Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Hochbauer pozwolił sobie na uwagę: - Herbata jest doskonała. To niewątpliwie sprawa przyrządzenia. Kapitan przyjął komplement z uśmiechem i oświadczył, że herbata pochodzi z Indii; została skonfiskowana w Holandii i była w sprzedaży w Belgii - mianowicie spekulanci sprzedawali ją kantynie, ta z kolei puszczała ją na czarny rynek i stąd herbata trafiła do pewnych dam, z których jedna była stałą przyjaciółką jednego z jego kolegów. - Niechlujne stworzenie, nie dotknąłbym jej nawet pogrzebaczem. Ale ponieważ ciągle twierdziła, że podaruje mi wszystko, czego zażądam, wziąłem w końcu herbatę. Podchorąży Hochbauer roześmiał się, co prawda dyskretnie, i oświadczył: - Labilność kobiecości nie dorasta do wielkich moralnych postulatów naszych czasów, zasługujących bez wątpienia na miano czasów heroicznych. - Zapewne - zgodził się z nim Ratshelm - żyjemy w epoce absolutnej męskości. - I dla niej warto żyć - dodał Hochbauer uroczyście. Kapitan skinął głową i z ważką, milczącą aprobatą położył rękę na ramieniu swego gościa. Zalewała go fala wstrzemięźliwej, szorstkiej czułości. Również taki Hagen z Tronje, myślał, obejmował niegdyś ramieniem swoich towarzyszy i przyciągał ich do swego serca, bijącego tylko dla nich i dla walki. Milczeli dłuższą chwilę. Kapitan czuł przepływające przez nich obu fale szlachetnej harmonii. Ale nie uszła też jego uwagi śmiertelna, nieomal ponura powaga, która kładła się ciemnym cieniem na jego drogim gościu. Więc po paru błahych słowach na temat doboru drużyny i pierwszego treningu Ratshelm spytał z zainteresowaniem: - Co panu właściwie dolega, mój drogi Hochbauer? - Pan kapitan jest bardzo spostrzegawczy - powiedział podchorąży, wahając się wyraźnie między zakłopotaniem a podziwem. - Tak - rzekł Ratshelm - umiem wyczuwać nastroje powierzonych mi żołnierzy. Wiem zwykle więcej, niż mówię. A zwłaszcza jeśli idzie o pana, mój drogi Hochbauer, to zauważyłem, że w ostatnich czasach, w ostatnich dniach, nie robił pan wrażenia, żeby był pan szczególnie szczęśliwy. Hochbauer zwiesił swą ładną głowę i powiedział w głębokim zamyśleniu: - Śmierć podporucznika Barkowa dotknęła mnie bardziej, niż mogło się z początku zdawać; to znaczy: nie sama śmierć, ta musi być przecież dla każdego prawie żołnierza czymś samo przez się zrozumiałym. Niepokoi mnie jednak to naruszanie spokoju zmarłych. A ponieważ wiem, że pan kapitan lubi otwartość i szczerość - w tym miejscu Ratshelm skinął potakująco głową - muszę niestety powiedzieć, że pan porucznik Krafft zdaje się robić wszystko, żeby rozbabrać sprawę śmierci podporucznika Barkowa. - Aha - powiedział kapitan Ratshelm, nie tając, jak bardzo interesowała go ta sprawa. Dodał jednak: - Ale co tu jest jeszcze do wyjaśniania? Śledztwo zostało przecież zakończone, również śledztwo sądu wojennego, które zresztą od początku uważałem za zbędne, aczkolwiek w tej sytuacji było ono nieuniknione. - Zdaje się, że pan porucznik ma wątpliwości co do oficjalnych wyników. - Co, podaje w wątpliwość wyniki dochodzeń sądu wojennego? To przecież niemożliwe. Czy on to powiedział? - Nie, panie kapitanie, wyraźnie tego nigdy nie powiedział. Jestem jednak absolutnie pewny, że pan porucznik Krafft chce wywęszyć szczegóły, jakie doprowadziły do śmierci podporucznika Barkowa. - Nie do wiary - powiedział Ratshelm, potrząsając głową. - Po prostu absurdalne. Co to znaczy? O co mu chodzi? - Pan porucznik Krafft przypuszczalnie chce znaleźć kozła ofiarnego, panie kapitanie. I mam takie uczucie, że chce się przyczepić do mnie. - Niemożliwe! - zawołał Ratshelm. - Nie ma przecież najmniejszych podstaw, żeby sądzić, iż ta śmierć nie była zwykłym nieszczęśliwym wypadkiem? - Niestety, panie kapitanie - rzekł podchorąży tonem namiętnej, ale tłumionej skargi - przy sprzyjających okolicznościach takie podstawy dałyby się skonstruować