Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Rzeczywiście. W powietrzu to niebezpieczne. Na wysokości stu osiemdziesięciu metrów Pettikin wyrównał, potem gwałtownie zawrócił i skierował się z powrotem w stronę lądowiska. - Co pan wyprawia? - Chcę tylko wejść na kurs. - Opierał się na fakcie, że choć "Smith" znał położenie przyrządów w kokpicie, nie umiał prowadzić 206, bo gdyby umiał, sam zabrałby maszynę. Oczy Pettikina badały ziemię w poszukiwaniu przyczyny zdenerwowania Rakoczego i jego pośpiechu. Na lotnisku chyba nic się nie zmieniło. Koło skrzyżowania wąskiej drogi, prowadzącej do bazy, z drogą główną, biegnącą na północny zachód w kierunku Tebrizu, jechały dwie ciężarówki. Obie kierowały się do bazy. Z tej wysokości mógł łatwo stwierdzić, że były wojskowe. - Zamierzam wylądować i zobaczyć, czego chcą - powiedział. - Jeśli to zrobisz - oznajmił spokojnie Rakoczy - będzie cię to kosztowało wiele bólu i będziesz trwale okaleczony. Proszę, lećmy do Teheranu, ale najpierw do Bandar-e Pahlawi. 290 - Jak się naprawdę nazywasz'' - Smith. Pettikin na tym poprzestał. Zatoczył krąg a notem poprowadził maszynę wzdłuż drogi biegnącej'na noh? cnze°kiły"r:fd'-ku przełęczy j %i ^tS^: drodze n^stti^ m°ment- ^ ^ * ^ *° W TEHERANIE, 8:30. Tom Lochart prowadził swego starego citroena przez pola nocnych bitew, kierując się do Galeg Morghi. Poranek był mroźny. Tom miał opóźnienie, choć wyruszył zaraz po świcie. Minął wiele ciał i wielu ludzi płaczących nad zwłokami swoich bliskich, wiele wypalonych wraków samochodów osobowych i ciężarówek - niektóre jeszcze się tliły, słowem, pozostałości nocnych rozruchów. Grupki uzbrojonych lub na wpół uzbrojonych cywilów okupowały wciąż balkony i barykady, tak że musiał wielokrotnie nadkładać drogi. Wielu mężczyzn nosiło zielone opaski, oznaczające zwolenników Chomeiniego; wszyscy mieli broń. Ulice były złowieszczo wyludnione, pozbawione ruchu kołowego. Od czasu do czasu przemykały tylko policyjne pojazdy - radiowozy i ciężarówki; prowadzący trąbieniem spędzali go z drogi. On też 292 naciskał wtedy klakson, prawie nie dbając o to, czy dotrze na lotnisko; zatrzymanie rozwiązałoby jego dylemat. Popychała go do przodu już tylko myśl o żonie i dzieciach generała Walika. Jak taka wspaniała kobieta, jak Annusz, która była dla Toma tak miła, odkąd wszedł do rodziny, mogła wyjść za takiego skurwysyna? A te wspaniałe dzieciaki, które uwielbiały Szahrazad, a jej męża nazywały ekscelencją wujkiem... Szarpnął kierownicę, żeby uniknąć zderzenia z samochodem, który wypadł z bocznej uliczki na niewłaściwą stronę drogi. Samochód się nie zatrzymał. Lochart sklął go, a przy okazji Teheran, Iran i Walika. Potem powiedział na głos: In sza a Allah, ale nie poczuł się od tego lepiej. Na niebie wisiały ciężkie, szare chmury śniegowe, które bardzo mu się nie podobały; z niechęcią opuszczał dziś ciepło swego łóżka i Szahrazad. Na krótko przed świtem zadzwonił budzik. - Myślałam, kochanie, że dziś nie wyjeżdżasz. Mówiłeś, że wyruszysz jutro. - Mam niespodziewany lot czarterowy, przynajmniej tak sądzę. Właśnie dlatego przyszedł wczoraj Walik. Muszę