Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Mijali przewrócony wóz, z którego wysypały się szczapy drewna opałowego. Chandalen przystanął pod niewielkim drewnianym szyl- dem, na którym wyrzeźbiono moździerz, tłuczek i bogato ulistnioną roślinę. Osłonił dłonią oczy przed blaskiem słońca i zajrzał do długiego, wąskiego sklepu, cofniętego o parę stóp w głąb w stosunku do przylegających z obu stron budynków. - Co to za miejsce? Kahlan minęła go i przeszła przez potrzaskane odrzwia. - To sklep zielarski. Ladę pokrywała warstwa wymieszanych ze sobą suszonych ziół i strzaskanych szklanych słoi. Ocalały tylko dwie szklane przykrywki. - Ludzie kupowali tu zioła i lekarstwa. Za kontuarem znajdowała się duża ścienna szafa, sięgająca od podłogi do sufitu i zajmująca niemal całą długość sklepu; przednie ścianki jej małych drewnianych szufladek pociemniały od niezliczonych dotknięć palców. Niektóre szufladki wciąż jeszcze tkwiły na swoich miejscach, zniszczone pchnięciem maczugi. Resztę rzucono na podłogę i rozdeptano wraz z zawartością. Chandalen przykucnął i otworzył kilka ocalałych, najniżej położonych, przyjrzał się ich zawartości i na powrót je wsunął. - - Nissel byłaby... jak mówisz „zdziwiona”? - - Zdziwiona - odparła Kahlan. - - Byłaby zdziwiona, widząc tak wiele leczniczych roślin. To zbrodnia niszczyć to, co pomaga ludziom. Dziewczyna patrzyła, jak wysuwa i wsuwa szufladki. - Zbrodnia - zgodziła się z łowcą. Chandalen wyjął kolejną szufladkę i aż sapnął. Przez chwilę trwał bez ruchu, potem ze czcią wyciągnął pęczek niedużych, związanych kawałkiem sznurka roślinek. Drobne, zasuszone listki były ciemnozielono-brązowe, ze szkarłatnym żyłkowaniem. Łowca cicho gwizdnął. - Quassin doe - wyszeptał. Kiedy już oczy Kahlan przyzwyczaiły się do mroku, spojrzała w głąb sklepiku. Nie dostrzegła żadnych zwłok. Pewnie właściciel uciekł, zanim go zabili, a może walczył wraz z żołnierzami przeciwko napastnikom. - Co to jest quassin doe? Chandalen obracał w dłoni pęczek roślin, wpatrując się weń nieruchomo. - - Quassin doe może ci ocalić życie, kiedy przez pomyłkę połkniesz dziesięciokrokową truciznę lub, jeśli jesteś dość szybki, gdy trafi cię zatruta nią strzała. - - Jak przez pomyłkę można połknąć tę truciznę? - - Przez długi czas trzeba żuć i zwilżać w ustach wiele zatrutych liści bandu, nim będzie je można rozgotować na gęstą papkę. Czasem łyknie się przypadkowo trochę tej wilgoci albo za długo żuje się liście i to wywołuje chorobę. - Otworzył wiszącą mu u pasa skórza- ną torbę i pokazał Kahlan niewielkie rzeźbione pudełko z kości. Zdjął przykrywkę: wewnątrz była ciemna papka. - - To dziesięciokrokowa trucizna, którą nakładamy na strzały. Robimy ją z bandu. Jeśli zjesz odrobinkę, to zachorujesz. Zjesz trochę więcej i będziesz długo umierać. Zjesz jeszcze więcej i umrzesz szybko. Ale nikt jej nie je, gdy jest już gotowa i nałożona do pudełeczek. - Schował pojemnik z trucizną do torby. - - Więc zażycie ąuassin doe uzdrowi cię, gdybyś przypadkiem połknął odrobinę zużytych podczas