Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Dalsze piętnaście minut skomplikowanych akrobacji nie tylko nie zdołało zmusić żołądka Pickeringa do kapitulacji, ale i nie przygasiło radości odkrywania. Im bardziej wymyślna figura, tym szerszy uś- miech rozkoszy. Podczas akcentowanej beczki Pickering zdawał się roztapiać w ekstazie. Kapitan gotów był się przyznać do błędnej oceny podporucznika. Wyprowadził „Żółtą Grozę" do lotu poziomego i przez rurę głosową rozkazał Pickeringowi położyć ręce na sterach. Po chwili poczuł lekki opór drążka i orczyka. Dzięki temu wiedział, że rozkaz został wyko- nany. Carstairs poprowadził samolot w górę, potem w dół i na boki. Wykonał szeroki skręt. I wtedy jego doświadczona, wrażliwa ręka pilota powiedziała mu, że drążek nie stawia już żadnego oporu. Pickering puścił stery. Ten sukinsyn się znudził, przemknęło mu przez myśl. Zdjął ręce ze sterów i myśli, że jest na wycieczce. Wykonał zawrót bojowy* w lewo. Następnie zdjął stopy z pedałów orczyka a rękę z drążka. „Żół- ta Groza" jeszcze chwilę będzie leciała w górę w lewo, ale potem przeciągnie**. A ponieważ przeciągnie podczas skrętu w lewo, zwali się w le- wo i, przy odrobinie szczęścia, wpadnie w korkociąg. To powinno przyciągnąć uwagę Pickeringa, pomyślał z satysfa- kcją Carstairs. Czujnie obserwował wskazówkę prędkościomierza, która opa- dała w kierunku prędkości przeciągania. Chciał być przygotowany na moment, w którym samolot zwali się w dół. Co chwila zerkał w lusterko. Miał nadzieję ujrzeć na twarzy Pickeringa najpierw zainteresowanie, szybko przeradzające się w niepokój i zdziwie- nie, a następnie we wszechogarniające przerażenie. Do przeciągnięcia brakowało dziesięciu kilometrów na godzinę, kiedy kapitan wyczuł, że kąt wznoszenia nieco się zmniejszył, a samolot zaczyna wychodzić ze skrętu. Popatrzył na drążek - poruszał się. Orczyk też. Prędkość zaczęła rosnąć, po czym ruchy drążka i orczyka zno- wu wprowadziły samolot w lot wznoszący i w skręt w lewo, ale pod mniejszym kątem. W ten sposób ryzyko przeciągnięcia zostało zlikwidowane. Ten zarozumiały sukinsyn jest pilotem, i to całkiem niezłym. Chłopak zareagował instynktownie. Zachował się jak doświadczony pilot, który czuje przez skórę, że maszyna zaraz przeciągnie. Zro- bił dokładnie to, co powinien zrobić, pomyślał Carstairs. - Dobra, Pickering, teraz zawróć na lotnisko i ląduj - rozkazał przez rurę głosową. Po raz pierwszy w czasie „lotu zapoznawczego" zobaczył na twarzy podporucznika zdziwienie i konsternację. - Kiedy przełożony wydaje rozkaz, poruczniku, regulamin na- kazuje odpowiedź: Tak jest, panie kapitanie. - Tak jest, panie kapitanie. „Żółta Groza" weszła w skręt. Trochę za ciasny, pomyślał Carstairs, ale płynny. Po dziesięciu minutach lotu po prostej widać już było ruch nad lotniskiem Saufley Field. Osiem lub dziewięć innych samolotów szkolnych czekało na swoją kolejkę do lądowania. - Panie kapitanie - zapytał przez rurę głosową Pickering - co mam teraz zrobić? * Zawrót bojowy - szybki zakręt o 180 stopni, połączony z nabraniem wysokości kosztem zmniejszenia prędkości lotu [przyp. red.). ** Zjawisko polegające na zwiększeniu kąta natarcia ponad wartość krytyczną, co prowadzi do utraty siły nośnej [przyp. red.]