najpierw porozmawiać z Makiem, ale jeśli polecę, nie będzie mnie przez kilka dni. Ty jeszcze sobie pośpij, kochanie. Szybko ogolił się, ubrał, wypił filiżankę kawy i wyszedł. Na dworze było ciemno, majaczył tylko blady brzask świtu; w powietrzu unosił się ostry zapach dymu. Z oddali dochodziły, jak zwykle, odgłosy pojedynczych strzałów. Nagle Locharta ogarnęły złowieszcze przeczucia. McIver mieszkał kilka przecznic dalej. Lochart zdziwił się, gdy zobaczył, że jego kolega jest już całkowicie przygotowany. - Dzień dobry, Tom. Wejdź. O północy nadeszło zezwolenie. Walik wiele może; nie wierzyłem, że je dostaniemy. Kawy? - Dziękuję. Czy on wczoraj z tobą rozmawiał? 293 _ Tak. - McIver wszedł pierwszy do kuchni. Ekspres do kawy wydawał miłe dla ucha dźwięki. Ani śladu Genny, Pauli czy Noggera Lane'a. McIver nalał kawy Lochartowi. - Walik powiedział mi, że rozmawiał z tobą i że zgodziłeś się polecieć. Lochart chrząknął. - Powiedziałem, że polecę, jeśli dostaniemy zezwolenie i jeśli ty to zaaprobujesz. Gdzie jest Nogger? - Wrócił do siebie; wczoraj dałem mu zwolnienie. Jeszcze nie odzyskał równowagi po tej przygodzie podczas rozruchów. - Mogę sobie wyobrazić! Co się stało z dziewczyną, Paulą? - Jest w pokoju gościnnym. W dalszym ciągu jej lot jest odwołany, ale dzisiaj już chyba odleci. George Talbot z ambasady wpadł wczoraj wieczorem i powiedział, że słyszał, iż z lotniska usunięto rewolucjonistów i dzisiaj, przy odrobinie szczęścia, kilka samolotów wystartuje i kilka wyląduje. Lochart z namysłem skinął głową. - Więc może Bachtiar mimo wszystko zwycięży? - Możemy mieć nadzieję, co? Dziś rano BBC podało, że Doszan Tappeh jest nadal w rękach Chomeiniego, i że Nieśmiertelni tylko jego zwolenników otaczają i siedzą im na ogonie. Lochart drgnął, gdyż przypomniał sobie, że Szahrazad tam była. Przyrzekła jednak, że to się nie powtórzy. - Czy Talbot mówił coś o przewrocie? - Wspomniał tylko o plotce, że Carter się temu sprzeciwia. Gdybym był Irańczykiem i generałem, nie wahałbym się. Talbot się z tym zgodził i sądzi, że przewrót nastąpi w ciągu najbliższych trzech dni. Musi tak być, bo rebelianci mają zbyt wiele broni. Lochart widział oczyma wyobraźni Szahrazad skandującą razem z tłumem, młodego kapitana Karima Peszadiego, opowiadającego się za Chomeinim, a także trzech Nieśmiertelnych - dezerterów. 294 - Nie wiem, Mac, co bym zrobił, gdybym był jednym z nich. - Dzięki Bogu, nie jesteśmy Irańczykami, a w Anglii nie buduje się jeszcze barykad. W każdym razie, Tom, jeśli 125 dzisiaj przyleci, umieszczę Szahrazad na liście pasażerów. Lepiej będzie, jeśli wyjedzie do Asz Szargaz, przynajmniej na parę tygodni. Czy dostała kanadyjski paszport? - Owszem, ale, Mac, nie sądzę, żeby zgodziła się wyjechać. Lochart opowiedział o udziale Szahrazad w powstaniu w Doszan Tappeh. - Mój Boże, powinna kazać zbadać sobie głowę. Poproszę przynajmniej Gen, żeby z nią porozmawiała. - Czy Genny wyjeżdża do Asz Szargaz? - Nie. Gdyby to zależało ode mnie, byłaby tam już od tygodnia. Zrobię, co będę mógł, żeby wyjechała. Szahrazad czuje się dobrze? - Świetnie, ale modlę się o spokój w Teheranie