Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wydawca, dystrybutorzy i  księgarz rozmawiają podekscytowani. Niedługo pójdziemy na kolację, wzniesiemy toast i  będziemy rozprawiać o  tym, jak minęło popołudnie, opowiadać zabawne scenki, które rozegrały się podczas podpisywania książek. Nigdy wcześniej go nie widziałem, ale wiem, kim jest. Biorę książkę z  jego rąk i  piszę: „Dla Michaila, z  serdecznościami". Nic nie mówię. Nie mogę go teraz utracić — niezręczne słowo czy gest mogą sprawić, że odejdzie w  siną dal. W  ułamku sekundy zdaję sobie sprawę, że on i  tylko on może uratować mnie od błogosławieństwa lub przekleństwa mojego Zahira, bo on jeden wie, gdzie ona jest. Wreszcie będę mógł zadać pytania, które od tak dawna kotłują się w  moich myślach. — Ona ma się dobrze — słyszę. — I  prawdopodobnie przeczytała pańską książkę. Podchodzą do mnie dystrybutorzy, wydawca i  pracownicy księgarni. Ściskają mi rękę, mówią, że to był naprawdę udany wieczór. Teraz idziemy odpocząć, napić się wina, porozmawiać. — Chciałbym pana zaprosić na kolację — mówię. — Był pan ostatni w  kolejce, będzie pan reprezentował wszystkich czytelników, którzy tu dziś przyszli. — Obawiam się, że nie mogę. Jestem już umówiony. Przyszedłem tylko, aby przekazać wiadomość. — Jaką wiadomość? — pyta właściciel księgarni. — On nigdy nikogo nie zaprasza! — przychodzi mi w  sukurs mój wydawca. — Naprawdę, niech się pan nie da długo prosić i  pójdzie z  nami na kolację! — Bardzo dziękuję, ale w  czwartki mam zawsze spotkanie. — O  której? — Za dwie godziny. — A  gdzie? — W  restauracji ormiańskiej. Mój kierowca, który jest Ormianinem, dopytuje się, o  którą restaurację chodzi, i  mówi, że to tylko kwadrans od miejsca, dokąd się wybieramy. Wszyscy chcą mi sprawić przyjemność. Sądzą, że jeśli już kogoś zapraszam, to ta osoba powinna czuć się szczęśliwa i  zaszczycona moją propozycją, a  wszystko inne może poczekać. — Jak ma pan na imię? — pyta Marie. — Michaił. — Michaił — widzę, że Marie już wszystko rozumie — proszę z  nami pójść choć na godzinkę. To naprawdę niedaleko. A  potem kierowca zawiezie pana, dokąd pan zechce. Albo, jeśli pan woli, odwołamy rezerwację i  pójdziemy z  panem do restauracji ormiańskiej — może tak byłoby panu wygodniej ? Nie spuszczam z  niego wzroku. Nie jest ani szczególnie przystojny, ani szczególnie brzydki. Ani wysoki, ani niski. Ubrany na czarno, z  prostotą i  elegancją, a  przez elegancję rozumiem całkowity brak metek i  markowych napisów. Marie bierze Michaiła pod ramię i  popycha go w  stronę wyjścia. W  księgarni piętrzy się jeszcze cały stos książek, które powinienem teraz podpisać dla czytelników, którzy nie mogli przyjść. Umawiam się jednak, że zrobię to nazajutrz. Drżą mi nogi, serce wali jak młotem, a  muszę udawać, że wszystko jest w  porządku, że cieszę się z  dzisiejszego sukcesu, że interesuje mnie ten czy ów komentarz. Przechodzimy przez Pola Elizejskie, słońce zachodzi za Łuk Triumfalny, a  dla mnie jest oczywiste, że to znak, dobry znak. O ile sprostam tej sytuacji... Dlaczego tak bardzo zależy mi na rozmowie z  nim? Ludzie z  wydawnictwa wciąż mnie zagadują, odpowiadam automatycznie. Nikt nie zauważa, że myślami jestem daleko. Dlaczego zaprosiłem do stołu kogoś, kogo powinienem nienawidzić? O  co mi właściwie chodzi? Czy chcę się dowiedzieć, gdzie jest Ester? Może pragnę zemścić się na tym młodym człowieku, który, choć teraz taki niepewny i  zagubiony, zdołał zabrać mi ukochaną kobietę? Chcę udowodnić sobie, że jestem lepszy, o  wiele lepszy niż on? Oczarować go, czy ubłagać, żeby nakłonił moją żonę do powrotu? Nie potrafię odpowiedzieć na żadne z  tych pytań i  nie ma to najmniejszego znaczenia. Do tej pory powiedziałem jedynie: „Chciałbym pana zaprosić na kolację". Tyle razy wyobrażałem sobie nasze spotkanie: chwytam go za kark, walę pięścią w  twarz i  upokarzam na oczach Ester. Albo sam dostaję od niego cięgi, żeby zobaczyła, z  jakim poświęceniem o  nią walczę. Wyobrażałem sobie sceny pełne agresji, udawanej obojętności, publiczny skandal — ale nigdy nie przeszło mi przez myśl zdanie: „Chciałbym pana zaprosić na kolację". Nie mam pojęcia, co zrobię za chwilę, wiem tylko, że muszę teraz pilnować Marie, która idzie parę kroków przede mną z  Michaiłem pod rękę, jak z  narzeczonym. „Nie może pozwolić mu odejść", myślę i  dziwię się, dlaczego ona mi pomaga. Wie przecież, że dzięki spotkaniu z  tym młodzieńcem mogę się dowiedzieć, gdzie jest moja żona. Wchodzimy do restauracji. Michaiłowi zależy na tym, żeby usiąść jak najdalej ode mnie, pewnie chce uniknąć bezpośredniej rozmowy