Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Tym razem jest w gabinecie. Wybiæ drzwi - wyobra¿asz to sobie - skok, obrót i lufa przed siebie. Pusto. Nerwowo poruszy³ g³ow¹, zmieniaj¹c obraz. Jeszcze jedne drzwi. Jest! W k¹cie pokoju, wciœniêty pomiêdzy meble. Rozmazana, naszkicowana przez komputer kilkoma kreskami postaæ cz³owieka unosi rêkê z pistoletem. Kensicz b³yskawicznie 51 naciska spust, obraz rozjarza siê na chwilê œmierci¹ i gaœnie. I znów, tu, przed jego oczami, niewielki ognik rysuje szybko kontury korytarza i kratkê wentylatora. Widzia³eœ j¹ w tym krótkim b³ysku, kiedy rozpanoszy³a siê przed tob¹? J¹, œmieræ? Ch³odn¹ pani¹? Widzia³eœ? Znasz j¹, Kensicz. Czujesz j¹, zawsze j¹ czu³eœ. Chodzi gdzieœ za tob¹, przed tob¹, porywa nagle kogoœ, z kim wypi³o siê morze piwa i przegada³o dziesi¹tki wieczorów. Lub kogoœ, kogo nawet nie zd¹¿y³eœ w ¿yciu poznaæ. Ale to wcale nie znaczy, ¿e mniej wtedy ¿a³ujesz. Mo¿e nawet bardziej, bo nie zdo³a³eœ z facetem zamieniæ ani jednego s³owa i wiesz, ¿e ju¿ tego nie odrobisz. Czy potrafisz j¹ dostrzec tam, w tym wyrysowanym przed tob¹ przez trena¿er gabinecie? Tê wariatkê z brzytw¹ w rêku, tê rozchichotan¹ idiotkê, która bawi siê œcinaniem g³ów? Ekrany znów siê rozjarzaj¹. To ona. Teraz komputer pokazuje przebieg zdarzenia z bocznej kamery. Wychodz¹c, nie zauwa¿y³eœ schowanego za zakrêtem korytarza stra¿nika. Wlepi³ ci w plecy ca³¹ seriê. Widzisz j¹ teraz? Ona nie jest ¿adnym obrzydliwym truposzem w bia³ym ca³unie, nie trzyma w rêku kosy. Przechadza siê ulicami w cienkiej jak wiatr sukience. Ludzie jej nie widz¹. Chowaj¹ siê tylko przed jej mroŸnym tchnieniem w ko³nierze p³aszczy. Lubi spacerowaæ boso po œwie¿ej trawie. Uœmiecha siê do ciebie, coœ mówi. O czym ona mówi, Kensicz? Potrafisz j¹ us³yszeæ? Czy o tych trupach, grzebanych potajemnie, noc¹, w plastikowych workach? Czy o tej krwi, któr¹ spija³y uliczne kamienie? Czy o tych, którzy ju¿ s¹ jej kochankami, choæ jeszcze siê poruszaj¹, choæ ich serca jeszcze bij¹, a wargi wyrzucaj¹ jakieœ nieistotne s³owa ¿ywych trupów? A mo¿e ka¿e ci schyliæ siê po grudkê cmentarnej ziemi i zacisn¹æ j¹ w piêœci, zacisn¹æ tak mocno, ¿eby po przedramieniu p³yn¹³ lepki, czerwony strumyk? Uœmiecha siê do ciebie. 