Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Wypił resztę letniej wody, nim ruszył w drogę. Szedł ostrożnie. Gdy usłyszał głosy kilku mężczyzn, którzy szli z naprzeciwka, wśliznął się w krzaki na skarpie i zaczekał, aż go minęli. W bramie w wysokim murze miejskim nie stali żadni strażnicy, nie było psów, byli może w domu na wieczerzy albo też na wieczornej przechadzce. Wyglądało, że u tych ludzi panuje spokój, czasy są pokojowe. Od dawna nabytym, ale zapomnianym ruchem ręki, który wrócił znów do jego ciała teraz, poszukał - miecza; nagle poczuł brak broni. Ręka czuła się pusta bez włóczni, grzbiet nie ochroniony bez tarczy. Bardzo tu pokojowo, pomyślał i poczuł się bardziej nagi w kaftanie i w płaszczu na ramionach, niż w chwili, gdy się ocknął. Wszedł przez bramę. W półmroku nie było widać żywej duszy. Przystanął tuż za bramą, zawahał się. Na wprost biegła szeroka ulica, z bram, z ludzkich domów biło światło. Ogarnął go strach! Boję się, pomyślał i usiłował o tym nie myśleć, ale nie zdołał i oddał się wtedy tej myśli: boję się. Przemykał się kawałek pod murem, macając dłonią grube, ciosane głazy. Było w nich jeszcze ciepło dnia: tchnęły ciepłem. Kawałek drogi dalej przystanął. Nie mogę przyjść wlokąc to z sobą, pomyślał o glinianym dzbanie i bukłaku na wino, które niósł w prawej ręce. Wino chlupotało w bukłaku, poruszało się jak żywe stworzenie, miękki ptak upojenia w piekącej dłoni. Wyją! kościaną zatyczkę, wylał wszystko do dzbana z wodą i wypił, było to słodkie i lepkie, mocne. Postawił dzban i skórzany bukłak na ziemi i oparł się o mur. Niedługo potem poczuł się lepiej, mężniej. Wino zamknęło się wokół niego, miał osłonę, tarczę. - Nie mogę teraz wcale pić - powiedział głośno, głupio się uśmiechając. - Nie wytrzymuję ani odrobiny. Jestem doszczętnie wykończony. Jestem ofiarą, zaczynam się robić pijany. Ale wszystko mi jedno! Czego ja tu właściwie szukam? Po co wyjeżdżałem? Dlaczego nie zostałem tam, gdzie byłem? Wiedział, że nie mógł był zostać. Wysocy byliby go zabrali stamtąd w inny sposób, okrutniejszy, haniebniejszy. A teraz był tutaj, opierając się o chropawy mur w obcym mieście, wnet pójdzie w którąś stronę lub pobiegnie swoją drogą. Albo położy się i uśnie. Nie, nie stanie się żebrakiem, na którego szczają psy, jeśli są zbyt szlachetne na to, by go rozszarpać na strzępy. Jestem w każdym razie królem, pomyślał i wyprostował się. I jestem władcą. I mam miasto i pałac. Walczył z oparami wina, ale nie miał już nic siły. Poszedł z powrotem wzdłuż muru, zarzucił płaszcz na ramiona, wytężał się, by iść pewnym krokiem. Jestem Odyseuszem, pomyślał, jestem Odyseuszem, jestem Odyseuszem, jestem Odyseuszem, królem pośród ludzi. W bramie stała dziewczyna, jej suknia lśniła biało w ciemności. Wzdrygnął się ze strachu na jej widok, odzyskał równowagę, podniósł głowę, podszedł bliżej. Ale to nie była ona. Powiedziała coś. - Co takiego? Powtórzyła swoje słowa. - Jesteście... jesteście tym przybyszem? - zapytała nieśmiało. - Tak, jestem... przybyszem - wymamrotał. - Oczywiście, że nim jestem. Jeśli o to chodzi. - I udajecie się do... do pałacu? - cofnęła się kilka kroków. - Tak, miałem taki zamiar - powiedział. (Nie wolno mi jej przestraszyć, bo wtedy zniknie, to może jest bogini, może to Atena. Muszę stać pewnie i mówić pewnie.) - Jestem jak najbardziej w drodze do pałacu - wypowiedział wolno i wyraźnymi słowy. - Panienka... Jej Łaskawość - poprawiła się - kazała mi pokazać wam drogę - rzekła dziewczyna i poszła przodem szeroką ulicą między domami. Światło biło z bram dworków i domów, cienie poruszały się, spostrzegł, że była to mała dziewczynka. Poprzez opary wina zdał sobie sprawę, że było to miasto takie jak jego własne, choć może nieco większe. Było to także miasto takie jak to przeklęte, to dalekie, to spalone i zniszczone, choć może trochę