. - Posadź go, Pickering. Po chwili milczenia Pickering odezwał się. - Tak jest, panie kapitanie. Podleciał do innej „Żółtej Grozy", która była ostatnia w kolejce do lądowania. Carstairs miał się wreszcie do czego przyczepić. Pickering za późno przymknął przepustnicę i znalazł się zbyt blisko lecącej przed nim maszyny. Teraz przyszła ich kolej do lądowania. - Panie kapitanie - dobiegł z tylnej kabiny głos Picka - jeszcze nigdy nie lądowałem. - Zróbcie co w waszej mocy - odpowiedział instruktor. Pickering skierował „Żółtą Grozę" w kierunku pasa startowego. Kiedy znaleźli się nad brzegiem płyty lotniska, przymknął gaz i położył samolot na skrzydło, starając się ustawić go w osi pasa startowego. Carstairs podjął szybką decyzję. Być może Pickeringowi udałoby się bezpiecznie wylądować - zaczął manewr zupełnie prawidłowo - jednakże kąt zejścia był zbyt ostry. - Przejmuję stery - powiedział do rury głosowej. Pchnął dźwignię gazu, otwierając przepustnicę i skierował „Żółtą Grozę" na drugi krąg. Ponownie znaleźli się na końcu kolejki. - Siłę nośną powinno się wytracać w locie poziomym - poin- struował Pickeringa Carstairs. - I powinno się to robić trzy metry nad pasem, a nie trzydzieści. Pickering skinieniem głowy potwierdził, że zrozumiał. W drugim podejściu Pickering gładko sprowadził samolot na ziemię, jakieś pięćdziesiąt metrów od początku pasa. „Żółta Groza" posłusznie opadła na koła podwozia głównego, po czym kółko ogonowe łagodnie dotknęło płyty lotniska. - Nie mogę sterować, kadłub zasłania mi widok na pas! - W gło- sie Pickeringa po raz pierwszy słychać było przerażenie. - Przejmuję stery - powiedział Carstairs. Wyhamował i zjechał z pasa na drogę do kołowania, i podkołował do miejsca, gdzie cze- kał podporucznik Stecker. Kapitan wyszedł z kabiny. Stanął na centropłacie i spojrzał Pic- keringowi w twarz. - Mam uwierzyć, Pickering, że to był wasz pierwszy w życiu lot? - Tak jest, panie kapitanie - odrzekł podporucznik i natych- miast dodał: - Panie kapitanie, zdaję sobie sprawę, że spieprzyłem to lądowanie. Ale wiem, że potrafię się tego nauczyć. Carstairs przez dłuższą chwilę patrzył Pickeringowi prosto w oczy. - Prawdę mówiąc, Pickering, to wcale wam tak źle nie poszło. - Na twarzy Pickeringa pojawił się uśmiech ulgi. - Powiem więcej. Dostrzegłem u was ślad, może nikły, ale ślad zdolności. Uśmiech ulgi przerodził się w uśmiech radości. - Dziękuję, panie kapitanie. - Będziecie musieli popracować trochę więcej niż wasz przyja- ciel Stecker. Ale jeśli przyłożycie się do roboty, nie widzę żadnych przeszkód, żebyście ukończyli ten kurs. - Dziękuję, panie kapitanie - powiedział zupełnie na serio Pic- kering. - Naprawdę postaram się dać z siebie wszystko, panie ka- pitanie. Carstairs kiwnął głową i zeskoczył ze skrzydła. Jeszcze tego samego dnia podporucznik Malcolm Pickering po- nownie wprawił w zdumienie kapitana Jamesa L. Carstairsa. O godzinie wpół do siódmej wieczorem kapitan siedział w ba- rze hotelu „San Carlos" w towarzystwie Marthy Sayre Culhane oraz kapitana Lowella B. Howarda i jego żony. Czekali na zarezerwo- wany na ósmą stolik w restauracji. Obok nich były dwa wolne stołki barowe