Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Trudno powiedzieć. Znaleźliśmy cię, gdyś leżał niczym ogłuszony wół. Zrobiłem, co mogłem, ale po uderzeniu w głowę najlepiej jest, gdy świadomość wraca w sposób naturalny. — Mam zioła, które pomagają w takich przypadkach — powiedziała Zula — ale nie ma wody, by je przygotować. Cymmerianin skinął głową i natychmiast pożałował tego gestu, bo komnata zawirowała mu przed oczami. Desperacko zwalczył ogarniające go oszołomienie. Teraz nie mógł pozwolić sobie na słabość. Drugi koniec mrocznej komnaty zasypany był szczątkami żłobkowanych kolumn przemieszanych z kawałkami sklepienia. To wszystko oświetlały trzy metalowe stojaki, w które ktoś z obecnych wstawił pochodnie. Ogień rzucał na posadzkę bladożółte plamy światła, które ginęły nieco dalej w cieniach między kolumnami. Jednakże pochodnie nie były jedynym źródłem światła. Z korytarza, którym przybyli, dochodził migocący, lazurowy żar, od którego bolały oczy. — Co to za niebieskie światło? — zapytał Conan. — Wybuchające pułapki, które zarazem dają znać o odległości wroga — wyjaśnił mu Akiro. — Zdołałem założyć dziewięć, nim ci wysocy wojownicy otworzyli drzwi. Potem musiałem odpalić pierwszą i mogłem zastawić dalsze. To niebezpieczne, gdy któraś z nich już płonie. — Jak długo… — zaczął Conan i dostał odpowiedź, nim zdołał dokończyć pytanie. Lazurowe migotanie zwiększyło tempo. Akiro schylił się i narysował palcem w pyle jakiś symbol. Jego usta poruszały się, formując nieme inkantacje. Błękitne światło rozbłysło i zniknęło. Po chwili znów zapłonęło, a w korytarzu odbił się echem przeszywający wrzask. Akiro pochylił głowę, jakby nasłuchiwał, potem westchnął. — Jeden z wojowników za bardzo się pośpieszył, ale szkoda, że nie był to ich czarnoksiężnik. Skoro Bombatta zabił jednego z nich, mógł równie dobrze trafić tego w czerwonej czapce. On jest ich magiem i bez niego nie zdołaliby nawet otworzyć tych drzwi, nie mówiąc o zbliżeniu się do moich pułapek. Żeby z nim walczyć, potrzeba czegoś więcej niż rak. — Nie rozumiem, dlaczego Bombatta to zrobił — powiedziała ze złością Zula. — Nie grozili nam, mówili tylko, że… — urwała, patrząc współczująco na Conana, ale on nie zwrócił na nią uwagi. — Wątpię, czy pozwoliliby nam odejść bez walki — powiedział. — Nie z Jehnną. Zresztą nie pozwolę, by zadźgali mnie jak dziką świnię tylko dlatego, że Bombatta zaczął. — Właśnie — zgodził się Malak. — Na Paznokcie Nóg Ogona, jeżeli ktoś cię atakuje, ty go zabijasz. Jeżeli później okaże się to pomyłką, zawsze możesz zapalić kadzidło za duszę pechowca. — Nie zawsze jest to najlepsze rozwiązanie — rzucił sucho Akiro. — Ale ci ludzie są plugawi. — Nie widziałam w nich nic plugawego — sprzeciwiła się Zula. — To dlatego że nie jesteś magiem i nie czytałaś tych starożytnych tablic — odparł Akiro. — Odczuwany przez nas niepokój jest wynikiem obecności tych ludzi i innych, którzy przychodzili tu wieki przed nimi. Składanie ludzkich ofiar jest najmniejszą z ich zbrodni. Robili rzeczy, w porównaniu z którymi te, przy których razem byliśmy obecni, zdają się dziecinną