Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Kiedy ja byłam małą dziewczyną i pływałam łódką po jeziorze Ilmen, ty nie miałeś już ojca i matki, zdążyłeś wstąpić do wojska i zostać bohaterem. - Nieprawda - odrzekł, - Byłaś wtedy królową nagich gwiazd i czekałaś na mnie. - Nie odebraliśmy ślubnych zdjęć. - A kto ma czas iść do Mołotowa? Nie rozmawiali o jego wyjeździe, ale dni płynęły coraz szybciej. Pod koniec już nie płynęły, tylko pędziły trzykrotnie szybciej niż zwykle, jakby w bezlitosnym zegarze pękła jakaś sprężyna. Nie rozmawiali o przyszłości. Wróć, poprawka. Nie mogli rozmawiać. Nie byli w stanie. Nie po tym co przeszli. Nie po dwudziestym czerwca. Aleksander z trudem mówił o następnym dniu. Nie mieli przeszłości. Nie mieli przyszłości. Po prostu byli. Żyli. Młodzi i piękni. Tu, w Łazańewie. Tak więc jedli, bawili się, rozmawiali, opowiadali sobie kawały, łowili ryby, siłowali się i spacerowali po lesie. Ona uczyła się angielskiego i pływała nago w rzece. On pomagał jej prać ich ubrania i ubrania czterech staruszek, nosił wodę ze studni i mleko. Czesał ją co rano i nie zmordowany, wiecznie nią podniecony, codziennie się z nią kochał. Przeżywał najpiękniejsze dni swego życia. Nie miał żadnych złudzeń. Wiedział, że Łazariewo już się nie powtórzy, ani dla niego, ani dla niej. Tatiana złudzenia miała. Tak było lepiej: nie chciał ich jej odbierać. Wystarczyło tylko na niego spojrzeć. I spojrzeć na nią. Chociaż dwudziestodziewięciodniowy cykl księżyca biegł coraz szybciej po pętli smutku, Tatiana usługiwała Szurze tak chętnie, tak często się śmiała i tak często go dotykała, że zastanawiał się, czy w ogóle myśli o przyszłości. O przeszłości myślała. Wiedział to. Czuł. Na pewno myślała o Leningradzie; na jej twarzy pojawiał się wówczas wyraz kamiennego smutku. Ale przyszłość otuliła ją różaną nadzieją, a jeśli nie nadzieją, to przynajmniej poczuciem rozśpiewanej beztroski. Co robisz? - pytała, gdy siedział na ławce i palił papierosa. Nic, od powiadał, hołubiąc swój ból. Palił i marzył. O niej. Tak samo jak przed kilku laty marzył o Ameryce. Marzył o wspólnym życiu, o życiu, w którym nie byłoby nic oprócz niej, O prostym, małżeńskim życiu, o tym, żeby zawsze czuć jej zapach i smak, słyszeć jej ciepły głos, widzieć jej miodowe włosy. Marzył, żeby była mu wiecznym pocieszeniem. Codziennie o tym śnił. Czy znajdzie sposób, żeby odwrócić się od niej i odejść? Czy kiedy kolwiek uwolni się od spojrzenia jej wiernych oczu? Czy Tania mu wybaczy? Czy kiedykolwiek wybaczy mu, że ją zostawił, że skazał ją na śmierć, że ją zabił? Ilekroć wybiegała nago z chatki i radośnie piszcząc, wskakiwała do rzeki, ilekroć wychodziła z wody i szła ku niemu przez polanę, czuł się tak, jakby ktoś uderzył go pięścią w brzuch. Widząc jej stwardniałe od chłodu sutki, jej piękne, drżące ciało, widząc, jak bardzo pragnie, by ją przytulił, zaciskał zęby i modlił się, by nie dostrzegła jego wykrzywionej bólem twarzy. Palił i obserwował ją z ławki. Co robisz? - pytała. Nic, odpowiadał, hołubiąc ból, który powoli przechodził w szaleństwo. Coraz częściej się denerwował i wybuchał gniewem. Irytowało go, że Tania tak chętnie pomaga innym. Widząc to, dogadzała mu i nadskakiwała jeszcze bardziej, aż w końcu zaczęło brakować mu tchu. - Co ci podać? - pytała nieustannie. - Co jeszcze ci podać? Przy nieść ci coś? Nie, odpowiadał, niczego mi nie potrzeba, a ona przynosiła mu papierosa, wkładała mu go do ust, przypalała, nachylała się i całowała w czoło, wodząc rozkochanymi oczyma po jego udręczonej twarzy. Chciał po wiedzieć: przestań, odejdź, zostaw mnie. Co się z tobą stanie, kiedy wyjadę, kiedy mnie nie będzie? Co ci zostanie, jeśli oddasz mi wszystko? Wiedział, że Tatiana nie umie inaczej. Że po prostu jest sobą. Należała tylko do niego i była mu bezgranicznie oddana. Zakochał się w niej, ponieważ nie potrafiła ukrywać uczuć. Wkrótce będzie musiała się nauczyć, myślał, biorąc zamach i opuszczając siekierę setki razy dziennie. Nauczy się ukrywać uczucia nawet przed samą sobą. Gniewał się na nią o najgłupsze drobnostki. Denerwowała go jej we sołość. Nieustannie śpiewała, nieustannie podskakiwała, jakby miała w nogach sprężyny. Nie rozumiał, jak może być tak beztroska, wiedząc, że za piętnaście, za dziesięć, za pięć, że już za trzy dni jej mąż wyjeżdża. Stał się o nią potwornie zazdrosny, co zaskoczyło nawet jego samego. Nie mógł znieść, gdy ktoś na nią patrzył. Nie mógł znieść, gdy się do kogoś uśmiechała. Nie mógł znieść, gdy rozmawiała z Wową, i dostawał szału, gdy usługiwała mu przy stole. Stale wybuchał gniewem, lecz na nią nie potrafił się gniewać nawet pięć minut. W arsenale, który zgromadziła, by wydobyć go z bezdennej otchłani smutku, było zbyt wiele broni. I nie mógł się nią nasycić. Ani wtedy, gdy spacerowali, ani wtedy, gdy jedli, ani wtedy, gdy spali, ani wtedy, gdy się kochali. Miotając się między czułością i niepohamowaną żądzą, musiał mieć ją kilka razy dziennie. Ogarniał go fizyczny ból, ilekroć wychodziła do Nainy czy na spotkanie kółka krawieckiego