Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Dojechali na miejsce pod wieczór Ochłodziło się. Kiedy skręcili w boczną drogę, ONeill zobaczył dym unoszący się z komina domku stojącego nad wodą. Wąski trakt wił się w kierunku jeziora. Samochód zaczął podskakiwać na wybojach i ONeill kazał kierowcy stanąć. Dalej wolał iść, żeby nie nadwerężyć pozostałości po amputowanym ramieniu. Furgonetka zawróciła i odjechała. ONeill skinął kierowcy na pożegnanie i ruszył przed siebie. W drzwiach czekała Kathleen. Wyszła mu naprzeciw. - Wróciłeś. Przynajmniej w większej części. - ONeill wskazał wzrokiem obandażowany kikut, Z oczu Kathleen popłynęły łzy. - Przestań - powiedział cicho. Podeszła bliżej i oparła głowę na jego piersi, - Wiedziałam, że to się tak skończy, cały czas wiedziałam. Weszli do środka. ONeill usiadł. Kathleen zrobiła herbatę. - A może wolisz coś mocniejszego? - zapytała. - Wystarczy herbata. Przyglądała mu się, kiedy pił. - Teraz się wycofasz, prawda? Wzruszył ramionami. - W organizacji nie przechodzi się na emeryturę, przecież wiesz. Nie dostaje się na pożegnanie tostera, róż i życzeń wszystkiego najlepszego. To zobowiązanie na całe życie albo do zwycięstwa. - Zobowiązanie polityczne! Chodzi mi o to, że powinieneś zejść z pierwszej linii. Zwłaszcza, że teraz rządzi Kell. - Już wiesz?, - Cały Belfast już wie. - Jestem zmęczony. - Odpocznij. Później porozmawiamy. Temat "emerytury" ONeilla powrócił podczas wieczornego spaceru nad wodą. - Myślałeś o tym, co mówiłam? - zapytała Kathleen. - Tak. - No i? - Muszę jeszcze coś załatwić. - Z tobą tak zawsze! - rozzłościła się Kathleen. - Co to za życie? Myślisz, że bawi mnie bycie siostrą Martina ONeilla? Myślisz, że bawią mnie naloty żołnierzy na mój dom, kiedy tylko im się spodoba? Myślisz, że bawi mnie samotność, bo przez ciebie tracę każdego faceta, którego poznam? Myślisz, że bawią mnie szepty matek za moimi plecami, co to za kobieta uczy ich dzieci? Tak myślisz?! ONeilla zaskoczył ten wybuch. - Myślałem, że rozumiesz - odrzekł spokojnie. Spojrzała na niego. Trzymał się za kikut. Złagodniała. - Rozumiem. Ale już wystarczy. Dalej tak nie może być. Jesteś ka... - Kaleką? - dokończył. - Tak, kaleką - powiedziała cicho. - Zrobiłeś swoje. Czas z tym skończyć. - Może masz rację - przyznał. - Mówisz poważnie? - Naprawdę mam jeszcze coś do załatwienia. Muszę wykonać ostatni rozkaz ODonnella. Obiecałem mu. Tobie też obiecuję, że potem koniec. - Co to za rozkaz? - Lepiej, żebyś nie wiedziała. ONeill wyciągnął rękę spod kołdry i spojrzał na zegarek z bolesną świadomością, że teraz musi go nosić na prawym nadgarstku. Wygiął dłoń, żeby dostrzec godzinę w świetle księżyca wpadającym do sypialni. Trzecia nad ranem. Nie mógł spać, za dużo myśli kłębiły mu się w głowie. Najważniejszym problemem był sejf w Długim Domu. Jak wyjąć stamtąd kopertę? Wstał, podszedł cicho do okna i zapatrzył się na jezioro. Czy zawartość koperty pomoże mu zrozumieć istotę rozkazu? Daj Boże, bo w żadnym wypadku nie mógłby go wykonać, nie wiedząc po co. Musiał znać powód, dla którego ODonnell wydał rozkaz. Musiał być przekonany o jego słuszności. Inaczej nic z tego. Nigdy nie wierzył w dobre intencje przełożonych. Wiele lat temu odkrył, że wojsko nie jest dla niego. . Stwierdził u siebie wrodzoną słabość charakteru i od tamtej pory czuł się niepewnie podczas akcji. Stojąc teraz w blasku księżyca, przypomniał sobie tamten dzień. Dzień zasadzki. Razem z sześcioma innymi wracał z akcji w pobliżu granicy. Szli do swojej kryjówki na farmie. Jak zwykle podchodzili bardzo ostrożnie, na wypadek zasadzki. Kazał ludziom zaczekać i poszedł samotnie na zwiady. Kiedy leżał w wysokiej trawie i obserwował zabudowania, na podwórze wybiegło małe dziecko