Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Pragnę wstąpić do mieszkania Heleny, ale chcę najpierw zostawić kapelusz i jesionkę w swoim pokoju. Idę schodami na górę. Nagle otwierają się drzwi do mieszkania Żubrzyńskiej. Starucha daje mi znaki ręką. - Wstąp pan do mnie - mówi cicho. Trochę zmieszany i nawet zaniepokojony, wchodzę do przedsionka, a potem do jadalni. „Czego ona chce? Może wymówi mi pokój? Miała kłopoty z policją, była rewizja". Czuję się niepewnie. - Niech pan siada, panie Łubień. Kładę jesionkę na poręczy krzesła, a kapelusz trzymam w ręku. Starucha wciąż patrzy na mnie i lekko kiwa głową. „Na pewno wymówi mi pokój". - Skrzywdzili pana, świntuchy! - mówi wreszcie Żubrzyńska. – Dali fałszywy czek do sprzedania. Ot, podli ludzie! Nie czuję się zbyt skrzywdzony, ale przytakuję ruchem głowy, by nie mówić. - Mnie pan Hipolit wszystko opowiedział - ciągnie starucha. - Wykorzystali to, że pan niedoświadczony. Czy będzie pan tu nadal mieszkał? -Jeśli pani się nie sprzeciwi... - Ależ nie. Mieszkaj pan sobie szczęśliwie. Mnie pan Hipolit dał sześć tysięcy. Komorne za cały rok. Ale może pan jest w potrzebie, to dam panu trzy tysiące. Potem pan mi zwróci. Bo może pan głodny? Jestem wzruszony. Patrzę na tę niezupełnie normalną staruszkę, znienawidzoną przez wielu lokatorów i czuję dla niej wdzięczność. - Bardzo dziękuję. Mam jeszcze trochę pieniędzy na życie. - To dobrze, to dobrze... A jak nie da pan rady, zwrócę panu trzy tysiące. Niech pan powie. - Dobrze. Żegnam staruchę i idę do swego pokoju. Zdaje mi się, że gdy otworzę drzwi, zobaczę Helenę... koniecznie przy kominku. Albo patrzącą ponuro, albo uśmiechniętą szyderczo. Może znów zacznie kpić z „bohatera na- rodowego". Ale biblioteka jest pusta. Po ciasnych celach więziennych wydaje mi się ogromna. Portrety patrzą ponuro ze ścian. Dzwoni cisza. Pali mnie niecierpliwość. Rzucam na łóżko kapelusz i jesionkę, potem wychodzę z pokoju, zamykam drzwi i bocznym korytarzem idę do mieszkania Rewańskiego. „Zaraz zobaczę Helenę!" Czuję zdenerwowanie. Dzwonię. Drzwi otwierają się. Widzę Rewańskiego, Wydaje mi się, że jego spojrzenie jest inne niż dawniej - zimne, niechętne. - Proszę wejść! - mówi. - Czekałem dzisiaj na pana. - Czy pan wiedział, że zostanę zwolniony? - Wiedziałem. Proszę do saloniku. Widzę wszędzie skrzynie, walizki, kosze, paczki. Staruszek chwyta moje spojrzenie i mówi: - Pakuję się. Jutro wyjeżdżam... - Jutro? - Tak. Niech pan usiądzie. Zaraz napijemy się herbaty. Wychodzi z saloniku. Czuję zimno. Zgaduję, że Heleny nie ma. I dopiero teraz wiem: jak ogromnie zależało mi na zobaczeniu się z nią. Tylko z nią! Później dłuższy czas pijemy herbatę. Od czasu do czasu mówimy jakieś zdawkowe zdania o sprawach dla mnie obojętnych. Widzę, że twarz Rewańskiego jest skupiona i zimna. Wreszcie ryzykuję pytanie: - Czy córka pańska wyjechała? - Tak. Helena wyjechała wczoraj. To był warunek, pod którym zgodziłem się wpłacić za pana kaucję. - Pan wpłacił kaucję? Nie wiem, jak panu dziękować! - Nie trzeba dziękować. Pieniądze są pańskie. - Znaleziono je? - Tak. Hela