Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Całe mnóstwo moich kolegów ze szkoły zostało nagle Litwinami - skutkiem, rzecz jasna, odpowiednich deklaracji i podań rodziców. Nieledwie z dnia na dzień Wochowicz zażądał, by nauczyciele nazywali go Vochaviciusem, z Maklakowskiego zrobił się rdzenny Maklakauskas, a ze Złotkowskiego stuprocentowy Goldbergis. Były i zmiany poetyczne - Maciek BrzeĽniak, dla przykładu, został w drodze dosłownego tłumaczenia Birulisem. I tu zaczęła się wielka tragedia Indyków. Sympatyczny i smakowity ptak, który udzielił rodzinie swego miana, po litewsku nazywa się Kałakutas. Głowa rodu Indyków, zwykle flegmatyczny i poważny pan Adam, wpadł w furię, gdy oznajmiono mu, że i owszem, jego podanie o litewsko¶ć rozpatrzy się pozytywnie, ale ma od zaraz zwać się Adomasem Kałakutasem. Pan Adam odwołał się, ale Związek Patriotów Lewobrzeżnej Litwy i Żmudzi był nieugięty i nie zgodził się na żadne trącące polsko¶cią mutacje, takie jak Indykas, Indykis czy Indykiszkis. Koncepcję, aby pan Adam uzyskał wprzódy naturalizację u Amerykanów jako Turkey i dopiero póĽniej wrócił na ojczyzny łono jako Terkulis, rodzina Indyków uznała za idiotyczną, czasochłonną i kosztowną. Na zarzut za¶, że obiekcje pana Adama trącą polskim szowinizmem, bo rzeczony kutas żadnego rdzennego Litwina ani o¶miesza, ani znieważa, pan Adam uczenie i erudycko obrugał komisję, używając na przemian zwrotów "pocałujcie mnie w dupę" i "papuciok szykini". Urażona do żywego komisja posłała dokumenty ad acta, a Indyka do diabła. Takim oto sposobem nikt z rodziny Indyków nie został Litwinem. Dlatego też mój kolega Lesio Indyk chodził do tej samej szkoły i klasy co ja, a nie do puńskiego gimnazjum. Dzięki czemu siedział w tej chwili wraz ze mną w leju po bombie, miast biegać po parku z AK-74, w mundurze koloru gówna, Pogonią na czapce i niedĽwiedziem dywizji "Plechavicius" na lewym ramieniu. - Jarek? - odezwał się Indyk, wtulony w resztki centralki telefonicznej. - Aha? - Jak to jest, powiedz... Ty przecież jeste¶ taki super duper, clever i w ogóle... Jak to jest? Kanonada przybrała na sile, parkiem wstrząsnęły eksplozje, a na nasze głowy sypał się piach. - Co jak jest? - spytałem. - Tu jest Polska, nie? To dlaczego Freikorps i Litwini urządzają sobie tutaj wojnę? W samym ¶rodku miasta? Niech się psia ich mać, leją u siebie, w Königsbergu... Tu jest Polska! Nie byłem pewien, czy Indyk miał słuszno¶ć. Bo widzicie, to było tak. Krótko po podpisaniu traktatu z Bundesrepubliką i utworzeniu nowego landu ze stolicą w Allensteinie doszło do plebiscytu w¶ród ludno¶ci gmin Gołdap, Dubeniki, Wiżajny, Giby, Puńsk i Sejny. Wyniki plebiscytu, jak to zwykle bywa, okazały się dziwaczne i niczego nie mówiły, bo też i najmniej osiemdziesiąt procent uprawnionych nie poszło do urn, rozumując słusznie, że lepiej pój¶ć do knajpy. Nie było zatem, czy i jaki odsetek ludno¶ci ma się za Wschodnich Prusaków, Północnych Polaków, Lewobrzeżnych Żmudzinów czy innych Jaćwingów. Tak czy inaczej, w niecały miesiąc po plebiscycie granicę przekroczył litewski korpus w składzie dwóch dywizji: regularnej "Gedyminas" i ochotniczej "Plechavicius". Korpusem dowodził generał Stasys Zeligauskas. Litwini zajęli niezdecydowane gminy prawie bez oporu, bo większa czę¶ć naszej armii była wła¶nie w Iraku, gdzie spłacała polski dług wobec Wolnego ¦wiata. Mniejsza czę¶ć naszej armii też była zajęta, bo dokonywała demonstracji siły na ¦ląsku Cieszyńskim. Korpus Zeligauskasa szybko opanował Sejny, ale Suwałk nie zajął, bo powstrzymały go jednostki Grenzschutzu i Sto Pierwsza Airbone z Gdańska. Ani Niemcy, ani Amerykanie nie życzyli sobie szaulisów w Prusach Wschodnich. Rząd polski zareagował serią not i wystosował oficjalny protest do ONZ, na co rząd litewski odpowiedział, że o niczym nie wie