Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Mężczyźni w smokingach lub we frakach i cylindrach oraz kobiety, obwieszone biżuterią i otulone w puszyste futra sięgające ziemi, tłoczyli się na ruchomych schodach, przejściach i korytarzach okalających ogromną halę. Na dole z daleka biła w oczy płomienna czerwień żakietów zawodników. Madison Square Garden tętnił życiem: trybuny były wypełnione po brzegi, obsługa toru kończyła szykować parcours, sędziowie sprawdzali odległości między przeszkodami, ekipy telewizyjne ustawiały kamery i światła, a fotoreporterzy przechylali się przez barierki, usiłując znaleźć najlepsze miejsca do uwieczniania skoków. Oszołomiony splendorem otoczenia i nerwową gorączką przygotowań, Fabian opuścił trybuny i udał się na sąsiadującą z parcoursem przestrzeń wyodrębnioną na rozprężalnię, boksy, namioty poszczególnych ekip oraz pomieszczenia, w których składowano sprzęt, uprząż i zapasy paszy. Miał nadzieję, że na terenie przydzielonym jeźdźcom i koniom Stanhope'ów uda mu się zobaczyć Kapitana Ahaba, którego widział już parę razy na lokalnych konkursach organizowanych w Totemfield. Ponieważ ta część hipodromu nie była dostępna dla widzów - wchodziło się za okazaniem specjalnej przepustki - Fabian zabrał ze sobą obwolutę swojej książki "Upadki chodzą po ludziach", aby przekonać strażnika, że jest człowiekiem z branży. Zdjęcie Fabiana z tyłu obwoluty i jego osiągnięcia jeździeckie wymienione na skrzydełkach rzeczywiście wywarły wielkie wrażenie na strażniku - wpuścił go od razu. Na zapleczu wszystko przebiegało znacznie spokojniej niż na hipodromie. Fabian mijał szereg namiotów i boksów zajmowanych przez najlepsze amerykańskie i zagraniczne ekipy, spoglądając okiem znawcy na konie w barwach najznakomitszych stajni. Po terenie kręcili się hodowcy, właściciele koni w towarzystwie rodzin oraz liczni trenerzy; na rozprężalni ćwiczyli skoki zawodnicy szykujący się do najbliższego konkursu, podczas gdy inni dochodzili do siebie po udziale w poprzednim; z boku stajenni czesali i siodłali jedne konie, innym zdejmowali uprząż. Na końcu szeregu Fabian zobaczył namiot i boksy Stajni Stanhope'ów. Kunsztowny monogram rzucał się w oczy zarówno na tle granatowych boksów, czerwonych ścian namiotu, jak i żółtych wełnianych derek oraz kapturów. Spotkał koniuszego, który pamiętał go z okresu, kiedy Fabian uczył jeździć jego syna w klubie "Uzda i siodło" w Totemfield. Koniuszy poruszał się o kulach; od czasu, gdy w młodości spadł z siodła, nigdy nie odzyskał pełnej władzy w nogach. Powiedział Fabianowi, że Kapitan Ahab znajduje się już na rozprężalni sąsiadującej z wjazdem na hipodrom; rozgrzewał go Stuart Haywart, młodzieniec ze znanej rodziny z Południa, który często jeździł na ogierze Stanhope'ów, zwyciężając na nim w zawodach dla debiutantów, młodzików i w konkursach otwartych, aż wreszcie zakwalifikował się do tej ważnej imprezy. Jazda na Kapitanie Ahabie w międzynarodowym konkursie potęgi skoku miała być ukoronowaniem jego dotych- czasowych sukcesów. Na rozprężalni - niezwykle ciasnej przez kontrast z liczbą i wielkością ustawionych na niej przeszkód - kilku jeźdźców najeżdżało kolejno na przeszkody w przygotowaniu do najważniejszego konkursu dnia, który miał się rozpocząć za pół godziny. Fabian dojrzał przy parkanie wspaniałą sylwetkę Kapitana Ahaba, konia pełnej krwi angielskiej o znakomitym rodowodzie. Hayward stał obok wierzchowca; właśnie poprawiał siodło. Fabian ruszył żwawo w jego stronę. Młodzieniec był nieco od niego wyższy, miał mocne, umięśnione nogi i jasne włosy, które opadały mu niesfornie na czoło. Fabian mógł go sobie bez trudu wyobrazić w stroju zawodnika uniwersyteckiej drużyny futbolowej lub po drugiej stronie siatki do tenisa. - Nazywam się Fabian - rzekł wyciągając rękę. Hayward, dobrze wychowany młodzieniec, uścisnął dłoń Fabiana z szacunkiem należnym człowiekowi dwukrotnie starszemu od siebie i o znacznie większych osiągnięciach jeździeckich. - Pan jest tym graczem w polo, który kiedyś uczył jeździectwa w Totemfield, prawda? - zapytał. - Zgadza się - przyznał Fabian. - Choć było to już dość dawno temu. - Vanessa często powtarza, że nauczył ją pan znacznie więcej niż inni nauczyciele - powiedział Hayward z nutą podziwu w głosie. - Cieszę się, że panna Stanhope ma o mnie tak dobre zdanie - rzekł Fabian. Hayward spoglądał na starszego mężczyznę, jakby jego obecność dodawała mu otuchy. Fabian odruchowo poczuł sympatię do młodzieńca, którego zachowanie i sposób bycia były niezwykle ujmujące. Dopiero kiedy Hayward wrócił do poprawiania siodła Kapitana Ahaba, Fabiana uderzyła bladość młodego zawodnika. Chociaż na rozprężalni było chłodno, a Hayward dotąd nie jeździł, jego czoło i górną wargę pokrywał pot; dłonie mu drżały, kiedy zaciągał popręg. Czując na sobie badawcze spojrzenie Fabiana, Hayward zdobył się na brawurę. - No już, Ahab! - zawołał żartobliwym tonem, dosiadając ogiera. - Czas upolować białego wieloryba! Objechał dwukrotnie rozprężalnię, bezbłędnie siedząc w siodle; wprawił ogiera w szybszy kłus, potem w galop, pewnie prowadząc konia, choć Kapitan Ahab trochę się narowił, zdenerwowany nowym otoczeniem. Hayward najeżdżał na pierwszą przeszkodę