przygotowywania trucizny liści bandul - Chandalen odpowiedział potakującym skinieniem głowy. - Lecz czyż nie umrzesz, zanim zdążysz zażyć ąuassin doe, kiedy trafi cię dziesięciokrokowa strzała? Chandalen obrócił w palcach pęczek roślin. - - Pewnie tak. Lecz bywa, iż ktoś się niechcący zadrapie własną dziesięciokrokową strzałą, a wtedy może zażyć ąuassin doe i wyzdrowieć. Czasem zdążyć nawet ocalić życie, gdy trafi cię taka strzała. One działają natychmiast jedynie wtedy, kiedy zranią szyję. Wtedy nie masz czasu na ąuassin doe i wkrótce umierasz. Lecz jeśli zranione zostanie inne miejsce, na przykład noga, to trucizna działa wolniej i zdążysz wziąć ąuassin doe. - - A co, jeżeli Nissel jest daleko i nie zdąży ci tego podać? Umrzesz, jeśli zadrapiesz się przypadkiem strzałą, polując na równinach. -Wszyscy łowcy noszą przy sobie trochę liści, żeby móc je żuć w razie przypadkowego zadrapania lub zranienia zatrutym grotem, i zdążą wziąć odtrutkę. Jeżeli polujesz na małe zwierzęta i na strzale nie ma dużo trucizny, to masz więcej czasu. Dawno temu, w czasie wojny, nasi łykali ąuassin doe tuż przed walką, by ich nie poraziły dzięsięciokrokowe strzały wroga. - Chandalen ze smutkiem potrząsnął głową. - Ale bardzo ciężko zdobyć ąuassin doe. Gdy ostatnio targowaliśmy się o taki pęczek, to każdy mężczyzna w wiosce musiał zrobić łuk i dwie garści strzał, a każda kobieta misę. Ale odtrutka dawno się skończyła. Lata temu. Ludzie, od których ją braliśmy, nie mogli jej już znaleźć. Moi daliby wiele, żeby znów mieć taki pęczek. Kahlan stała nad łowcą, patrząc, jak ostrożnie odkłada rośliny do szufladki. -Weźje, Chandalenie. Daj swoim. Potrzebują ich. Łowca wolniutko wsunął małą szufladę. -Nie mogę. Źle bym zrobił, zabierając je innym ludziom, nawet jeżeli już nie żyją. Ten pęczek nie należy do mego ludu, jest własnością tych, którzy tu mieszkali. Kahlan przykucnęła obok łowcy, wysunęła szufladę i wyjęła pęczek roślin. Wzięła leżący w pobliżu na podłodze kawałek płótna, używanego do pakowania zakupów, i owinęła w nie roślinki. - Wez to. - Wepchnęła zawiniątko w dłoń Chandalena. - Znam mieszkańców tego miasta. Zapłacę im za to, co zabrałam. Skoro tak, to roślinki są moje. Weź to. To mój dar za kłopoty, jakie sprowadziłam na twój lud. Chandalen wpatrywał się w pakuneczek. - - To zbyt cenne na dar. Dar o tak wielkiej wartości uczyni nas twoimi dłużnikami. - - Więc to nie dar, a zapłata dla ciebie, Prindina i Tossidina za chronienie mnie w czasie tej podróży. Ryzykujecie własnym życiem, żeby mi zapewnić bezpieczeństwo. Mój dług wobec was o wiele przewyższa tę zapłatę. Nie będziecie mi nic winni. Łowca zmarszczył brwi, przez chwilę wpatrywał się w zawiniątko, a potem podrzucił je dwa razy na dłoni i schował do wiszącej u pasa torby. Mocno zacisnął ściągający ją rzemyk i wstał. - - Czyli wszystko jest uregulowane. Jesteśmy ci winni tylko tę podróż. - - Tak - dobiła targu Kahlan. I znów szli milczącymi ulicami, mijając sklepy i zajazdy starej dzielnicy miasta. Wszystkie okna i drzwi były wyłamane