Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Po chwili wybuchnął histerycznym rykiem, głośnym, przejmującym, chyba nie udawanym, choć jednocześnie odczuł pewnie ulgę, bo ten gwałtowny wybuch jego uczuć zwalniał go od moich badawczych pytań. Mogłem tylko odróżnić „Och, Boże" i „Przebacz mi, panie Peter", albo „Przebacz panu Peterowi" (tego ostatniego byłby pewno nie powiedział, gdybym nie sprowokował go wspominając jego córkę, bo właściwsze w tym przypadku byłoby błaganie o przebaczenie dla niego samego — z powodu kradzieży, bo inna możliwość jeszcze wtedy nie przyszła mi do głowy). Powinienem był okazać mu choć trochę współczucia, ale byłem niewzruszony. Coś jednak należało zrobić, bo ryk coraz bardziej się wzmagał i mógł zwrócić uwagę gości w „Ranelagh". Nie miałem odwagi, aby mu dolać więcej rumu; postanowiłem dać mu trochę wody. Otworzyłem drzwi i znalazłem się twarzą w twarz z Murzynem, tutejszym kelnerem, który trzymał w ręku szklankę wody. Ponieważ zamknąłem za sobą drzwi, nie mógł zobaczyć, kto jest w pokoju. — iPani źle się czuje? — spytał ze wzruszającym uśmiechem. Tego już było dla mnie za wiele. Stojąc oparty o bieloną ścianę wybuchnąłem śmiechem, tak głośnym i przeciągłym, że w końcu Murzyn mnie podał szklankę wody. Dobrze to na mnie podziałało, to znaczy na mój śmiech. Przez cały tydzień nie prowadziłem śledztwa, gdyż nie było to łatwe zadanie; ilekroć chciałem się czegoś dowiedzieć, ludzie udawali, że im się chce spać, albo też, jak w tyr ostatnim przypadku, wybuchali histerycznym krzykiem; widocznie wyzwalałem zwierzęce instynkty. Trzeba stąd uciekać! Najpierw do Manninga, potem na szklankę rumu do klubu, aby zapić klęskę. -— Wejdź! — powiedziałem do Murzyna ocierając z oczu łzy. — Masz tu szylinga; podaj szklankę wody dżentelmenowi siedzącemu na krześle, jeżeli nie leży w tej chwili na sofie. Tylko nie przejmuj się. Powiedz mu, żeby przyszedł do biura pana Manninga za piętnaście minut, to weźmie list do Westmoreland. Niech mi wolno będzie dodać, że Stirling natychmiast przerwał swój bolesny ryk, jak tylko usłyszał mój śmiech. ROZDZIAŁ PIĄTY Poznawałem moją kuzynkę Dorotę coraz lepiej, zwłaszcza w ciągu następnych dni. Odbyliśmy razem kilka przejażdżek, głównie na koniach, w kierunku Rock Fort na wschód od zatoki albo w stronę Half Way Tree, gdzie było olbrzymie drzewo bawełniane i kościół parafialny Świętego Andrzeja, to znów w stronę New Greenwich, gdzie w połowie drogi na wzgórze znajdowała się posiadłość gubernatora, zwana Myśliwskie Ogrody; któregoś dnia wczesnym rankiem popłynąłem z nią do Port Royal, gdzie pokazała mi domy porosłe rafą koralową i gąbką, które w czasie silnego trzęsienia ziemi zalała woda na Palisados. Czułem, że do wypraw tych zachęcała Dorotę rodzina; ona sama jednak była naturalna i serdeczna, spod zarysowanych łukiem brwi, które przyciągały mnie najbardziej, patrzyła śmiałym wzrokiem; brwi jej wznosiły się ku skroniom dwoma mocnymi liniami. Lecz kiedy budziło się we mnie pytanie: „Czy Dorota zostanie moją żoną?", mówiłem: „Nie". „Tak" byłoby zgodne z tradycją rodzinną. Mój wuj Thomas ożenił się ze swoją kuzynką drugiego stopnia, a siostra mego dziada, pułkownika Beckforda, wyszła za krewnego. 89 Nie chcę bynajmniej twierdzić, że usiłowałem wychować Dorotę na swój sposób, ale na pewno pragnąłem wykryć, do jakiego stopnia atmosfera w domu Thomasa wpływa na kształtowanie się jej charakteru. W ciągu następnych dni po rozmowie z Samem Stirlingiem, a przed przyjęciem w domu gubernatora, stwierdziłem, że Dorota jest o wiele bardziej niezależna, niż myślałem, co nie znaczy, że była wolnomyślicielką albo żeby przejawiała jakieś intelektualne zainteresowania, jak niektóre londyńskie dziewczęta mojego stanu. Wystarczało jej czasopismo „Weekly Jamaica Courant", Biblia i parę kiepskich zbiorów wierszy i nowel; miałem nawet wątpliwości, czy zdolna byłaby docenić książkę Charlesa Johnsona. Jej pojęcie przygody było równie ograniczone jak jej miłość do tropikalnej przyrody; skoro jednak mój stosunek do palm i tamaryszków był dość niejasny, ciekawiły mnie jej wyjaśnienia i jej sposób rozumowania. Nie zapomniałem jeszcze mego pierwszego wieczoru na Jamajce, kiedy to wyobraźnia poniosła mnie całe mile w głąb wyspy; byłem jednak wtedy trochę podpity, a niedziela w Spanish Town była całkiem nieudana mimo malowniczej estancji Mulcahy'ego. Kiedy zadawałem Dorocie różne ipytainia (było to rankiem przed wizytą Stir-liinga), z początku nie mogła mnie zrozumieć. Trzeba przyznać, że nauczyła mnie już inazw wielu drzew, lecz .najwidoczniej nie przyszło jej do głowy, że te drzewa oprócz nazw mogą być uważane za pożyteczne albo też mogą być zawadą. Czy palma jest piękna? Czy palma areka nie jest piękniejsza od kakaowej i czy palma gru-gru nie jest najpiękniejsza ze wszystkich? Znała nawet takie szczegóły jak to, że brazylijska palma jest najwyższa ze wszystkich palm, że z jej twardego drzewa buduje się palisady chroniące od kul, a z połówek okrągłych liści Hiszpanie robią wachlarze, na co ja dodałem z uśmiechem, że nie tylko Hiszpanie, ale również i jej matka. A czy liany, wijące się wokół drzew i zaczepiające się o korę, nie są piękne? Dla Doroty liany były brzydkie, tak jak i drzewa pochylone przez cyklony. Twierdziła, że zwichrzona trzcina cukrowa jest piękna, zwłaszcza dojrzała, kiedy nad głowami kołyszą 90 lę wielkie pióropusze i jak się ją żuje, to sok jest słodki. i' ważała, że skały i przepaści są okropne, a zatoka King-iton mogłaby być dogodniejsza dla komunikacji morskiej. Wtedy zacząłem się zastanawiać, czy nie spytać jej o wspomnienia z młodości i co wie o ziemi, drzewach i zbiorach w Westmoreland. Drzemało we mnie jeszcze dziecko, pragnące ożywić wspomnienia, i człowiek dorosły, który je odrzuca. Trzcina, o tak, musimy zacząć od trzciny, od trzciny cukrowej na naszych plantacjach, na których się bawiliśmy; możliwe, że cechował ją inny rodzaj piękna, niż cechuje trzcinę w Constant Springs uprawianą przez Thomasa Beckforda; miała inne wiechy, inne źdźbła, była wyższa i słodsza. Kiedy czołgaliśmy się wśród niej na brzuchach, była niby las, wyższy niż obecne lasy tropikalne