52 r Czemu bledniesz, Kensicz? Idzie z³o¿yæ na twych wargach swój lodowaty poca³unek. Trzask drzwi. Kensicz zdj¹³ z g³owy he³m trena¿era, w oczy uderzy³ go wlewaj¹cy siê przez okna blask s³oñca. Przetar³ powieki. - No, jak, poeto? Umiesz ju¿ odró¿niæ kolbê od lufy? Wzruszasz ramionami i mówisz coœ bez sensu. Sayen. Kto to jest, ten Sayen? Kim on jest? Kto mu da³ prawo do noszenia tego wyrytego na twarzy uœmiechu, kto mu pozwoli³ roztaczaæ wokó³ tê aurê spokoju i pewnoœci siebie, w miejscu gdzie jeszcze przed chwil¹ by³a ch³odna pani? Tyle pytañ ciœnie siê na usta. "Za chwilê"... Znika za drzwiami, mo¿e lepiej, ¿e znika. Ale ona te¿ ju¿ odesz³a, wróci³a w ciemnogranatow¹ noc ekranu. Gdzie ona jest? Podnosisz znów miotacz z kolan i bezwiednie g³adzisz palcami smuk³y, opleciony przewodami kszta³t, jak star¹, wiern¹ gitarê. Ty teraz jesteœ œmierci¹. Yo soy la muerte, cierta a todas cñeaturas. Ja jestem ch³odn¹ pani¹. Palce bezwiednie uk³adaj¹ siê do nieistniej¹cych strun, a w myœli rozbrzmiewaj¹ ostre tony pierwszych pochodów piosenki, któr¹ dla niej kiedyœ zrobi³eœ. Tak, ten gwa³towny riff, przewalaj¹cy siê po prawie ca³ym gryfie, a¿ do najwy¿szego progu i z powrotem. To by³o wtedy, kiedy Nym za³atwi³a "Paj¹kom" próbne nagranie dla holo. Zrobi³ ten kawa³ek miêdzy czwart¹ a pi¹t¹ nad ranem, z trzech papierosów i po³owy szklanki obrzydliwie zimnej herbaty. "A kiedy przyjdê do ciebie / ja, ch³odna pani. / I kiedy ciê uca³ujê / ja, ch³odna pani / zrozumiesz / ¿e zawsze na mnie czeka³eœ..." Nie wziêli. Za ostre brzmienie, zbyt skomplikowany tekst, i w ogóle ca³a ta ponuroœæ, to siê prze¿y³o: straszenie ludzi wyci¹gniêtymi z cmentarza gnatami. Ludzie chc¹ siê bawiæ, ch³opcy, a nie w³óczyæ po mogi³ach. Zreszt¹ sk¹d, do cholery, w waszym wieku tyle ponuractwa? 53 Przestañcie pozowaæ, napiszcie coœ - o tak, wiecie, ¿eby chwyta³o za serce. Nie, to siê do niczego nie nadaje. Nie ta droga, ch³opcy, têdy nigdzie nie dojdziecie. Westchn¹³ ciê¿ko, prostuj¹c siê i odk³adaj¹c atrapê miotacza na pod³ogê. Posz³a. Ty jesteœ œwir, Kensicz. A jak ciê tak najdzie w³aœnie wtedy, to co? Bêdziesz gada³ z ni¹, a tamten naprawdê wylezie zza zakrêtu i wpakuje ci ca³y magazynek w plecy? Zanim zd¹¿ysz wywaliæ te cholerne drzwi i zrobiæ, co do ciebie nale¿y? Kurde, jakby im powiedzia³ o tych swoich napadach, to chyba by popêkali ze œmiechu. Chocia¿ nie. Hornen by mu nawsadza³ od zwariowanych szczeniaków albo da³ w ryja. Podniós³ siê i siêgn¹³ po papierosy. Zaci¹gn¹³ siê g³êboko. Jeszcze trochê po¿yje, jeszcze zrobi kilka niez³ych kawa³ków. Sayen stan¹³ w drzwiach pokoju, spogl¹daj¹c na niego, jakby chcia³ spojrzeniem odrzeæ go ze wszystkich zas³on, siêgn¹æ mu a¿ do trzewi, przejrzeæ na wylot. - Bêdziemy siê zbieraæ, poeto. B¹dŸ gotowy. Te bety zostaw. Ju¿ niepotrzebne. - Dok¹d? - Ty do Rynien. Hornen bêdzie potrzebowa³ pomocy