Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— C-co ty r-robisz?! Przestań! — Nic nie robię! Zamknij się i nie ruszaj z miejsca! — N-nic nie w-widzę! Oślepłem! — Powiedziałem ci, zamknij się! Harry stał nieruchomo, patrząc to w lewo, to w prawo. Chłód był tak dotkliwy, że cały dygotał, ramiona pokryły się gęsią skórką, a włosy na karku stanęły dęba. Wytrzeszczył oczy, wbijając wzrok w ciemność, ale nadal nic nie widział. To niemożliwe... przecież nie mogli tu dotrzeć... nie do Lit-tle Whinging... Wytężył słuch. Przecież by ich usłyszał, zanim by się pokazali... — P-powiem o-ojcu! - wyjęczał Dudley. - G-gdzie jesteś? Co r-rooo... — Zamkniesz się wreszcie, czy nie? - syknął Harry. - Ja nasłuchu... Ale nagle zamilkł. Usłyszał coś, czego się najbardziej bał. Nie byli sami. Prócz nich w alejce było coś, co dyszało ochryple i świszcząco. Harry poczuł, jak za gardło chwyta go lodowata łapa strachu, jeszcze zimniejsza od otaczającego ich chłodu. - S-skończ z tym! P-przestań! Bo cię rąbnę, przysięgam! - Dudley, zamknij... ŁUP Czyjaś pięść ugodziła Harry'ego w głowę, zwalając go z nóg. Zobaczył snop białych iskierek. Po raz drugi w ciągu godziny poczuł się tak, jakby głowa pękła mu na dwoje. W następnej chwili upadł ciężko na ziemię, wypuszczając różdżkę z ręki. 24 - Dudley, ty kretynie! - wrzasnął z oczami pełnymi łez, dźwigając się na łokcie i kolana, macając wokół siebie w ciemności. Usłyszał, jak Dudley wpada na płot, ucieka, potyka się. - DUDLEY, WRACAJ! IDZIESZ PROSTO NA NIEGO! Rozległ się przeraźliwy wrzask i kroki Dudleya nagle ucichły. W tej samej chwili Harry poczuł za plecami powiew zimna, który mógł oznaczać tylko jedno: a więc było ich więcej. - DUDLEY, BĄDŹ CICHO! ZA ŻADNĄ CENĘ NIE WYDAWAJ Z SIEBIE GŁOSU!... Różdżka... moja różdżka - mruczał gorączkowo, a jego palce błądziły po ziemi jak pająki. - Gdzie jest... różdżka... no... gdzie... Lumos! Wypowiedział zaklęcie całkiem bezwiednie, czując palącą potrzebę odrobiny światła, i ku swojemu zdumieniu i uldze ujrzał błysk parę cali od prawej dłoni. Koniec różdżki płonął bladym światłem. Harry złapał ją, podniósł się i rozejrzał. Serce podskoczyło mu do gardła. Wysoka, zakapturzona postać sunęła prosto na niego, unosząc się nad ziemią i wsysając w siebie ze świstem noc. Spod szaty nie widać było ani twarzy, ani stóp. Harry cofnął się i uniósł różdżkę. - Expecto patronum! Strzęp srebrzystej mgiełki wystrzelił z końca różdżki i dementor zwolnił, ale zaklęcie nie podziałało właściwie i Harry rzucił się rozpaczliwie do tyłu, całkowicie otumaniony paroksyzmem strachu. Skoncentrować się... Z czarnej szaty dementora wysunęła się ku niemu para szarych, oślizgłych, pokrytych strupami rąk. Chrapliwy świst wypełnił mu uszy. - Expecto patronum! Usłyszał swój głos jakby z oddali. Z różdżki wystrzelił kolejny strzęp srebrnej mgiełki, jeszcze wątlejszy niż poprzedni. 25 To już koniec, już tego nie powtórzy, nie zdoła się skoncentrować... Wewnątrz jego głowy rozległ się ostry, piskliwy śmiech... Cuchnący, lodowaty oddech dementora wypełnił mu płuca, zaczął się dusić... Pomyśl... o czymś... szczęśliwym... Ale nie mógł odnaleźć w sobie niczego, co przypominało szczęście. Lodowate palce dementora już zwierały się na jego szyi... piskliwy śmiech narastał... aż w końcu usłyszał we własnej czaszce znany głos: - Pokłoń się śmierci, Harry... To będzie szybkie, może nawet bezbolesne... nie wiem... nigdy nie umierałem... A więc już nigdy nie zobaczę Rona i Hermiony, pomyślał. Walcząc o ostatni oddech, ujrzał w wyobraźni ich twarze. - EXPECTO PATRONUM! Olbrzymi srebrny jeleń wystrzelił z końca różdżki i ugodził dementora rogami prosto w miejsce, w którym powinno być serce. Dementor cofnął się, pozbawiony ciężaru jak ciemność, okręcił w powietrzu i odleciał, podobny do wielkiego nietoperza. - ZA MNĄ! - krzyknął Harry do jelenia, unosząc wysoko różdżkę i pędząc alejką. - DUDLEY? DUDLEY! Przebiegł zaledwie z tuzin kroków, zanim ich dostrzegł. Dudley leżał skulony na ziemi, osłaniając twarz dłońmi