Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Aż zobaczy- ła samochód sztabowy, uwięzły w dziurze wypłukanej przez ulewę. Usi- łowała zabić pasażera - próba dzielna, lecz śmiechu warta. Czysty przypadek sprawił, że zabiła szofera jednym strzałem; drugi strzał mu- snął pasażerowi czoło, ogłuszając nieco, a kobieta odrzuciła pusty pi- stolet i skoczyła na samochód z nożem. Wóz pozbawiony szofera obsu- nął się po śliskim trawiastym zboczu do brązowego nurtu rzeki. Taki akt głupoty. Czasami bohaterstwo wydawało mu się odrażają- ce - było obelgą dla żołnierza, który w konkretnej sytuacji oceniał ry- zyko i podejmował chłodne, przebiegłe decyzje, korzystając z doświad- czenia i wyobraźni; uprawiał wojaczkę bez ostentacji - nie chciał zdo- bywać medali, lecz wygrywać wojny. Wciąż oszołomiony muśnięciem kuli, wpadł we wnękę z tyłu samo- chodu, który zarzucał i kręcił się w wartkiej wezbranej rzece. W głowie ciągle dzwoniło mu od strzału. Kobieta prawie całkowicie przykryła go obszerną, grubą jesionką. Zablokowany w ten sposób, nie mógł się na- wet zamachnąć i odrzucić atakującej. W czasie tych absurdalnych fru- strujących minut szamotanina z napastniczką przypominała miniaturę zagmatwanej, bałaganiarskiej sytuacji, w jakiej znajdowała się armia na całej równinie; miał siłę, by ją ogłuszyć, lecz ograniczone pole walki i krępujący ciężar jesionki dławiły go i więziły, aż stało się za późno. Samochód uderzył w betonową wysepkę i przechylił się, wyrzucając ich oboje na połupaną, szarą powierzchnię. Kobieta wrzasnęła. Unio- sła nóż, który do tej pory tkwił w fałdach jesionki, lecz w końcu zaata- kowany mężczyzna mógł zadać czysty cios wycelowany w jej brodę. Opadła z głuchym odgłosem na beton. Obrócił się - samochód zgrzytając zjeżdżał z pochylni, złapany przez wzbierający brązowy przypływ; przechylony na bok, prawie natychmiast zatonął. Mężczyzna miał ochotę kopnąć nieprzytomną kobietę. Zamiast te- go kopnął nóż, posyłając go w wirującym ruchu do rzeki, w ślad za za- topionym samochodem sztabowym. - Nie wygracie. - Splunęła. - Nie możecie z nami wygrać. Gniewnie potrząsnęła krzesełkiem. - Co takiego? - spytał wyrwany z półsnu. - Zwyciężymy. - Zatrzęsła się wściekle. Nogi krzesła zastukały na kamiennej podłodze. Dlaczego przywiązałem tę idiotkę akurat do krzesła? - pomyślał. - Może masz rację - odpowiedział znużony. - Sprawa jest w tej chwili... umoczona. Czy to cię podnosi na duchu? - Umrzesz. - Wpiła w niego wzrok. - Nie ma nic pewniejszego pod słońcem - przyznał, gapiąc się na przeciekający sufit nad łóżkiem z łachmanów. - Jesteśmy niezwyciężeni. Nigdy się nie poddamy. - Przedtem okazało się, że dość łatwo was zwyciężyć. - Westchnął, wspomniawszy historię tego miejsca. - Zostaliśmy zdradzeni! - krzyknęła. - Naszych armii nigdy nikt nie pokonał. Dostaliśmy... - Cios nożem w plecy. Wiem. - Tak! Ale nasz duch nie umrze nigdy. My... - Ach, zamknij się! - Spuścił nogi z łóżka i spojrzał na kobietę. - Słyszałem wcześniej tę śpiewkę. „Ograbiono nas". „Bracia zostawili nas na łasce losu". „Media były przeciwko nam". Gówno... - Przeczesał dłonią mokre włosy. - Tylko bardzo młodzi lub bardzo głupi sądzą, że wojny są prowadzone przez samych wojskowych. Gdy wiadomości mkną szybciej od konnego kuriera czy ptaka, cały... naród... czy co tam takiego jest... walczy. To jest właśnie twój duch; twa wola. Nie kwękanie. Jeśli przegrywasz, to przegrywasz. Tym razem też byście przegrali, gdyby nie ten cholerny deszcz. - Podniósł rękę, gdy kobieta nabierała oddechu. -1 nie wierzę, że Bóg jest po waszej stronie. - Heretyk! - Dziękuję. - Życzę ci, żeby twoje dzieci umarły! Powoli! -Hm... Nie jestem pewien, czy to odpowiednie dla mnie przekleń- stwo, ale jeśli tak, raczej nic z tego nie wyjdzie. - Opadł z powrotem na łóżko, nagle poczuł strach i wstręt. Znowu się podniósł. - Cholera, na- prawdę muszą się brać za was w młodym wieku. To straszne słowa w ustach każdego, nie mówiąc już o kobiecie. - Nasze kobiety są bardziej męskie niż wasi mężczyźni - drwiła. - A jednak się rozmnażacie. Przypuszczam, że wybór jest ograni- czony. - Niech twoje dzieci cierpią i umrą straszną śmiercią! - zapiszczała. - Cóż, jeśli naprawdę tak czujesz - westchnął, kładąc się znowu - najgorsze, czego mogę ci życzyć, to tego, byś pozostała takim tępa- kiem, jakim jesteś. - Barbarzyńca! Niewierny! - Wkrótce zabraknie ci obelg. Radziłbym zachować kilka na póź- niej. Choć trzymanie sił w rezerwie nie było, ściśle mówiąc, waszą moc- ną stroną. - Zmiażdżymy was! - Tak, jestem zmiażdżony, jestem zmiażdżony. - Leniwie pomachał dłonią. - Teraz daj spokój. Zawyła i zatrzęsła krzesełkiem