mniejsze. Pałac, który lśnił na tle nieba, był może taki jak jego własny, jak go sobie przypominał, choć może większy, kto wie. Dziewczynka była dziewczynką ludzką, tak jak księżniczka - jak też ona się nazywała? - coś od morza, od okrętu? - lecz mniejsza niż tamta. Chciał położyć dłoń na jej ramieniu, ale nie śmiał. Ty moja kobieca lasko, pomyślał niejasno, ty moja kobieca podporo. Ty moja pasterko, ty posłanniczko bogini. - To tutaj - powiedziała zatrzymując się sama przy bramie pałacu wiodącej na dziedziniec. - Macie najpierw pozdrowić królowę. Chwiejąc się na nogach przeszedł przez dziedziniec, dziewczynka znikła gdzieś z boku, w przestrzeni, w mroku, w jakichś drzwiach, w bladym murze. Zdał sobie sprawę, że byli tam strażnicy, ale nie pytali go o nic. Poszedł ku jasnemu oświetlonemu otworowi, gdzie byli królowie, królowe, ludzie. Pierwsze, co zobaczył, gdy przekroczył wysoki, lśniący od miedzi próg, to było ognisko na okrągłym palenisku w kręgu kolumn i żółte i czerwone odbicia jego w pucharach. Zażywna, macierzyńskiej postawy kobieta siedziała w świetle i przędła na migotliwym wrzecionie. Obok niej w fotelu z oparciem siedział mężczyzna. Pod ścianami rozsiedli się siwobrodzi mężczyźni za polerowanymi stołami, na których stały puchary i kratery. Podszedł prosto do niej, stanął chwiejąc się, nogi ugięły się pod nim. Rzepki jego kolan oparły się o kamienną posadzkę, złożył głowę na jej kolanach. Usnę wśród Judzi, pomyślał. OFIARA NESTORA Telemach błyszczał, pachniał i czuł się jak półbóg, gdy skończył się ubierać. Zadowolony przejrzał się w miedzianym zwierciadle, które leżało na łożu, kiedy wrócił z kąpieli. Nie mógł się opędzić myśli, że może jest przystojny. Powietrze było tak poranno świeże, że idąc przez megaron i ku ołtarzowi z ofiarnym ogniem na wewnętrznym dziedzińcu czuł, iż nigdy jeszcze nie przeżywał tak świeżego i czystego poranka. Nestor rozpoczął już dzień na dobre. Posłał syna Perseusza, jednego z zięciów oraz parobka na najbliższe pastwiska, by sprowadzili ofiarną jałówkę, ta jednak przyszła, nim zdążyli odejść, Nestor zapomniał bowiem, że pasterz krów dostał już poprzedniego wieczora rozkaz przyprowadzenia jej tutaj
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Nazwa pochodziła od „ryku"; przed każdą serią wybuchów słychać było sześć (?) ryków, sześć złowieszczych jak gdyby nakręceń jakiejś maszynerii, po chwili następowały wybuchy...
- A może to nie była miłość, może to było coś, co zastępuje miłość tym, którzy skapitulowali...
- Było to rozpaczliwe łkanie umęczonej duszy człowieczej i pasaż jęków rozdartego serca i cichy, rozdzierający płacz dziewczęcy i pieśń żałobna wieczystej rozłąki...
- Pierwszym celem była obrona chłopów, a drugim celem Szewczenki było dążenie do ukazania duszy chłopskiej w jej całej krasie i niewinności...
- W wiele lat później Garp miał sobie uświadomić z rozczuleniem, że to jąkanie starego było czymś w rodzaju posłania dla Tincha od ciała Tincha...
- Przez tłum ludzi i koni nie można było jak należy zajechać i ojciec mój był na to markotny, mówiąc: – Już nam, widzę, trza dojść pieszo do ganku, jakbyśmy przyjechali za służbą...
- W moim życiu nie było przesadnie dużo powodów do dumy i nie bardzo mogłam się czymś przechwalać, nie przypominając przy tym kogoś z rodziny Charlesa Man-sona1...
- Wnętrze było przepiękne: ściany z błękitnego i różowego marmuru; sklepienie, którego trzy kopuły ozdabiały jaskrawe malowidła serafinów; bogate freski; cudownie...
- 126 Na widok wielkiego wojska stojącego na lądzie zatrzymał okręt i przypuszczając, co było prawdą, że tam się i król znajduje, posłał do niego swych ludzi, którzy mieli...
- Kto by pomyślał kilka lat przedtem, że ta wspaniała Sabina i jej krewni znajdą się w jednym i tym samym wagonie bydlęcym ze mną i z moimi dziećmi? A jednak było przyjemnie...