie bądź pyszałkowaty i hardy, życie nasze ma swój kres. Popiera cię nasz mechanik, Potajczuk, sły-szałem^ ze chce ci we wszystkim dopomóc. Żebyś szedł w górę. Bo niby wiejski chłopak, niechaj pnie się w górę, żeby było widać, jak się troszczymy o ludzi, co przyszli, do nas na fabrykę. Myślisz pewnie, że jest wszechmocny? — Jak to, jak? — dziwi się Fedir, nie rozumiejąc w swojej naiwności, do czego zmierza Trawianko. W ogóle Fedir nigdy nie zauważył nic szczególnego w stosunku Potajczuka do niego — był przyjacielski, dawał wiele rad, mówił, że trzeba uczyć się nadal, niejedno pokazał w pracy — ale czyż to znaczy, że go „popiera"? Potajczuk w ogóle odnosi się tak do ludzi, taki jest z natury i takie już ma zadanie, obowiązek w pracy. — Zaślepia cię twoja pycha. Przecież nie od Potajczuka zależy twój los i tak samo nie od ciebie. Człowiek jest grudką brudnego, marnego prochu, która może się rozsypać w każdej chwili. Myślisz o jutrze, ale trzeba myśleć o śmierci i wieczności. Słyszałeś kiedyś tę pieśń? „Pokój wieczny nastanie i wieczne ucztowanie, mgła i mrok się rozwieje, chwalebne zabrzmi pienie..." — cicho zanucił Trawianko. Głos miał niezły i Fedir znowu spojrzał mu w twarz ze zdziwieniem. Malował się na niej w tej chwili wyraz jakiegoś uroczystego oczekiwania, jakby Trawianko spodziewał się, że zacznie się zaraz to „wieczne ucztowanie" i można się będzie najeść do przesytu. Wargi miał Trawianko tłuste, lśniące od przeżutej dopiero co słoniny i mimo całego swego szacunku dla starszych, Fedir nie mógł się powstrzymać od śmiechu, bo jakoś nie pasowało tu jedno do drugiego — te poważne słowa o Bogu, pieśń o wiecznym ucztowaniu i lśniące od tłuszczu wargi. — Śmiejesz się, chłopcze? — obrażony Trawianko wytarł usta dłonią — śmiejesz się, ale śmiać się — to grzech, zastanowiłbyś się nad tym, co ci powiedziałem, zamiast się śmiać, bo śmiech — to jego sprawka, to robota Złego, chłopcze, więc zastanów się! — Nie śmieję się, nie myślcie — znowu speszył się Fedir, a Trawianko potrząsnął głową i odszedł, tylko raz obejrzał się jeszcze. Jakiś dziwak — pomyślał Fedir pod bacznym spojrzeniem aktora, które towarzyszyło mu również wtedy, kiedy Fedir siedział na pierwszym w swoim życiu zebraniu robotniczym; w świetlicy było duszno od dymu tytoniowego i ciepło, bo ludzie siedzieli ciasno, jeden przy drugim, w okryciach, długo czekali na rozpoczęcie zebrania, i palili, bo nikomu nie chciało się wstać ze swego miejsca i wyjść z ciepłej izby. Oświetlenie było słabe — właśnie wyłączono światło w tej dzielnicy; trzeba było zapalić kilka świec, po których zaczęły niebawem spływać białe, przezroczyste łzy, knoty kopciły, zalatywało stearyną i Fedorowi jakoś ni z tego, ni z owego przypomniała się cerkiew i matka, on sam jako mały chłopczyk przy jej boku — obejrzał się i zobaczył nie opodal Trawiankę, który mówił coś do sąsiada — ruszały się jego cienkie, rozciągnięte wargi, usta te jakby rozcinały całą twarz. Potem widział Trawiankę na mównicy — Trawianko głosił stamtąd, że wiara w Boga — to zacofanie i ciemnota, a człowiek jest silny i piękny, spoglądał przy tym na salę — Fedorowi zdawało się, że Trawianko patrzy prosto na niego i nie mógł zrozumieć, o co mu chodzi — czy mu coś wyrzuca, o coś go oskarża, czy milcząco prosi, żeby Fedir nikomu nic nie mówił o ich niedawnej rozmowie o Bogu i „wiecznym ucztowaniu". A potem znowu zebranie i Żuryło, zaczerwieniony, wzburzony i speszony, stoi już teraz sam na mównicy i nie może rozpoznać ani jednej twa- 213 rzy przed sobą: nawet miła twarzyczka Raisy, która stara się uśmiechem dodać mu otuchy, zmieszała się gdzieś z innymi, nie widzi jej, jest daleko od niego — Fedir patrzy w kartkę, boi się oderwać od niej oczu, ale mimo że wytęża wzrok, nie rozróżnia liter, które podobnie jak ludzkie twarze zlewają się w szarą plamę, nie przychodzi mu do głowy ani jedno słowo, mimo że od wczorajszego dnia uczył się na pamięć swego przemówienia — napisał mu je kierownik działu, bo upłynęło już dużo czasu i w dziale był teraz kierownik, taki niewysokiego wzrostu, rudawy, mówiący cienkim głosem człowieczek, który umiał absolutnie wszystko; tak się przynajmniej zdawało Fedorowi, cienki głosik szefa świdrował mu uszy od rana do końca zmiany, a nawet dłużej, bo niejednokrotnie musiał Fedir zostawać na drugą zmianę — od niedawna pracował jako nastawiacz przenośnika taśmowego, niebawem pojawił się drugi przenośnik, potem trzeci i czwarty, a Fedir był na razie jedyny i mechanik Po-tajczuk śmiał się, że Fedir jest teraz tak samo jeden jedyny jak niedawno ich tokarka..