Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

I cholernie uważaj na inne chińskie okręty podwodne. 23 Komandor Rob Catardi trząsł się z zimna przy panelu kontroli składu powietrza. Analizator pokazywał, że poziom tlenku i dwutlenku węgla jest w normie, ale tlenu było dziewiętnaście i dziewięć dziesiątych procenta i szybko go ubywało. Zawory tlenowe były całkowicie otwarte, a żadna cząsteczka gazu nie wydostawała się na zewnątrz. Catardi wziął do ręki książkę techniczną instalacji rurowej DSV-a i poszukał systemu tlenowego, licząc na to, że znajdzie zawór odcinający między zbiornikami dla modułu dowodzenia i większego pomieszczenia ładowni. Ku jego radości był taki zawór. Kapitan poszedł wzdłuż instalacji biegnącej pod sufitem i dotarł do miejsca, gdzie rura ze stali nierdzewnej wychodziła poza przegrodę modułu dowodzenia. Tuż przed przegrodą znalazł zawór odcinający. Był otwarty, a zbiornik był pusty. Catardi cztery razy otworzył i zamknął zawór, ale bez skutku. Nie ulegało wątpliwości, że uduszą się tutaj. Za dziesięć godzin, kiedy nadejdzie pomoc, będą nieprzytomni. Nie mogli się doczekać na ratowniczy pojazd głębinowy, ale wiedzieli, że samo jego przybycie to nie wszystko. Musiał przeciąć stalowy kadłub "Piranii" grubości pięciu centymetrów, sięgnąć do wnętrza i usunąć płytę nad DSV-em. Jeden błąd przy wyjmowaniu i płyta ich przygniecie. Ratownicy będą musieli przyspawać do DSV-a kołnierz przejściowy, potem przeciąć jego kadłub i wyciągnąć wszystkie rury i kable, które skaziłyby atmosferę toksycznymi chemikaliami ze spalonej izolacji. To mnóstwo pracy, upłynie pewnie tydzień, zanim się z tym uporają i będą mogli wejść do DSV-a. Przez ten czas ocaleli członkowie załogi "Piranii" zdążą umrzeć. Nawet gdyby wystarczyło im tlenu, zabije ich zimno. Catardi widział obłoki pary własnego oddechu. Nie miał czym się ogrzać, było tylko kilka koców, a właściwie jeden, resztę oddał tamtym trojgu, zanim zasnęli w lodowatym module dowodzenia. Catardi często się zastanawiał, czy chciałby wiedzieć z góry, kiedy umrze. Kiedyś uznał, że tak, chciałby - pięć minut przed śmiercią. Miałby chyba wystarczająco dużo czasu, żeby pożegnać się z życiem, ale za mało, żeby się bać. Ale teraz to nie było pięć minut. Zostało mu zapewne dziesięć czy dwanaście godzin świadomego oczekiwania na śmierć. Kiedy ratownicy przetną kadłub, znajdą go zamarzniętego, jego ciało będzie miało temperaturę jednego stopnia Celsjusza poniżej zera, będzie zimne jak stalowa przegroda. Siedział skulony na stercie materiału obiciowego ze ścian DSV-a, owinięty kocem. Ze swojego miejsca widział pozostałą trójkę, smużki pary ich oddechu. Pacino zasnął, zgodnie z rozkazem. Schultz i Alameda ani na chwilę nie odzyskały przytomności. Zły znak. Catardi obudził się po godzinie czy dwóch, nerwy nie pozwalały mu znowu zasnąć. Poinformował okręt na powierzchni, "Emerald", że więcej nie będą rozmawiali, muszą spać, żeby oszczędzać tlen. Załoga "Emeralda" obiecała znaleźć sposób na dostarczenie im tlenu i zasilania do kadłuba, ale zadanie okazało się za trudne. Podobno na górze psuła się pogoda, na wschodnim Atlantyku szalał sztorm. Kilka godzin temu Catardi pożegnał się z niewyraźnym głosem z powierzchni i poprosił, żeby już się z nim nie łączyli. Fałszywe nadzieje były czymś gorszym od braku nadziei. Catardi położył się, potem wstał i podszedł do Pacina, Alamedy i Schultz. Chciał zobaczyć ich twarze i pożegnać się. Sięgnął do czoła Pacina i odgarnął mu włosy z oczu. Pomyślał, że zawiódł tego chłopaka. Spojrzał na Carrie Alamedę, która we śnie wyglądała jak dziecko. Dotknął jej włosów i policzka, potem przysunął się do Astrid Schultz, ładnej blondynki. Kiedy przydzielono ją na "Piranię", żona Catardiego zaczęła być zazdrosna. Kapitan pogłaskał Schultz po policzku, podziękował jej w myślach za wszystko, co zrobiła, i pożegnał się z nią. W końcu wrócił na swoje posłanie i podciągnął cienki koc aż pod nos. Rozejrzał się po raz ostatni i zamknął oczy. Wiedział, że powinien spróbować zasnąć, ale za bardzo się bał, że jeśli zapadnie w drzemkę, to już się nigdy nie obudzi. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że lepiej byłoby przeżyć te ostatnie, straszne godziny we śnie. Nie chciał być przytomny w chwili śmierci. Poczuł wilgoć pod powiekami i w końcu powiedział sobie, że musi wolniej oddychać i zasnąć. Ale waliło mu serce i strach ściskał go za gardło. Tylko jedno mogło go uspokoić - myśli o Nicole, jego córce. Zastanawiał się, co teraz robi. Miał nadzieję, że nie ogląda wiadomości i nie płacze. Pomyślał, że pewnie trzymają w tajemnicy zatonięcie okrętu i ujawnią to dopiero wtedy, gdy będzie po wszystkim. Żałował, że stracił zdjęcie Nicole, zostało na przegrodzie w jego kajucie i zapewne spłonęło w pożarze wywołanym eksplozją. Catardi wyobraził sobie, że wypływa z tej zimnej, ciemnej, stalowej trumny i wynurza się z morza. Wzbija się w powietrze, szybuje wysoko nad Atlantykiem i wraca do domu z dalekiej przeszłości, w którym on i Sharon mieszkali razem z Nicole. Podchodzi do drzwi w letni dzień, za próg wybiega Nicole, przytula się do niego i piszczy: "Tatuś, tatuś, tatuś". On podnosi ją do góry i wymawia jej imię