Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Rozebrano mnie i okryto. Rano była przeprawa z wstawaniem. Byłem śmiertelnie znużony, a co gorsza, przeguby zaczęły puchnąć. Powetowałem sobie straconą kolację zjadając olbrzymie porcje na śniadanie i zabierając z sobą porcję obiadową dwa razy większą niż wczoraj powlokłem się w stronę tramwaju. Praca! Niech który osiemnastoletni spróbuje prześcignąć dwóch dorosłych węglarzy. Praca! Na długo przed południem spożyłem ostatni kęs mego olbrzymiego obiadu. Postanowiłem jednak pokazać im, co potrafi dokonać jurny chłop, zdecydowany, by się wybić. Najgorsza jednak, że puchnące przeguby zaczęły mi się dawać we znaki. Mało kto chyba nie wie, jaki ból sprawia zwichnięta kostka podczas chodzenia. Możecie sobie zatem wyobrazić ból przy zgarnianiu węgla i przechylaniu naładowanej taczki, gdy oba przeguby są zwichnięte. Praca! Niejeden raz padałem na węgiel, gdy mnie nikt nie mógł spostrzec, i płakałem z wściekłości, ze zdrętwienia, z wyczerpania i rozpaczy. Ten drugi dzień był dla mnie najcięższy, i nie byłbym go przetrzymał! i zwiózł reszty węgla dla zmiany nocnej w trzynastej godzinie pracy, gdyby mi palacz dzienny nie przewiązał obu przegubów szerokimi rzemieniami. Były one tak szczelnie owinięte, że przypominały nieruchome formy gipsowe. Dotychczasowy ból minął na razie. Rzemienie tak silnie przylegały, że zapalenie od zwichnięcia nie mogło się rozwinąć. W takim stanie odbywałem naukę na elektrotechnika. Jeden wieczór za drugim wlokłem się kulejąc do domu, popadałem w sen nie zdążywszy zjeść kolacji. Musiano mnie rozbierać i kłaść do łóżka. Rankiem szedłem do pracy wlokąc za sobą nogi, z coraz to większym obiadem w koszyku. Nie rzucałem nawet okiem na książkę z czytelni. Minęły schadzki z dziewczętami. Stałem się prawdziwym bydlęciem roboczym. Pracowałem, jadłem, spałem, a umysł mój spał również przez ten czas. Była to istna zmora. Pracowałem dzień w dzień nie wyłączając niedziel, wyczekując owego odległego dnia wolnego w końcu miesiąca, który postanowiłem spędzić w łóżku. Spać cały dzień i odpocząć. Co najdziwniejsze, że przez ten cały czas nie wziąłem do ust ani kropli alkoholu i na myśl mi nie przyszło, aby się napić. A wiedziałem przecież, że ludzie w tak ciężkich warunkach piją niemal bez wyjątku. Widziałem, jak pili, i sam w przeszłości czyniłem to samo. Tak dalece byłem jednak niealkoholikiem, że nawet nie pomyślałem o tym, że trunek może mi dobrze zrobić. Umyślnie to podkreślam, jak dalece w rozwoju moim brak było skłonności do picia, a dopiero po latach obudziło się we mnie pragnienie alkoholu przez ciągłe obcowanie z Johnem Barleycornem. Zauważyłem kilka razy, że palacz dzienny dziwnie mi się przyglądał. Wreszcie pewnego dnia przemówił. Wpierw musiałem przysiąc, że go nie wydam. Superintendent surowo zabronił, by mi ani słówka o tym nie piśnięto. Palacz zatem zdradzając mi tajemnicę narażał się na stratę zajęcia. Opowiedział mi więc o węglarzu dziennym i o węglarzu nocnym, jako też o ich płacach. Za trzydzieści dolarów miesięcznie spełniałem pracę, za którą oni pobierali osiemdziesiąt. Byłby mi o tym jeszcze wpierw powiedział, gdyby nie to, że był