Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Padł. Wylądował twardo na łokciach i pełzł do drzwi, a ona rzucała się, wiła i szukała po omacku jego nóg. Wtedy szarpnął go ostry ból w udzie i boku, jakby wstrząs elektryczny. Nie bacząc na to pełzł ku drzwiom, oglądając się za siebie. Pani Morgan wygryzła sobie drogę w muślinowych zasłonach i sunęła za nim po podłodze, głośno drapiąc lakierowanymi paznokciami. Protezy powodowały, że jej szczęka wysunęła się naprzód w prawie lykantropicznej żądzy. Bremen zostawiał na deskach podłogi ślady krwi i kobieta jakby po nich węszyła, ścigając swą ofiarę na śliskiej podłodze. Wstał, pobiegł. Odbijał się od ścian hallu i mebli salonu. Przewrócił się i przetoczył po kanapie, pozostawiając na niej krwawe maźnięcie. Zerwał się, skoczył ku drzwiom. Potem wybiegł na zewnątrz, w noc. Wdychał zimne powietrze. Jedną dłonią przytrzymywał dżinsy, drugą przykładał płasko do krwawiącego uda. Na prostych nogach zbiegł po stoku wzgórza. Rottweilery za ogrodzeniem dostały szału, skakały i warczały. Bremen usłyszawszy śmiech, odwrócił się w biegu. Pani Morgan w przezroczystej koszuli stała w słabo oświetlo- nych drzwiach. Jej ciało zdawało się wysokie i silne. Rozciągnięte śmiechem usta odsłaniały ostrza brzytew. Bremen zobaczył długi przedmiot w jej dłoniach właśnie w chwili, gdy wykonywała znajome ruchy i usłyszał charakterystyczny dźwięk ładowanej strzelby szesnastki. Próbował uciekać zygzakiem, lecz z powodu rany na nodze biegł wolno serią niezgrabnych podrygów, rzekłbyś, częściowo przerdzewiały Blaszany Drwal próbuje grać w futbol amerykański. Bremen miał ochotę jednocześnie śmiać się i płakać. Zerknął w tył i zobaczył, jak pani Morgan sięga za framugę. Za chłodnią kaszlnęła prądnica i nagle blask zalał podjazd poniżej hacjendy, okolice szopy oraz sto metrów pola przy domu - gdy ogromne lampy łukowe zmieniły noc w dzień. Ona to już wcześniej robiła. Bremen biegł na oślep ku swej szopie i dżipowi, lecz uświadomił sobie, że pojazd ruszano, poza tym był pewien, że pani Morgan wyciągnęła z samochodu kopułkę rozdzielacza lub coś równie ważnego. Próbował czytać jej myśli - choć ten pomysł napełniał go wstrętem - lecz biały szum powrócił, silniejszy niż kiedykolwiek. Znów znajdował się wewnątrz huraganu. Ona robiła to już wcześniej. Robiła to wcześniej wiele razy. Bremen wiedział, że jeśli pobiegnie ku rzece czy szosie, kobieta łatwo go dogoni dżipem lub toyotą. Oczywiście, szopa stanowiła pułapkę. Zahamował z poślizgiem na jaskrawo iluminowanym żwirze i zapiął dżinsy. Pochylił się, by zbadać rany, i omal nie zemdlał. Serce waliło mu mocno, jakby słyszał kroki pędzące tuż za nim. Zaczerpnął kilka głębokich, powolnych oddechów, odganiając czarne plamy przepływające w polu widzenia. Dżinsy miał przesiąknięte krwią i obydwie rany nadal broczyły, lecz z żadnej nie tryskało tak, jak tryska z uszkodzonej arterii. Gdyby to była arteria, już by nie żył. Zwalczył lekki zawrót głowy, stanął i spojrzał na oddaloną o sześćdziesiąt metrów hacjendę. Pani Morgan wciągnęła dżinsy, wysokie buty robocze i wyszła na ganek. Jej górną część ciała okrywała jedynie poplamiona krwią nocna koszula. Usta oraz szczęki kobiety wyglądały teraz inaczej niż poprzednio, lecz Bremen z tej odległości nie potrafił stwierdzić z całą pewnością, czy wyjęła protezę. Otworzyła skrzynkę wyłącznika na ganku od południowej strony - dalsze lampy zapaliły się przy strumieniu, a także wzdłuż podjazdu. Bremen stał w pustym koloseum, oświetlonym do wieczornych igrzysk. Pani Morgan podniosła broń i niedbale wypaliła w jego kierunku. Bremen odskoczył na bok, choć wiedział, że znajduje się poza zasięgiem strzelby. Śrut zabębnił w pobliżu na żwirze. Znowu się obejrzał, walcząc z przerażeniem, do którego dołączył huczący biały szum mącący jego myśli, a potem ruszył na lewo, w kierunku głazów za hacjendą. Za skałami rozbłysły kolejne lampy, lecz Bremen nadal się wspinał, czując, że rana w nodze znowu zaczyna krwawić. Miał wrażenie, jakby ktoś wybrał mięso na jego biodrze za- ostrzoną łyżką do nakładania lodów. Za nim rozległ się następny wystrzał ze śrutówki, a potem warczenie i wycie, gdy pani Morgan wypuściła psy
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Najpierw bez wzajemności, a potem z wzajemnością...
- W chwili kiedy krewny, przybyBy na widzenie z wizniem, znajdzie si ju| w siedzibie Trzeciego OddziaBu, sprawujcego piecz nad danym obozem, musi podpisa zobowizanie, |e po powrocie do miejsca zamieszkania nie zdradzi si ani jednym sBowem z tym, co przez druty nawet dojrzaB po tamtej stronie wolno[ci; podobne zobowizanie podpisuje wizieD wezwany na widzenie, zarczajc tym razem ju| pod grozb najwy|szych mier nakazanija (a| do kary [mierci wBcznie) |e nie bdzie w rozmowie poruszaB tematów zwizanych z warunkami |ycia jego i innych wizniów w obozie
- Za każdym razem, gdy Cymmerianin spotykał grupę, ogromny samiec patrzył na niego groźnie spod ciężkich brwi, dopóki jego rodzina nie zniknęła w krzakach, a potem odwracał się i...
- I nie zauważony przez nikogo zeskoczył z ławki i wywędrował z przedziału najpierw na platformę wagonu (bo drzwi były otwarte), a potem z wagonu na peron...
- Potem bardzo wymownie i z wielkim przejęciem się ostrzegał swoje owieczki, aby jako prostaczkowie, ubodzy niby owi ptakowie niebiescy, a zatem mili Bogu, nie słuchali...
- " 72 Swoje reakcje na silny stres spowodowany stopniową utratą wzroku, walkę najpierw o wzrok, a potem o powrót do normalnego, czynnego życia opisała Tomi Keitlen w...
- Zauważył ją tylko w przelocie, potem biegł dalej i spotkał jakąś starszą kobietę w okularach, ona chyba mieszkała gdzieś tu w pobliżu, bo niosła piwo w dzbanku...
- Z południa potem oba bracia na konie siedli dwór swój stary żegnając oczyma i rozpłakane sługi, co się w podwórce zwlekły zawodząc a jęcząc...
- Lecz potem wdał się w językoznawstwo jak w niebezpieczną aferą miłosną, więc począł zmagać się z panującymi aktualnie modami strukturalizmu i zasmakował, jakkolwiek opornie,...
- Gdy jednak na rzece ukazał się kolejny, najokazalszy z dotąd płynących pni, gdy wdarł się w prześwit, zaklinował gałęziami, a potem obrócił i posypały się drzazgi, byliśmy...