Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ruszamy na wojnę! Nataniel odwrócił się i spojrzał zaniepokojony na Filipa, ale ten zrobił gest, jak gdyby chciał powiedzieć: "To nic, on tylko tak mówi, żeby nas wypróbować". Stary rabin był bardzo zmęczony. Położył się z powrotem do łóżka, ale umysł miał szeroko otwarty: widział i słyszał wszystko. Zdecydował się i przyniosło mu to ukojenie. W jego duszy rozległ się rozkazujący głos - jego własny?, Boga?, a może ich obu jednocześnie? - "Szymonie, gdziekolwiek on pójdzie, ty masz mu towarzyszyć!" Piotr chciał mówić dalej. Miał jeszcze więcej do opowiedzenia, ale Jezus wyciągnął rękę. - Dość! - powiedział. Wstał. Przed jego oczami wyrosła Jerozolima: dzika, przepełniona krwią i stojąca u kresu rozpaczy, graniczącej z nadzieją. Kafarnaum zniknęło razem ze swymi prostymi rybakami i chłopami. Jezioro Genezaret wsiąkło w jego serce. Dom Zebedeusza skurczył się - ściany przybliżyły się do siebie, prawie dotykając jego ciała. Poczuł, że się dusi. Podszedł do drzwi i otworzył je. Dlaczego zatrzymał się w tym miejscu, jadł i pił, pozwalał, aby rozpalano dla niego ogień i podawano mu jadło w południe i wieczorem? Marnował tylko swój czas. Czyż w ten sposób zamierzał zbawić świat? Czy nie powinien się wstydzić? Wyszedł na podwórze. Wiał ciepły wiatr, niosąc ze sobą zapach drzew wypuszczających liście. Gwiazdy były jak sznury pereł na szyi i ramionach nocy. Poniżej, u jego stóp, pulsowała ziemia, jak gdyby niezliczone usta ssały mleko z jej piersi. Odwrócił twarz na południe, w stronę świętej Jerozolimy. Wydawało się, że nasłuchuje uważnie i usiłuje dojrzeć w ciemności jej twardą twarz ze splamionych krwią kamieni. Podczas gdy jego myśli, żarliwe i zrozpaczone, płynęły jak rzeka, mijając górę i równinę, i już-już miały dotknąć świętego miasta, nagle wydało mu się, że widzi ogromny cień, który porusza się pod drzewem migdałowym na podwórzu. Coś ciemniejszego od nocy podniosło się znienacka w czarnym powietrzu. Była to jego olbrzymia towarzyszka podróży. Pośród nocnej ciszy z łatwością rozróżniał jej głęboki oddech, ale nie odczuwał już lęku. Czas przyzwyczaił go do tego. Czekał, aż w końcu cichy, spokojny głos dobiegający spod drzewa migdałowego rozkazał bez pośpiechu: "Chodźmy!" Między drzewami pojawił się zakłopotany Jan. Wydawało mu się, że usłyszał jakiś głos w ciemności. - Rabbi - wyszeptał - z kim rozmawiasz? Jezus nie odpowiedział: wszedł do domu i wyciągnął rękę po pasterski kij stojący w kącie. - Przyjaciele - powiedział - chodźmy! Ruszył w stronę drzwi, nie oglądając się, żeby sprawdzić, czy ktoś podąża za nim. Stary rabin wyskoczył z łóżka, zapiął pas i porwał swoją laskę. - Idę z tobą, moje dziecko - zawołał i pierwszy ruszył w stronę drzwi. Stara Salome przestała prząść i podniosła się z miejsca. Odłożyła kądziel na bok i oznajmiła: - Ja też idę: Zebedeuszu, zostawiam ci klucze. Żegnaj! - Odpięła klucze, które miała przymocowane przy pasie i oddała je mężowi. Potem owinęła się szczelnie chustą, rozejrzała po domu i pożegnała go skinieniem głowy. W piersiach poczuła nagle serce dwudziestoletniej dziewczyny. Magdalena także wstała, milcząca i szczęśliwa. Poruszeni uczniowie podnieśli się i popatrzyli po sobie. - Dokąd idziemy? - zapytał Tomasz, wsadzając swój róg za pas. - W środku nocy? Po co ten pośpiech? Nie możemy zaczekać do jutra? - spytał Nataniel, zerkając z wyrzutem na Piotra. Ale Jezus długimi krokami przemierzył już podwórze i skierował się na południe. ROZDZIAŁ XXV Świat zadrżał w posadach, bo zadrżało serce człowiecze, zgniecione pod kamieniami zwanymi Jerozolimą, pod przepowiedniami, słowami o Powtórnym Przyjściu, anatemami; faryzeuszami i saduceuszami, pod sytymi bogaczami i głodnymi biedakami, pod Bogiem Jahwe, z którego brody i wąsów od wieków spływała w otchłań krew rodzaju ludzkiego. Nieważne gdzie go dotknąć, Bóg podnosił krzyk. Jeśli powiedzieć mu dobre słowo, wołał: "Chcę mięsa!" i groził pięścią. A jeśli zaś złożyć mu w ofierze baranka lub syna pierworodnego, wołał: "Nie chcę mięsa! Serca rozdzierajcie, nie szaty! Ciało przemieńcie w ducha, a ducha w modlitwę i rzućcie ją na wiatr!" Serce człowiecze było przygniecione sześćset trzynastoma przykazaniami Prawa Hebrajskiego i tysiącami przykazań niepisanych - a jednak nie drgnęło. Księga Rodzaju, Księga Liczb, Księga Sędziów, Księgi Królewskie - nic nie pomogło. A potem nagle i nieoczekiwanie powiał lekki wiatr - ziemski, nie niebiański - i zadrżały wszystkie jego komory. Natychmiast sędziowie, królowie, proroctwa, anatemy, faryzeusze, saduceusze i kamienie zwane Jeruzalem - wszystko zaczęło pękać, sypać się i walić w gruzy - najpierw w sercach, potem w myślach, a wreszcie i na samej ziemi. Wyniosły Jahwe raz jeszcze przypasał skórzany fartuch rzemieślnika, raz jeszcze pochwycił poziomicę i miarę, zstąpił na ziemię i osobiście pomógł ludziom zniszczyć przeszłość i zbudować przyszłość. Ale przede wszystkim rozpoczął budowę świątyni żydowskiej w Jerozolimie. Codziennie Jezus stawał na poplamionym krwią chodniku. Patrzył na przeładowaną świątynię i czuł, że serce mu wali, jak gdyby chciało rozwalić jej ściany. A jednak stała, lśniąc w słońcu jak złotorogi, strojny w wieńce byk. Ściany aż po dach wyłożone były białym marmurem w niebieskie żyłki