pewny, iż upadnę pod brzemieniem trudu i sam odejdę. Jednakże obecnie widzi, że popełniam oczywiste samobójstwo i to w imię jakiej sprawy? Obniżam jedynie wartość pracy, twierdził, i zabieram pracę dwóm robotnikom. Jako chłopiec amerykański, w dodatku dumny chłopiec amerykański, nie od razu podziękowałem za służbę. Wiedziałem, iż jest to głupotą z mej strony, a jednak postanowiłem wytrwać na stanowisku tak długo, aż pokażę superintendentowi, że nie ugiąłem się pod ciężarem pracy. Potem dopiero podziękuję, a wtedy przekona się, jak dzielnego młodzieńca traci. Tak uczyniłem w swej naiwności i głupocie. Pozostałem przy pracy tak długo, dopóki nie udało mi się nagromadzić węgla dla obu zmian przed szóstą godziną. Potem dopiero porzuciłem zajęcie, w którym nauka na elektrotechnika polegała na tym, że harowałem więcej niż za dwóch, a płacili mi mniej niż jednemu; wróciłem do domu, by spać, spać bez końca. Na szczęście nie pozostałem przy tym zajęciu tak długi czas, abym mógł nabawić się większych obrażeń cielesnych, aczkolwiek rzemienie na przegubach musiałem jeszcze nosić cały rok. Ta istna orgia pracy miała przynajmniej ten skutek, że obrzydziłem sobie odtąd pracę w ogóle. Sama myśl o tym wydawała mi się wstrętna. Przestało mi już zależeć na znalezieniu stałego zajęcia. Po jakiego diabła mam się wyuczyć zawodu? O ileż wyżej stało me dotychczasowe huczne i wesołe życie! Powróciłem zatem na ścieżkę przygód udając się na włóczęgę na Wschód jako tramp kolejowy. ROZDZIAŁ XXI Uwaga! Gdy tylko wstąpiłem na ścieżkę przygód, spotkałem się natychmiast z Johnem Barleycornem. Znalazłem się wśród obcych, gdzie do zawarcia znajomości prowadził obrządek przepijania do siebie, który również na oścież otwierał bramę krainy przygód. Wszędzie John Barleycorn! Spotykałem go zarówno w szynkach pełnych pijanych mieszczuchów jak i wśród wesołych trampów kolejowych z butelkami w kieszeniach lub też wśród włóczącej się zgrai rozpróżniaczonych „trucicieli”. Spotkałem go nawet w takim stanie prohibicyjnym, jakim podówczas był stan Jowa w roku 1894. Przechodząc główną ulicą w Des Moines niejednokrotnie bywałem proszony przez obcych do tajnych wyszynków; i tak, pamiętam, piliśmy w golami, w odlewni rur, w składach mebli. Wszędzie John Barleycorn! W czasach ogólnego zastoju, bezrobocia, włóczęga nie zarabiający ani grosza mógł też się upić. Pamiętam, jak kilku z nas niezgorzej sobie podpiło w więzieniu w Buffallo i jak później, po zwolnieniu, urządziliśmy sobie bibkę w biały dzień na ulicach Buffallo, za pieniądze na ten cel wyżebrane. Ach oni byli najlepszymi towarzyszami, jakich znałem, największymi zawadiakami, najwybitniejszymi jednostkami. Może właśnie ten nadmiar temperamentu obrzydził im szarzyznę i nudę życia codziennego i kazał szukać upojenia w złudzie, którą dawał John Barleycorn. Bądź co bądź, ludzi, którzy mi najbardziej przypadli do gustu, których towarzystwa pragnąłem przede wszystkim, mogłem znaleźć jedynie w towarzystwie Johna Barleycorna. W czasie wędrówki po Stanach Zjednoczonych wzbogaciłem się o jedno doświadczenie. Jako włóczęga znalazłem się poza kulisami społeczeństwa, a zstąpiwszy w jego podziemia zbadałem jego podstawy