Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Mówiłem ci, że to niewypał. Wszystkich tylko wprawisz w zakłopotanie. Ze mną już ci się to udało. Co miałem odpowiedzieć: że umywam ręce? W każdym razie jednak przeprosiłem ją w twoim imieniu. – W żadnym wypadku nie miałeś prawa nic takiego robić! – warknął Martin. – Cóż, ktoś musiał – odparował Morris, przekręcając się na otomanie. – Przyjacielu, zawlecz ten pomysł do jeszcze jednego większego studia, a na twoich oczach zwodzony most twojej szansy uniesie się, zostawiając cię, niby jakiegoś szlemiela, na brzegu, powiem ci jeszcze coś: nie mam zamiaru być tym nebach, który przerzuci ci linę przez fosę. Martin wstał, głośno szurając krzesłem, co wywołało u czubatej kakadu szał wrzasku i trzepotania. – Oglądasz za dużo starych filmów z Burtem Lancasterem. Kto ci powiedział, że złapałbym się tej liny, nawet gdybyś ją rzucił? – Uspokój się, dobrze? – powiedział mu Morris, po czym odwrócił się do papugi i wrzasnął: – Przestań skrzeczeć, ty durne ptaszysko! – Morris, to może brzmi śmiesznie, ale wydaje mi się, że go znalazłem. – Kogo? O czym ty mówisz? Zamknij się, ptaku! Wiesz, jak Alison nazwała to stworzenie? Dreyfuss. Według niej jest podobne do Richarda Dreyfussa. – Boofulsa – odrzekł Martin niepewnym głosem. – Cooo? – Morris skrzywił się. – Martin, czy możesz wyrażać się jaśniej? Mam tu do przejrzenia sześćdziesiąt scenariuszy. Sześć-dzie-siąt. Popatrz na to: Scarlett O’Hara – dzieciństwo i młodość. Czy ci ludzie poszaleli? A i ty sam zaczynasz wariować na punkcie tego Boofulsa. Wszystko, co od ciebie słyszę, to Boofuls, Boofuls, Boofuls. Gdyby nie to, że już nie żyje, sam życzyłbym mu śmierci. – Właśnie o to chodzi – przerwał mu Martin. – Nie jestem tego pewien. Nie do końca. Morris uniósł kolejne grono i zjadł je bardzo powoli. – Nie wydaje ci się, żeby Boofuls do końca nie żył? Martin skinął głową. Morris dźwignął się do pozycji siedzącej. – Martin, gdybym wiedział, że cię na to stać, wysłałbym cię do doktora Eisenbauma. Czy to ten upał? A może daję ci za dużo przeróbek Drużyny A, co? Martin głęboko zaczerpnął powietrza. – Kupiłem lustro, które kiedyś należało do wyposażenia domu Boofulsa. Co więcej, najprawdopodobniej wisiało nad kominkiem tego dnia, gdy zabiła go babka. – Mów dalej. – W głosie Morrisa brzmiała głęboka niechęć. Cokolwiek Martin miał do powiedzenia, Morris absolutnie nie przypuszczał, by miało mu się to podobać. – No więc – jest u mnie dopiero parę dni – kupiłem je w środę – tuż po wizycie u ciebie – pewna kobieta z Hillside Avenue przechowywała je w piwnicy... – I? – To bardzo trudno wyjaśnić, wydaje mi się jednak, że on w nim jest. – W czym? – Morris zmarszczył brwi. – W lustrze – wyjaśnił Martin. – Myślę, że w jakiś sposób Boofuls jakby – cóż, ciężko to opisać – jakby uwiązł, utknął wewnątrz lustra. Może nie on sam, tylko jego duch czy też część ducha. Chryste, Morris, wczoraj w nocy on płakał, płakał przez prawie pół godziny! Słyszałem go! Przez długą chwilę Morris zastanawiał się nad tym, z ręką zawieszoną nieruchomo tuż przy rozchylonych wargach. – Boofuls jest uwięziony wewnątrz twojego