Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Były zwięzłe, techniczne i dotyczyły podstaw: liczby batalionów VNMC, ich struktury, lokalizacji, uzbrojenia, codziennych działań, pracy doradców... niewiele było jednak tła historycznego czy informacji o ich kulturze wojskowej. Chociaż Zinni żądny był wiedzy o tej fascynującej formacji - zdobył ją dopiero później, czy to w misjach, czy podczas pogaduszek w barach. Oto podstawowe wiadomości: Wietnamski Korpus Piechoty Morskiej - po wietnamsku Thuy Quan Luc Chien (TQLC) - sformowano w 1954 roku. Swoje początki miał we francuskich Dinassault - oddziałach walki rzecznej z czasów wojny indochińskiej. Ze zbieraniny małych oddziałów specjalnych, stanowiących pozostałość po wojnie, TQLC wyrósł na główną południowowietnamską formację militarną. Przez cały 21-letni okres istnienia uczestniczył w walkach i dosłużył się wielu zaszczytów. W połączeniu z Wietnamską Kompanią Powietrznodesantową TQLC tworzył Narodowe Siły Bojowe - brygady „strażaków", które wkraczały do akcji jedynie wówczas, gdy istniało poważne zagrożenie militarne. W czasie wojny bataliony marines brały udział w operacjach bojowych we wszystkich strefach taktycznych południowego Wietnamu (nie mówiąc o Kambodży czy Laosie), zdobywając reputację twardych, nieustraszonych wojowników i najskuteczniejszej lekkiej piechoty, jak również potężnej siły politycznej, której wsparcie było nieodzowne dla każdego wietnamskiego przywódcy, aspirującego do władzy lub starającego się przy niej utrzymać. To marines stali za zamachem stanu w 1963 roku, który doprowadził do pojmania, a następnie egzekucji prezydenta Diema. Odgrywali rolę królotwórcy także w kolejnych przewrotach i tak zwanych „wyborach" - w tym tych w 1967 roku, które Zinni miał okazję z bliska obserwować. W 1967 roku w skład Wietnamskiego Korpusu Piechoty Morskiej wchodziło pięć batalionów piechoty w gotowości bojowej (kolejny, wówczas dopiero formowany, rozpoczął służbę jeszcze w tym samym roku). W roku 1975, gdy wojna dobiegła końca, TQLC osiągnął liczebność dywizji! Wietnamscy marines nie byli gryzipiórkami. Ponad 80 procent czasu upływało im na polu walki, gdy przeprowadzali akcje bojowe. Pozostały czas spędzali w Krajowym Centrum Szkoleniowym lub w bazach macierzystych batalionów, gdzie zazwyczaj mieszkały ich rodziny. Wszystkie one znajdowały się w okolicach Sajgonu - z wyjątkiem obozu 4. Batalionu w Vung Tau, który mieścił się w pięknym nadmorskim kurorcie nad Morzem Południowochińskim. 34 Choć od czasu do czasu uczestniczyli we wspólnych operacjach ziemno-wodnych z amerykańskimi marines czy też zakrojonych na szeroką skalę działaniach rzecznych w południowej części kraju, to w większości operacji walczyli jako oddziały specjalne lekkiej piechoty, złożone z jednego do trzech batalionów wraz z pododdziałami wsparcia. Sercem TQLC były bataliony piechoty, każdy dumny z własnej tożsamości, każdy z wymyślną nazwą, jak „Szalony Bawół", „Wilk Morski", „Czarny Smok" czy „Ptak Grzmotu". Marines cieszyli się uznaniem i podziwem Wietnamczyków (każdy, kto nosił ich barwy, także Amerykanie, był przyjmowany z honorami w miastach, miasteczkach i wioskach w całym kraju). Tradycyjnie zajmowali miejsce na czele parady wojsk podczas corocznych obchodów Święta Narodowego - a było to miejsce, na które trzeba było zasłużyć sobie rokrocznie osiągnięciami na polu walki. Całkiem inaczej przyjmowano ich na terenach opanowanych przez Wietkong - co tylko potwierdzało wzbudzany przez nich respekt. Rekrutami byli żylaści twardziele, którzy zdobyli sobie prawo do wstąpienia w szeregi marines, przechodząc przez morderczy obóz szkoleniowy. W krótkim czasie wykształcali w sobie zdolność do walki na przekór trudnościom i bólowi, w ekstremalnych warunkach, które złamałyby większość mężczyzn. Wielu z nich wytatuowało sobie na przedramionach motta, takie jak „Cop Bien" (tygrysy morza) czy „Sat Cong" (zabić komunistów), przesądzające o ich losie, gdyby dostali się w niewolę, i zachęcające do walki do końca, bez rozważania możliwości poddania się. Wielu było rannych, większość cierpiała na ataki malarii. Przyjaciele i towarzysze broni ginęli na ich oczach. Mimo to wcale nie byli ponurakami. Wykorzystywali każdą sposobność, by dać ujście swej żywiołowej naturze i poczuciu humoru. Jako niepoprawni kawalarze ciągle starali się wywinąć komuś numer - ale nigdy okrutny czy złośliwy -zawsze by wywołać śmiech, nigdy by sprawić przykrość. Wietnamscy oficerowie byli nie mniej twardzi i nie mniej żywiołowi. Jednak wszyscy oni przeszli gruntowne szkolenie zawodowe w wietnamskich odpowiednikach amerykańskich akademii wojskowych, które ukończyli z celującymi wynikami. Tak jak szeregowcy, więcej czasu spędzali na polu walki niż w macierzystych bazach. Doświadczenie uczyniło z większości z nich kompetentnych przywódców o wyjątkowych umiejętnościach dowodzenia małymi oddziałami i biegłości taktycznej i technicznej. Zwykli dowodzić na linii frontu. Wielu starszych oficerów odznaczono niezliczonymi medalami za odwagę, tak wietnamskimi, jak i amerykańskimi. Nietrudno się domyślić, jak surowa dyscyplina panowała w TQLC. Okna biur jednostki doradczej na Le Thanh Ton wychodziły na areszt wojskowy dla wietnamskich marines. Osadzeni biegali w kółko, dźwigając głazy w najgorętszej porze dnia