Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

W rzeczywistości jednak nie chcą z nami handlować tym, czym chętnie kupczą między sobą. To solidarność kastowa, cóż by innego... Kościołowi potrzeba nowych ziem. Wiele francuskich rodzin stoi na krawędzi ruiny i pragnie pozbyć się dóbr. Wielka szkoda, że Dom Boży nie może skorzystać z nadarzających się okazji. Zresztą wszyscy mogą na tym zyskać. Toteż pragnęlibyśmy, abyś ty i tylko ty służył nam za pośrednika, abyś udzielił nam swego nazwiska, pomagając nabyć dobra szczególnie nam drogie. Grand-Cellier to wielkie nazwisko. Wszyscy je znają i poważają. Twój syn wciąż jeszcze cieszy się sławą jako dobry poddany i pobożny sługa... Na razie krążą tylko pogłoski... Jeśli zajdzie potrzeba, poświadczymy, iż „oszczercze słowa" są bezpodstawne i że ich głoszenie uznawać będziemy za zniesławienie. Nasza władza sięga wystarczająco daleko. Jak sam rzekłeś memu sekretarzowi - nie po raz pierwszy Kościół przymknie oko... Enguerran poprzedził odpowiedź chwilą milczenia. - Nagła chęć nabywania ziem przez seniora w tak podeszłym wieku wzbudzi zdziwienie - rzekł. - Tak, to zdziwi, ale potem dojdzie do zawarcia transakcji, bo twoja oferta okaże się wielce interesująca. Nie troskaj się. Pomóż nam, a zapewniamy, że twoje nazwisko i sława będą trwać. - Jaki los czeka mojego syna? - Zabierzemy go do Rzymu. To buntownicza i krnąbrna natura. Zajmiemy się nim. Rogate dusze, uwolnione od grzesznych namiętności, stają się najwierniejszymi i najskuteczniej działającymi sługami Kościoła... Potrafimy naprowadzić go na 85 dobrą drogę. — Artemidor wciąż wykrzywiał usta w odrażającym uśmieszku. - Czy mógłbyś odrzucić taką propozycję, Enguerranie? Nad Wiecznym Miastem zapadała noc. Wieczorne warty gwardii laterańskiej zajęły pozycje wokół pałacu. W koszarach przy via Gregoria żołnierze szykowali się do snu. Drzwi dormitorium na pierwszym piętrze otwarły się gwałtownie na oścież. Sartoriusz, dowódca gwardii, wszedł, nie kryjąc wściekłości. - Gdzie Francuz? Żołnierze zamarli na widok dowódcy. W rękach trzymał kuferek i złożony na nim rycerski miecz. - Gdzie Francuz? - powtórzył. - Gdzie żołnierz Lorris? Gilbert szybko wyszedł z celki. Wyprężony, z uniesioną brodą, zameldował się przed dowódcą. Sartoriusz rzucił mu kuferek. - Trzymaj! - krzyknął. - Wyznaczono ci misję. Przeczytaj rozkazy, które znajdziesz w kuferku, i zejdź mi z oczu. Sartoriusz był wściekły, gdy kancelaria lub kuria odbierały mu żołnierzy, wyznaczając im misje polityczne. I tak już z najwyższym trudem dobierał rekrutów tworzących elitarną jednostkę. - Wybrali cię do tej misji, ponieważ poza tobą nikt tu nie mówi po francusku! Jakbym ja o tym nie wiedział: tutaj ten język także bywa użyteczny! Cóż! - Sartoriusz wzruszył ramionami. - Weź i to. Dowódca wręczył mu miecz. O takiej broni zwykły wartownik, jakim był Gilbert, mógł jedynie marzyć. Nie komentując zdumiewającego wyróżnienia, Sartoriusz odwrócił się na pięcie i wyszedł. Młodzieniec otworzył kuferek. Znalazł w nim pieniądze, lecz nie w gotówce, ale w bonach, które realizować miał w komandoriach templariuszy, przepustki oraz rozkaz: sprowadzić do Rzymu opata Aymarda du Grand-Cellier z zamku Mor- 86 yilliers. Pieczęć papieska Marcina IV świadczyła o powadze sprawy, jej pilnym charakterze i uprawniała do zastosowania wszelkich środków, jakie okażą się konieczne do wypełnienia rozkazu. Kwity pocztowe zapewniały kawalerowi Lorrisowi konie na każdym etapie podróży. Więzień powinien zostać sprowadzony jak najrychlej, nie później niż w ciągu ośmiu tygodni. Gilbert poczuł dreszcz podniecenia - miał wszak powrócić do ojczystej Francji. > . Tuż za Draguan, minąwszy kilka zakrętów, Henno Gui i Premierfait znaleźli się na leśnym dukcie, którym minionej nocy ksiądz dotarł do miasteczka. Dopiero teraz miał okazję ujrzeć okolicę w blasku słońca: strzeliste świerki stały przy drodze niczym straż przyboczna. Ten tonący w śniegu las zwano Lasem Panny. Słońce, które nie dawało ciepła, skrzyło pokryte lodowymi gwiazdkami gałęzie i ustrojone w śniegowe czapy drzewa. Cały ten blask zdawał się uświetniać wyjazd Henna Guiego. Kapłan nie dał się zwieść czarom przyrody, wiedział, że wpatrywanie się w jaskrawe światło może uszkodzić wzrok. Mężczyźni przeszli obok miejsca noszącego jeszcze ślady walki ze szlifierzem Grosparmim, nieopodal figurki Marii, którą Henno w pośpiechu skleił śniegiem. - Wiosną znów się rozpadnie — powiedział krótko. Premierfait przeżegnał się. Wędrowali ledwie pięć minut, a on już dyszał ze zmęczenia