Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Kilku japońskich biznesmenów rozmawiało w barze pod jaskrawię świecącą lampą. Dwie zblazowane dziwki rozparte na kanapie uśmiechały się do niego ze zmęczeniem. Malko wrócił do pokoju. Na ziemię spadły pierwsze płatki śniegu. Miał wrażenie, że jest etnologiem, który szuka wymarłej cywilizacji. Obejrzał wiadomości CNN, poczytał, porównał swój stary plan Sofii z nowym i stwierdził, że większość dużych ulic zmieniła nazwę, dziesięć minut przed dziesiątą zaś zjawił się w holu. Simenowa Kolew czekała na niego przy windzie, wystrojona w futro z norek i z niemal scenicznym makijażem. - Zabieram pana w przyjemne miejsce - oświadczyła. -Do świątyni magii... Do restauracji Astor, którą prowadzi bardzo znany magik. Na dodatek to niedaleko. Pojedziemy taksówką. Rzeczywiście, lokal położony był u stóp wzgórza, przed domem kultury. W głębi ogrodu znajdowała się niewielka salka wytapetowana plakatami, na których widniał łysy brodacz. Ledwie usiedli, Simenowa Kolew zamówiła czerwone gęste jak krew wino, wypiła spory kieliszek, po czym westchnęła: - Nikt już nie przychodzi do Witoszy! Sheraton przyciąga wszystkich turystów. Sama skomponowała menu. Tarator. jogurtowy chłodnik z ogórkiem, mięso i szaszłyk. Mięsa nie tknąłby nawet szczur, zaś ziemniaki okazały się surowe. Mimo to Bułgarka wyglądała na zachwyconą. Zdjęła kurtkę, odsłaniając ciężkie piersi. Na sali panował tłok. Podczas deseru na scenie pojawił się magik, który wykonał kilka żałosnych numerów. Następnie kurtyna opadła i rozległy się dźwięki muzyki. - Zatańczymy?- zapytała Simenowa Kolew. Na maleńkim parkiecie oprócz nich kręciły się tylko dwie pary. Bułgarka natychmiast przykleiła się do niego bez żadnych niedomówień. Nie spuszczała zeń świdrujących oczu. - Co pan robi w Sofii? - zapytała. - Mam w Austrii firmę przewozową - powiedział Malko. - Szukam wspólników. - W Bułgarii? - A dlaczego nie? Simenowa pokręciła głową. - Od razu widać, że dawno pan tu nie był. W tym kraju nic już nie działa normalnie. Gdybym była młodsza, wyemigrowałabym stąd... - A propos - wtrącił Malko - chciałbym odnaleźć kogoś, kogo znałem w 1983 roku. Lubił przesiadywać w Witoszy. - To Bułgar? - Tak. Pracował dla Kintcksu. Zawsze się z nim kontaktowałem. Był bardzo sympatyczny. - Jak się nazywa? - Dragan Kacamański. Zastanawiała się przez chwilę, po czym rzuciła: - Nie znam. Jak wyglądał? - Barczysty - odparł na chybił trafił Malko. - Ciemny. Simenowa Kolew wzruszyła bezradnie ramionami. - Tak czy inaczej, przy stu lewach emerytury musiał umrzeć albo właśnie umiera z głodu... Mnie czeka to samo. Gdybym nie miała mieszkania, które dostałam od dawnego rządu, spałabym na ulicy! W Witoszy zarabiam akurat na jedzenie i ubranie. Zerknął ukradkiem na swojego crosswinda. - Wracamy? Na dworze panował straszliwy ziąb, na Czemim Wrychu zaś nie było nikogo. - Mogę panią odwieźć? - zaproponował Malko. - Ja też jadę do Witoszy - odparła Simenowa Kolew. - Mam tam pokój. Podczas gdy samochód jechał pod górę, pochyliła się ku niemu i nie tracąc czasu, wepchnęła mu język do ust. Całowała z brutalnością mężczyzny, obnażywszy uda. Kiedy do tarli na miejsce, odsunęła się z uśmiechem. - Muszę zapłacić za kolację. Do zobaczenia innym razem... - Proszę zaczekać! - zawołał Malko. - Moglibyśmy napić się czegoś w barze. Posłała mu lubieżny uśmiech. - Dobrze. Zaraz wracam. Gdy wszedł do holu, zniknęła w półmroku. Malko zajrzał do ciemnego baru, w którym królował pianista. Oprócz trzech dziwek prawie nikogo nie było. Nie minęło nawet pięć minut, gdy pojawiła się z powrotem Simenowa Kolew, tym razem bez norek. Usiadła obok niego i posłała mu ironiczne spojrzenie. - Moglibyśmy robić coś przyjemniejszego... Błysk w jej ciemnych oczach jasno dawał do zrozumienia, co ma na myśli. Malko nie podjął tematu. - Co pani pije? - Defendera Very Classic Pale z dużą ilością lodu. On zdążył już dla siebie zamówić wódkę. Nagle Simenowa zaklęła jak szewc. - Złapałam oczko! Na pewno w taksówce! Tutaj pończochy kosztują majątek. - Sprezentuję pani kilka par - obiecał Malko. Korzystając z okazji, dodał: - Mogę zresztą dać pani zarobić. Simenowa Kolew zapomniała o oczku w pończosze. - W jaki sposób? W jej spojrzeniu pojawił się już chciwy błysk. Prawdziwa zdzira ociekająca miodem. Malko wyprowadził ją z błędu. - Bardzo mi zależy na odnalezieniu Dragana Kacamańskiego - wyjaśnił. - Na pewno może mi pani pomóc, musi pani znać wszystkich w Sofii. Dam pani tysiąc dolarów, jeśli się to pani uda. Bułgarka wzięła w zamyśleniu papierosa, którego Malko natychmiast przypalił jej swoim ozdobionym herbem Zippo. Rzuciła mu zaciekawione spojrzenie. - Dlaczego tak bardzo panu zależy na znalezieniu tego człowieka? Jest panu winien pieniądze? - Nie, chcę mu zaproponować interes - skłamał Malko. - Zgadza się pani? Posłała mu drapieżny uśmiech. - Oczywiście! To moja półroczna pensja. A do tego za bierze mnie pan do restauracji? - Z przyjemnością! W mgnieniu oka opróżniła swoją szklankę, zostawiając tylko lód, po czym spojrzała na zegarek. - Muszę iść - powiedziała - bo inaczej mój mąż zadzwoni do hotelu. Malko wyjął z kieszeni dwa studolarowe banknoty i wręczył jej. - To na dowód, że mówię poważnie... Simenowa Kolew wzięła banknoty i wstała. - Spróbuję znaleźć pańskiego kolegę. Malko zameldował się w recepcji ambasady amerykańskiej i wdrapał się na trzecie piętro, prosto do Ann Powers. W mającej swą siedzibę w Sheratonie firmie Avis wynajął samochód, by łatwiej poruszać się po mieście. Ann Powers przywitała go serdecznie. - Zajęłam się pańską sprawą! - zawołała. - Znalazła go pani? - zapytał Malko z bijącym sercem. Amerykanka zrobiła urażoną minę. - Nie. To musi być jakaś pomyłka. W Kinteksie nie pracował żaden oficer o nazwisku Kacamański. - To niemożliwe! - A właśnie, że możliwe - upierała się