znalazła. - Jakże mi przykro, że nie mogę jej podziękować. Rewański długo milczał. Był zamyślony. Ja czułem się źle. Wydało mi się, że skrzywdziłem go, ale nie uświadomiłem sobie, w jaki sposób. Wyczuwałem jednak, że chodzi o Helenę. Przerwałem milczenie: - Panie Rewański! Jestem naprawdę bardzo panu wdzięczny. Dawniej wyciągnął mnie pan ze skrajnej nędzy. Teraz wydobył mnie pan z więzienia. Ale co się stało, że pan jest dla mnie inny niż dawniej? On uważnie patrzył na mnie. - Oczywiście, pomówimy - powiedział. - Uważam pana nadal za dobrego chłopca. Ale idzie o sprawę ważną dla mnie. Bardzo ważną. -Proszę... - Żeby pan nigdy nie robił prób zobaczenia się z Hela, a nawet pisania do niej! Milczałem. Czułem, że to, co wyhodowałem w sercu, zostało nagle z niego wyrwane. Rewański zaś uważnie patrzył na mnie. Potem zaczął mówić dalej: - A ponieważ widzę, jak panu ciężko, chcę wyjaśnić pewne okoliczności. Wówczas zrozumie pan, że nie jest to moje uprzedzenie do pana, lecz kwestia bardzo ważna i dla mnie, i dla Heleny. Będę mówił z panem zupełnie szczerze. Chodzi o to, że Hela ma z dzieciństwa poważne obciążenie psychiczne i moralne. Kradła, rabowała, należała do bandy młodocianych przestępców. Zatraciła podobieństwo do człowieka nawet, nie tylko do dziecka, jakim wówczas była. Patrzyłem zdumiony na Rewańskiego. Wydało mi się, że szkaluje własną córkę. A jednak nie może kłamać. - Pan przerażony? - spytał. -Tak... - Jest to wstęp
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Najpierw bez wzajemności, a potem z wzajemnością...
- Za każdym razem, gdy Cymmerianin spotykał grupę, ogromny samiec patrzył na niego groźnie spod ciężkich brwi, dopóki jego rodzina nie zniknęła w krzakach, a potem odwracał się i...
- I nie zauważony przez nikogo zeskoczył z ławki i wywędrował z przedziału najpierw na platformę wagonu (bo drzwi były otwarte), a potem z wagonu na peron...
- Potem bardzo wymownie i z wielkim przejęciem się ostrzegał swoje owieczki, aby jako prostaczkowie, ubodzy niby owi ptakowie niebiescy, a zatem mili Bogu, nie słuchali...
- Na widok policyjnych aut kierowca bolida nacisnął ostro na hamulec i zatrzymał się, a potem z piskiem opon wycofał się z powrotem do bramy i, pozostawiając za sobą swąd spalonej...
- " 72 Swoje reakcje na silny stres spowodowany stopniową utratą wzroku, walkę najpierw o wzrok, a potem o powrót do normalnego, czynnego życia opisała Tomi Keitlen w...
- Zauważył ją tylko w przelocie, potem biegł dalej i spotkał jakąś starszą kobietę w okularach, ona chyba mieszkała gdzieś tu w pobliżu, bo niosła piwo w dzbanku...
- Z południa potem oba bracia na konie siedli dwór swój stary żegnając oczyma i rozpłakane sługi, co się w podwórce zwlekły zawodząc a jęcząc...
- Lecz potem wdał się w językoznawstwo jak w niebezpieczną aferą miłosną, więc począł zmagać się z panującymi aktualnie modami strukturalizmu i zasmakował, jakkolwiek opornie,...
- Gdy jednak na rzece ukazał się kolejny, najokazalszy z dotąd płynących pni, gdy wdarł się w prześwit, zaklinował gałęziami, a potem obrócił i posypały się drzazgi, byliśmy...