Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Przekona się pani, że to bardzo szczególne miejsce. Gdyby chciała pani zabrać z sobą jeszcze kogoś, sprawiłoby to pewien kłopot. Musi więc pani przyjść sama. Myślę, że to zrozumiałe. - Oczywiście. - Wobec tego niech pani da mi znać, co sądzi o jego działalności. Ja sam jeszcze tam nie byłem. - Dziękuję bardzo, panie doktorze. Aha, jeszcze jedno... Susan zastanawiała się, czy powiedzieć mu o drugim spotkaniu z D'Ambrosiem, ale postanowiła je przemilczeć, bo Stark, tak jak wczoraj, zacząłby nalegać, żeby zawiadomiła policję. Nie chciała ich zawiadamiać, a przynajmniej jeszcze nie w tej chwili. Jeżeli za tym wszystkim kryła się jakaś duża organizacja, byłoby naiwnością myśleć, że nie zabezpieczyła się na wypadek policyjnej interwencji. - Nie jestem pewna, czy to ważne - ciągnęła - ale w przewodzie doprowadzającym tlen do sali ósmej odkryłam zawór. Znajduje się koło głównego kanału. - Koło czego? - Koło głównego kanału, którym biegną w pionie szpitala wszystkie rury. - Pani jest doprawdy nadzwyczajna. Jak się pani o tym dowiedziała? - Wspięłam się ponad sufit i zbadałam przewody gazu wybiegające z sal operacyjnych. - Ponad sufit! - powiedział Stark z rosnącą irytacją. - Tym razem posunęła się pani za daleko. Chodzenie po sufitach nad salami operacyjnymi? Nie, tego nie mogę pani darować. Susan przygotowała się na ostateczny cios, jak miało to miejsce z Harrisem i McLearym, ale Stark zamilkł. - A więc twierdzi pani - odezwał się po chwili - że w przewodzie tlenowym "ósemki" znalazła pani zawór? Jego głos znów brzmiał prawie normalnie. - Tak - potwierdziła. - Hmm, zdaje się, że wiem, czemu on służy. Jak się pani domyśla, jestem prezesem rady oddziału. Zawór ten służy prawdopodobnie do odprowadzania banieczek powietrza w chwili przeciążenia systemu. No, ale dla pewności każę to sprawdzić. Przy okazji, jak nazywa się pacjent, którego chce pani odwiedzić w instytucie? - Sean Berman. - A tak, tak, przypominam sobie tę historię. Operowany zaledwie przedwczoraj. Przez Spalleka. Jeżeli dobrze pamiętam, to była łękotka. Prawdziwa tragedia... miał około trzydziestki. Wielka szkoda. A więc, życzę powodzenia. Wybiera się pani do Szpitala Weteranów? - Nie, z powodu żołądka pozostanę w łóżku, a przynajmniej do południa. Ale jestem pewna, że jutro będę mogła przystąpić do zajęć. - Życzę tego pani, Susan, dla pani własnego dobra. - Dziękuję, panie doktorze. - Nie ma za co. Połączenie przerwano i Susan odłożyła słuchawkę. Poplamione rękawice powędrowały do kosza stojącego przy stojaku, na którym wisiało, jak suszące się pranie, szereg zakrwawionych tamponów. Pielęgniarka przeszła za plecy Bellowsa i rozwiązała mu na szyi fartuch operacyjny. Bellows wrzucił go do brezentowego pojemnika przy drzwiach i wyszedł z sali. Skończył nieskomplikowaną operację wycięcia części żołądka, którą zwykle lubił przeprowadzać. Ale dziś myśli miał zajęte czym innym, więc zszycie dwóch warstw jamy żołądka i jelita cienkiego raczej go znudziło, niż zadowoliło. Nie mógł zapomnieć o Susan. Doznawał całej gamy uczuć: od delikatnego zatroskania, przez skruchę z powodu słów, które sprawiły, że odeszła, po obłudne zadowolenie, że miał prawo powiedzieć jej to, co powiedział. Na pewno posunął się za daleko, za dużo ryzykował, bo przecież było jasne, że Susan wcale nie zamierza powstrzymać tego idiotycznego samobójczego pędu do przekreślenia swojej kariery. Z drugiej strony nie mógł się opędzić od myśli o tym, jak rozkoszny był przedwczorajszy wieczór. Zachowywał się przy Susan tak naturalnie, tak spontanicznie. Kochali się ze sobą tak, że orgazm nie był dla niego celem aktu miłosnego, a po prostu jego częścią. Przeżyli razem cudowne uczucie równości, zespolenia. Musiał się sobie przyznać, że choć tak mało o niej wie i choć jest taka piekielnie uparta, bardzo ją polubił. Nagrał na magnetofon raport o przebiegu operacji, dyktując typowym lekarskim monotonnym głosem i kończąc każde zdanie słowem "kropka", a potem przeszedł do szatni i zaczął się przebierać do wyjścia. Przyznawszy się przed sobą do sympatii do Susan, Bellows znów stał się ostrożny. Rozsądek podpowiadał mu, że uczuciowe zaangażowanie może zmniejszyć jego obiektywizm i wyczucie dystansu. Na razie, póki ważyły się sprawy jego awansu, nie mógł sobie na nie pozwolić. Po przeniesieniu Susan do Szpitala Weteranów nieco się uspokoiło. Stark był dla niego uprzejmy na obchodzie, a nawet zdobył się na coś w rodzaju przeprosin za to, że bezpodstawnie posądzał go, iż ma coś wspólnego z lekami znalezionymi w szafie numer 338. Kiedy skończył się ubierać, poszedł do sali pooperacyjnej sprawdzić, jak wykonano jego polecenie w sprawie pacjenta, którego operował. - Ej, Mark - zawołano głośno od biurka. Bellows obrócił się i zobaczył, że idzie ku niemu Johnson. - Jak tam twoje studenciaki? Z tej dziewuchy jest niezła dupa. Bellows nie odpowiedział, zrobił tylko pytający gest ręką. Najmniej pragnął wdawać się z Johnsonem w jakieś kretyńskie pogaduszki o Susan. - Powiedzieli ci już, co się stało w akademii? Jedna z najśmieszniejszych historii, jakie słyszałem od bardzo dawna. W nocy do budynku anatomii włamał się jeden gość. Jakiś szajbus, bo wypróżnił gaśnicę, poodkrywał pierwszoroczniakom nieboszczyków, urządził sobie kanonadę, a potem własnoręcznie zamknął się w chłodni i dał wycisk umarlakom. Strącił ich całą kupę, a niektórych rozstrzelał. Wyobrażasz to sobie? Johnson zaniósł się gwałtownym śmiechem. Ale Bellowsowi wcale nie było do śmiechu. Patrząc na Johnsona, myślał o Susan. Wspomniała mu, że znowu ją napadnięto, że ktoś próbował ją zabić. Czy to był ten sam człowiek? Nagle stała się dla niego kompletną zagadką. Dlaczego nie powiedziała mu więcej? - Czy ten typ zamarzł? - spytał. Żeby mu odpowiedzieć, Johnson musiał się opanować. - Nie, a przynajmniej nie na kość. Policja dostała w nocy anonimowy telefon. Myśleli, że to studencki żart, więc zaczekali ze sprawdzeniem aż do rannej zmiany. Kiedy przyjechali, facet siedział w rogu, nieprzytomny