Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jest to miasto, 95 CZŁOWIEK tylko że zamiast miejskich murów są płoty i ogrody, głównie jednak żołnierze. Gdzie spluniesz, tam trafisz oficerowi w kieszeń albo żołnierzowi w ładownicę. Na ulicy słyszysz bezustannie tylko: Stać! Marsz! W tył zwrot! etc., widzisz tylko broń, bębny i sprzęt wojenny. Przed wejściem do pałacu stoją dwaj grenadierzy i dwaj dragoni na koniach, grenadierzy mają czapy na głowach i kirysy na piersiach, w ręce zaś nagą szablę; każdy z nich ma nad sobą piękny duży dach blaszany zamiast budki szyldwacha. Słowem, niepodobna zobaczyć większej accuratesse w exertitio i dorodniejszych żołnierzy. Nie widać absolutnie żadnych, co nie wyglądaliby na grenadierów; niejeden feldfebel otrzymuje 40 guldenów miesięcznego żołdu. Będziecie się śmiać! I to rzeczywiście jest śmieszne. Kiedy stałem w oknie, wydawało mi się, że nic nie widzę prócz żołnierzy, gotowych do odegrania ról w jakiejś komedii lub operze. Pomyślcie tylko, oni są wszyscy tacy sami i co dzień się fryzują, nie zwyczajnie, w kędziory, ale tak jak jaki petit-maitre, włosy sczesane do tyłu głowy w liczne loczki i śnieżnobiało upudrowane, ale brody wysmarowane na czarno jak węgiel..." A Wolfgang odpowiada jak echo, gdy donosi z bawarskiego Kaisersheim (18 grudnia 1778): "...co mnie najwięcej śmieszy, to okropna soldateska - chciałbym też wiedzieć, po co to? - w nocy słyszę stale krzyk: Kto idzie? - i odpowiadam niezmiennie: zgadnij!..." Cóż by powiedzieli Mozartowie, ojciec i syn, o całkowicie - dzięki nieuleczalnej głupocie ludzkiej "race mechante" - zmilitaryzowanym wieku XIX i XX! Są zresztą w zupełności zgodni ze współczesnym im wielkim Włochem, Yittorio Alfierim, który w roku 1769 zwiedza Berlin: "Kiedy wjechałem w krainy Fryderyka Wielkiego [pisał Alfieri w swej autobiografii], które wydały mi się jedną nie kończącą się kasarnią, poczułem, że rośnie we mnie w dwójnasób i w trójnasób wstręt do tej haniebnej wojskowej profesji; najnikczemniejszego i jedynego fundamentu tyranii, która jest zawsze owocem utrzymywania tylu tysięcy płatnych żołdaków... Opuściłem tę uniwersalną kasarnię pruską... z obrzydzeniem, na jakie zasługuje". Znacznie więcej niż wielkimi wydarzeniami w świecie interesuje się Mozart małymi politycznymi aferami - tu bowiem wchodzą w grę znani mu ludzie. Pewna wypowiedź dotycząca jednej z takich afer ściąga na niego nawet podejrzenie o antysemityzm. 11 września 1782 pisze do ojca: "...Żydówka E s c u l e s okazała się oczywiście doskonałym i użytecznym narzędziem rozerwania przyjaźni pomiędzy cesarzem i dworem pruskim, gdyż rzeczywiście przedwczoraj zabrano ją do 96 ł Wolfgang z ojcem na koncercie w Schónbrunnie Fragment listu do ojca V7W?: '**. i Ą/tf^ ' 1J6r -fr^jf"JL*L oJ^jJ^"***^*- *rr^A>-~ """"^ V"""'p**"1""""' PATRIOTYZM I WYKSZTAŁCENIE Berlina, aby sprawić królowi przyjemność jej towarzystwem. Jest to więc arcyświnia - bo ona też była jedynym powodem nieszczęścia Giinthera - jeżeli to nieszczęście być przez dwa miesiące aresztowanym w pięknym pokoju (zachowując wszystkie swoje książki, swój fortepian etc.), stracić poprzednie stanowisko, ale potem zostać mianowanym na inne z uposażeniem l 200 florenów; bo wczoraj odjechał do Hermannstadt. A jednak taka rzecz zawsze boli człowieka honoru i nic na świecie nie może czegoś podobnego nagrodzić. Tylko powinniście z tego wywnioskować, że nie popełnił takiego wielkiego przestępstwa. Całe jego przestępstwo to etour-derie - lekkomyślność - w rezultacie - nie dość ścisła dyskrecja - co naturalnie u członka gabinetu jest poważnym błędem. Chociaż on nic ważnego nikomu nie zwierzył, to jednak jego wrogowie, z których najpierwszym jest były namiestnik hr. von Her-berstein, potrafili to tak ślicznie przedstawić, że cesarz, który miał do niego tak wielkie zaufanie, iż godzinami chodził z nim pod rękę po pokoju, tym bardziej mu teraz nie ufa. - Do tego wszystkiego doszła ta świnia E s c u l e s (była amantka Giinthera) i oskarżyła go najciężej. Przy badaniu sprawy wyszło jednak dla tych panów bardzo głupio - dookoła całej sprawy zrobił się już wielki hałas - wielcy panowie nie chcą nigdy przyznać, że nie mieli racji - i stąd los biednego Giinthera, którego mi bardzo żal, bo to był mój bardzo dobry przyjaciel i (gdyby sprawy zostały po staremu) byłby mógł dobrze mi się przysłużyć u cesarza. Wyobraźcie sobie, jakie to było dla mnie dziwne i niespodziewane, i jak blisko mnie dotknęło. Ste-phani - Adamberger - i ja byliśmy wieczorem u niego na kolacji, a nazajutrz go zaaresztowano..." Jak wykazał G. Gugitz J, Mozart zupełnie nie miał racji, jeśli chodzi o jego podział winy i niewinności w tym skandalu, który narobił tyle wrzawy, że słychać ją było nawet w Salzburgu. Johann Yalentin Giinther, dziesięć lat starszy od Mozarta, mason, był najpierw oficerem, ale później jako sekretarz gabinetu został powiernikiem i ulubieńcem cesarza, pomimo, lub może właśnie dlatego, że był człowiekiem ograniczonym, który we wszystkim potakiwał swemu patronowi. Utrzymywał stosunek z Eleonorą Eskeles, córką rabina, rozwiedzioną żoną niejakiego Fliessa, którą najzupełniej bezpodstawnie i niesłusznie oskarżono o to, że wyłudziła od Giinthera tajemnice państwowe i przekazała je dwom pruskim (żydowskim) szpiegom. Gunthera obalono, ale upadając nie poniósł szwanku: został urzędnikiem dworskiej rady wojennej w Hermannstadt w Siedmiogrodzie, gdzie wpadł w czułe objęcia tamtejszych maso- "Mozarteums-Mitteilungen" III, r. 1921, s. 41-49. 7 - Mozart 97 CZŁOWIEK nów. Cały gniew Józefa wyładował się na Żydówce, którą pomimo udowodnionej niewinności wydalono z kraju; jednakże po śmierci Józefa, 7 grudnia 1791 (w dwa dni po śmierci Mozarta!), Leopold II zrehabilitował ją z wielkim szumem - wolała jednak powrócić do Wiednia dopiero w roku 1802 i tam, otoczona powszechnym szacunkiem, zmarła w roku 1812, uczczona listownym epitafium... Goethego. Otóż Mozart nie był wcale wrogiem Żydów i nie miałby też do tego żadnego powodu