igraszką. — Nie obchodzi mnie to, nawet gdyby byli kanibalami — powiedział Conan. — Czas mija, a musimy się stąd wydostać. Bombatta i Jehnna z każdą chwilą są bliżej Shadizar, a nie wątpię, że ten zdrajca opowiadając Teremis o tym, co tu się wydarzyło, zręcznie pominie nasz udział. Nie dopuszczę, by pozbawił mnie nagrody. Akiro spojrzał na niego z żalem, a Zula otworzyła usta. — Ale myślałam… że Jehnna… — bezradnym gestem wskazała na zwał kamieni po drugiej stronie komnaty. — Bombatta je zrzucił — wyjaśnił Conan. — Ten podlec nie chciał czekać na uczciwą walkę w Shadizar. Ale nie sądzę, by zerwał strop na głowę własną czy Jehnny. Przekopiemy sobie drogę i podążymy za nimi. Tylko noc i jeden dzień dzielą nas od wyznaczonego terminu. — Zamierzasz przekopać się przez tę górę? — zapytał z niedowierzaniem Malak. Pozostała dwójka spojrzała na Cymmerianina tak, jakby stracił rozum. — Widziałem, jak ta komnata wyglądała wcześniej — powiedział Conan, podchodząc do sterty kamieni. — Wiem, ile się zawaliło — złapał wielki jak tułów człowieka fragment kolumny i podniósł go. Mniejsze kamienie osunęły się z łoskotem i zaczęły podskakiwać wokół jego nóg. — Przejście, którym uciekł Bombatta, jest nie dalej niż dziesięć kroków od nas. A my musimy oczyścić drogę tylko na tyle, by się przecisnąć — odniósł kamień daleko między kolumny i dopiero tam go rzucił. Kiedy wrócił, jego towarzysze stali tak, jak ich zostawił, patrząc na niego w milczeniu. — Co?! — warknął. — Wolicie tu umrzeć? Zula bez słowa zabrała się do oczyszczania przejścia. Malak zerknął znacząco na starego czarownika. — Nie masz zamiaru pomóc, Akiro? Mógłbyś pomachać rękami i sprawić, by ten gruz zniknął. — Otwarcie okazujesz swoją głupotę! — prychnął Akiro. — Muszę pilnować, by podpalić następną pułapkę, gdy ta zgaśnie. A może wolisz, żeby strażnicy weszli tu, zanim skończycie? Wtedy pierwszym znakiem ich obecności będzie włócznia, na którą nadzieją cię niczym jagnię! — Rozpal je wszystkie naraz, starcze. Wtedy będziesz mógł nam pomóc. Siwowłosy czarnoksiężnik roześmiał się szyderczo. — Czy ja cię uczę kraść, mój mały złodzieju? Zajmuj się tym, na czym się znasz. Conan pracował jak machina, koncentrując się wyłącznie na odzyskaniu wolności i nie pozwalając, by ogrom zadania odebrał mu siły. W czasie gdy Zula i Malak wspólnie odrzucali jeden kamień, on odsuwał dwa. Pot zalewał mu oczy, a wkrótce cała jego skóra połyskiwała w świetle pochodni jak natarta tłuszczem. Kiedy niespodziewana kamienna lawina zasypała dotychczasowy wykop, nie dał sobie ani pozostałym ani chwili odpoczynku. Musiał dotrzeć do Jehnny. Musiał spłacić dług zaciągnięty u Valerii. Jehnna. Valeria. Dwie dziewczyny wirowały w jego myślach, aż w końcu nie wiedział już, na której bardziej mu zależy. Kiedy zgasła kolejna pułapka i Akiro zajął się otwieraniem następnej, Malak przerwał pracę. Masując krzyż, obserwował poczynania maga. — Naprawdę odczytałeś te napisy na tablicach, Akiro? — zapytał. — Do roboty! — warknął Conan i Malak, rzuciwszy okiem na ponurą twarz Cymmerianina, posłusznie pochylił się nad kolejnym kamieniem