Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Chociaż niezbyt często zabierał głos w naszych codziennych pogawędkach, to nader zapalał się do dyskusji, gdy usłyszał w niej coś na bardziej poważne tematy, zwłaszcza filozoficzne i naukowe. Nie przypominam sobie szczegółów z jego ucieczki i aresztowania, ale zdaje mi się, że niewiele z nami o tym rozmawiał. Był krawcem, znał też inne zawody. Mówił, że prócz pracy dużo czasu poświęcał na czytanie książek, a szczególnie lubił wgłębiać się w zajmujące go artykuły popularnonaukowe w gazetach i czasopismach. Gdy szył, zawsze miał włączone radio, ale nie słuchał wszystkiego jak leci, tylko na różnych programach wyszukiwał interesujących go audycji. Może właśnie dlatego, że tak lubił słuchać radia przy pracy, kiedyś przeszył sobie igłą maszynową kciuk prawej ręki, co było jeszcze widoczne, jak raz nam pokazywał ów palec. Chociaż nie zawsze wszyscy brali udział w rozmowach z nim, ja byłem stałym uczestnikiem tych dyskusji, a on do mnie, jako do niedawnego jeszcze ucznia, bardzo często w swoich wypowiedziach się zwracał. Pamiętam, jak pan Czesław mówił raz bardzo ciekawie na temat teorii względności Einsteina, który w tym czasie jeszcze żył i którego życiorys w sposób niezwykle interesujący również nam opowiedział. Teoria względności znana mi była częściowo z niektórych publikacji astronomicznych, lecz w szkołach tego tematu uczono albo w wyższych klasach lub dopiero na wyższych uczelniach. Więcej próbowałem polemizować z nim w dyskusji dotyczącej teorii rachunku prawdopodobieństwa. Jakkolwiek tematu tego w szkole dotychczas także nie przerabialiśmy, to był on o tyle przystępny, że i bez głębszych jego studiów można było coś w tej materii powiedzieć. Zresztą, wykupując niekiedy losy loterii pieniężnej, na swój sposób zastanawiałem się nad rachunkiem prawdopodobieństwa, kalkulując szansę głównej wygranej. Pan Czesław ? mówiąc o rachunku prawdopodobieństwa ? podał przykład, iż żołnierz w czasie ataku może śmiało położyć się w dole po wybuchu bomby, ponieważ drugi pocisk w to samo miejsce nie spadnie. Zastanowiłem się nad tym i pomyślałem, iż ma chyba rację. Chodząc po wojnie po zrytym pociskami polu, częstokroć grzebiąc w ziemi i szukając w powstałych lejach odłamków, zwłaszcza opisywanych przedtem lotek pocisków moździerzowych, nie natrafiłem na przypadek, aby dwa pociski wybuchły w tym samym miejscu, co byłoby zauważalne po wielkości dołu lub jego kształcie. Niemniej ? w czasie tej dyskusji ? nie byłem wcale pewny, czy do takiego dołu nie mógłby wpaść drugi pocisk, 101 zwłaszcza jeśliby spadało ich bardzo dużo. Wyraziłem więc moją wątpliwość, podając następujący przykład: ? Nie wiem, jak poczułby się żołnierz w świeżej wyrwie po kuli armatniej, gdyby artylerzysta z naprzeciwka ustawił swoje działo w jednym kierunku i nie zmieniając jego pozycji, przez dłuższy czas sobie strzelał? Wówczas okazało się, jaką błyskotliwością umysłu, wiedzą i elokwencją potrafi zaimponować ten spokojny i małomówny krawiec powiadając: ? Jeśliby nawet ów artylerzysta ciągle w jednym i tym samym kierunku strzelał, to mimo to dwa pociski nie spadną w to samo miejsce i zapewne strzelający z dział o tym wiedząc, często tak właśnie czynią. Otóż, jeżeli artylerzysta nawet nie zmieni pozycji lufy, to i tak po każdym wystrzale jej kierunek, choćby bardzo nieznacznie, lecz się odchyli, co spowoduje, że pociski, przeleciawszy kilka kilometrów, za każdym razem będą spadały w innym miejscu. Ale gdyby lufa działa nie zmieniła swojej pozycji nawet o część milimetra, to też pociski nie będą spadały w to samo miejsce, bo siła wybuchu ładunku w każdym naboju jest trochę inna i pociski, choćby z tego powodu, będą spadały bliżej lub dalej. Do tego należy dodać nieidentyczny ciężar, kształt i gładkość pocisków. Ma tu też znaczenie niejednakowy opór, jaki stawia każda łuska naboju przy wyrywaniu się z niej pocisku, a także opór powietrza, które ciągle się zmienia