lustra? – Wiedziałem! Myślisz, że zwariowałem! Ale to prawda, Morris. Nie mam pojęcia, jak się to stało i cholernie się boję, ale on tam jest! – Widziałeś go? – Nie, ale słyszałem, jak płacze. – Skąd wiesz, że to Boofuls, jeżeli go nie widziałeś? Może to jakieś dziecko w mieszkaniu obok. – Bo w mieszkaniu obok nie ma żadnych dzieci, a także dlatego, że widziałem wszystkie filmy Boofulsa, absolutnie wszystkie, i to wiele razy. Jeżeli ja bym nie poznał głosu Boofulsa, to nikt nie byłby w stanie tego zrobić! Morris wcisnął winogrono do ust, zmiażdżył je między błyszczącymi złotymi zębami i dziwnie zniewieściałym gestem lekceważąco machnął swą drobną, pulchną dłonią. – Martin, za bardzo się tym wszystkim przejmujesz, i tyle. Cała ta sprawa wpływa na twój umysł! To się zdarza, sam widziałem podobne przypadki. Pewien autor, niejaki Jack Posnik, chciał zrobić epicki film wojenny o wojnie na Filipinach – to jeszcze jeden z tych pechowych tematów. Skończyło się na tym, że przywdział mundur i kazał nazywać się porucznikiem Rooseveltem. – Morris – nalegał Martin – kiedy wróciłem do pokoju, mój plakat był wilgotny. Plakat Boofulsa był poplamiony łzami. Przysięgam! Morris przyjrzał mu się zwężonymi oczami. – Czy jesteś katolikiem? – zapytał ostrym tonem. – Słyszałem coś o płaczących wizerunkach Madonny i tego typu sprawach... – Morris, na miłość boską, posłuchaj! Pomyśl, co to za historia! Jaki by z tego można zrobić film! W tym momencie do pomieszczenia weszła Alison, człapiąc mokrymi, bosymi stopami. Dziś miała na sobie jaskrawożółte bikini, które prawie w ogóle jej nie zakrywało. Od ostatniego razu jej opalenizna przybrała ciemniejszy odcień, z wyjątkiem białej plamy kremu na nosie. – Martin! – wykrzyknęła. – Tak myślałam, że to ty! – Zdaje się, że właśnie wychodziłem. – Chyba tak – powiedział Morris. – Ale posłuchaj, proszę cię, dla twego własnego dobra, a i dla mnie też, daj sobie na razie spokój z Boofulsem. Powiem ci, co zrobimy. W przyszłym tygodniu ty i ja polecimy do San Diego i spędzimy weekend leniuchując na mojej łodzi, dobra? Będziemy łowić ryby, pić wino, jeść – i wtedy omówimy całą sprawę. Na pewno uda nam się dojść do czegoś bardziej strawnego. Czegoś w nieco lepszym guście. No i wiesz, czegoś, co mógłbyś sprzedać od razu, bez wzbudzania u wszystkich dreszczy. Martin spojrzał na Alison, ta zaś z miną posiadaczki położyła rękę na ramieniu Morrisa i odpowiedziała zachęcającym uśmiechem. „Miła dziewczyna”, pomyślał, „nie aż taka cacke, jak mi się z początku zdawało. Zasługiwała na więcej niż Morris i jego męskie szowinistyczne gadki o buforach.” – Moja matka uwielbiała Boofulsa – zauważyła pojednawczo. – Jasne – odparł Martin, po czym zwrócił się do Morrisa: – Miłej lektury. Może i jestem szlemiel, ale ciągle jeszcze potrafię pisać pierwszej klasy dialogi. Wyszedł na gorące słońce. Ogólnie rzecz biorąc, był to jeden z tych dni, kiedy miał ochotę kupić dużą butelkę chardonnay, usiąść w pokoju i słuchając Z.Z. Top upić się w samotności. * * * W powrotnej drodze zrobiło mu się tak gorąco, że zatrzymał się przy kiosku i kupił dwa lody, jeden dla siebie, drugi dla Emilia