Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Niemożliwość podporządkowania go sobie czy strach przed jego gniewem? Jaki on jest, kiedy brama rozwiera się na oścież? Taran rozwalający przeszkody na drodze czy skompleksowany chłopczyk, którego trzeba prowadzić za rączkę? Irytujące bywają weekendowe poranki przekontemplowane w łóżku. Bo zabawką w rękach kobiety Dave nigdy nie będzie. Osaczenie. Nie przez ludzi, nie przez rzeczy, nie przez świadomość popełnienia nieprawego czynu. Jest taki rodzaj osaczenia. Nikt go nie opisał, nie zrobił z niego specjalności medycz- nej, ale ono jest i kiedy wybierze człowieka, robi z niego galaretę albo desperata. Zawodem Davida jest osaczać ludzi. Z kim by się nie zetknął, nie spoczął, dopóki nie uzależnił tej osoby od siebie; dopiero wtedy czuł się bezpieczny. Rzadko popełniał błąd w dopasowaniu metody. Ludzie się obnażają. Tak łatwo dają się podejść od swojej słabej strony. A już w ogóle, gdy napotkają czyjąś życzliwość. Od zarania dziejów ludzie chorują na brak życzliwości. Więc Guliwer i liliputy. Nie ten przytroczony do ziemi, ale przypatrujący się swemu stadku z wyżyn. Żaden ruch na dole nie uchodzi jego uwagi, wszystkie sznurki w jego ręku, tylko pociągać. Aż naraz, tak się Nancy wydaje, układ ten odwrócił się do góry nogami i pod lupą znalazł się Guliwer. Tylko jak mu to powiedzieć? Czekała na tę rozmowę. Sama by jej nie zainicjowała — do kierownicy swego pojazdu Dave nie dopuszczał nikogo, jeśli jednak nie była mu wroga, winna podzielić się z nim swoimi obserwacjami. Najlepszą areną do tego byłoby łóżko. Jest to chyba jedyne miejsce, w którym on dopuszcza kobietę do głosu. Ale wtedy mogła być zrozumiana opacznie. Nie chciała go na stałego kochanka ani szukała dla siebie roli powiernicy w interesach. Pojazd AA zaczynał zdradliwie odrywać się od twardej nawierzchni. Jednym z pasażerów była ona. Nancy nie zamierzała roztrzaskać się tylko dlatego, że jego kierowca, cierpiąc na chorobliwy brak zaufania do niezawodności pojazdu, wybiera się nim w tak niebezpieczną podróż. Jeszcze tylko ten śliski zakręt, tamten stromy odcinek — i wyjście na prostą, już do końca otwartą drogę. A potem nigdy więcej. Precz hazard, precz miraże wielkiego świata. Potem za- szyć się w odludziu z jakimś znośnym typem i choćby hodować kury, byle w spokoju. Odludzie to będzie pełne kwiatów, wśród których bawić się będą mali chłopcy i dziewczynki. Od rana do wieczora, jak dzień długi, rozbrzmiewać będzie śmiechem radości. Na odludziu tym nigdy nie zajdzie słońce. Skromne są plany na przyszłość kobiety tak atrakcyjnej jak Nancy Springfield. W oczach szeregowych pracowników AA Nancy jest smakowitym kąskiem dla mężczyzny, w opinii człowieka czynu, za jakiego się uważa Ron Humber, jest czterema literami. Do wnętrza których prędzej czy później on i tak się dobierze. Strasznie pewny siebie stał się poza plecami Davida. Nancy nie lubi wulgaryzmów. Między mężczyznami nie mają one znaczenia, używane w obecności kobiety sprowadzają ją do parteru — poziomu dla ptaków z podciętymi skrzydłami. Ta, która da się tam ściągnąć, nigdy nie wzbudzi sobą zachwytu. A mimo to zdecydowała się na spędzenie z Ranem wieczoru w odległym od jej miejsca zamieszkania hotelu Windsor. Z nim oraz z jego przyjacielem ze Stanów będącym przejazdem w tym mieście. Podobno kimś fantastycznym. Człowiek ten na pierwszy rzut oka, w korzystniejszym dla siebie oświetleniu, mógł kobiecie zaimponować, zamienić ją w uległe zwierzątko. Patrząc uważniej Nancy dojrzała w nim obieżyświata, którego olśnić żadna kobieta nie zdoła. Podkrążone oczy, żółtaczkowa cera, nerwowe, gwałtowne ruchy. U czterdziestolatka oznacza to skłonność do alkoholu, balansowanie na linie, zblazowanie kobietami, narkotyki. Jasnokremowy tropikalny smoking, ciężkie sygnety na środkowym i serdecznym palcach prawej ręki mogące z powodzeniem zastąpić w potrzebie kastet, wężyk meksykańskiego wąsika nad kreską stale przygryzanych warg dopełniały obrazu właściciela stada latynoskich niewolników na plantacjach czegoś tam, teksaskiego handlarza bydła, faceta od mokrej roboty albo alfonsa z burdelów Las Vegas, oderwanego nagle od stołu w kasynie gry. Nancy była dla niego mgłą. Gdyby wstała i odeszła, pewnie by wcale tego nie zauważył. Mogła też siedzieć dalej i przysłuchiwać się ich... Czemu? Bo rozmową to nie było
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Normalnie to ja całe boże dnie chodzę sobie, jeżdżę, jak się da, tu jestem parę dni, potem gdzie indziej się przenoszę, potem znowu gdzie indziej i ja w tym wiecznym ruchu spotykam...
- Moglibyście pomyśleć, że były bardziej oczywiste powody: mój mąż mnie ignorował albo dzieci były nieznośne, albo moja praca była jak kierat, albo że chciałam sobie...
- Opowiadano sobie z niemałą grozą, jakoby gdzieś na dalekim Wschodzie spadł temi czasy z nieba olbrzymi potwór mający trzy wiorsty długości a pół wiorsty szerokości...
- Nie powiedziałem sobie: „Teraz go już nigdy nie zobaczę”, albo „Teraz już nigdy nie uścisnę mu ręki”, ale: „Teraz go już nigdy nie usłyszę”...
- Mimo że ojciec i rodzeństwo troszczyli się o mnie jeszcze bardziej, mimo że staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, wszystko się zmieniło...
- Nagle sobie uświadomiłem, że wszelkie informacje, które otrzymałem od istot – wiedzę pochodzącą z samego przeżycia, w tym z poprzedniego NDE – mogłem w końcu otrzymać...
- W wiele lat później Garp miał sobie uświadomić z rozczuleniem, że to jąkanie starego było czymś w rodzaju posłania dla Tincha od ciała Tincha...
- Ma swój świat w sobie i jasnowidzenia nieziemskie, i szczęście, którego mu nikt nie odbierze i które ni czasu, ni ziemskich zmian się nie boi...
- O ile dotąd w państwach cywilizowanych wymiar spra- wiedliwości nie mógł sobie stawiać innych celów poza sądzeniem, o tyle obecnie "przestępstwo" miało być zagrożone nie...
- Marek, który już tego nie robił, zaproponował radzie gminnej, aby tę kwotę przeznaczyła na inny cel, oświadczając, że jeżeli ksiądz chce mieć dzwonnika, może go sobie...