Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

A tak, w tłoku, można go długo filować. I ciepło jest w tłoku. Przez to ocieranie się. Przez tę bliskość obecności. Jeden drugiego ogrzewa, oddychając. Chociaż może gdyby wiedzieli, że robią sobie dobrze, toby woleli już wcale nie oddychać, gdyby było można, ale tak nie można jednak, więc mogliby najwyżej powietrzem lodowym oddychać. Z tych swoich pokładów lodowych. Jechałem w środku środkowego wagonu. Umieściłem się tu, bo to już mi dawało jakiś czas w spokoju, a przynajmniej w napięciu niewielkim. Konduktorzy przeważnie robią tak, że jeden wsiada do pierwszego wagonu, a drugi do ostatniego i posuwają się do środka, sprawdzając. Nie zawsze, nie zawsze. No jasne, że nie zawsze. Nie będę się o to kłócił, bo wiem dobrze, że nie zawsze. Niektórzy zaczynają od środka i jeden idzie na początek, a drugi na koniec. Wiem, wiem. Niektórzy to w ogóle nie sprawdzają, jak jest tłok, tylko idą do pierwszej klasy albo otwierają sobie jakiś przedział zarezerwowany i siedzą tam po ciemku, i jak jest stacja, to wysiadają, i przeważnie bardzo głośno krzyczą tę nazwę stacji, żeby ludzie w pociągu nie myśleli sobie, że nie ma konduktora, że nie ma pana nad nimi. Więc zauważyłem, jak zaczynali od końców, bo ten pociąg rozpoczynał podróż z tego miasta właśnie. Które było bardzo duże jednak, siedemdziesiąt kościołów miało, mówił mi jeden obywatel, dwa rynki: jeden duży, drugi mały, ale miałem się nie cofać. Podstawili pociąg całe półtora godziny przed odjazdem, ale i tak bardzo wielkie mnóstwo ludzi czekało na peronie, żeby wskoczyć i zająć miejsce, sobie i jeszcze komuś bardzo często. Ale ja pierwszy do niego wskoczyłem. Wlazłem do I klasy i usiadłem przy oknie, żeby wykorzystać ten czas do odjazdu na odpoczynek swoisty. Potem jak nadchodziła godzina odjazdu, wyszedłem z I klasy, poszedłem do II, do środka pociągu mniej więcej jakoś się przepchałem i otworzyłem okno na peron, żeby patrzeć przed siebie obojętnie, ale z boku patrzyłem uważnie, jaki sposób, jaką sobie metodę obiorą konduktorzy. Więc zauważyłem, że będą zaczynać od końców, tak że byłem dobrze umieszczony na razie, do pierwszej stacji przynajmniej, może do drugiej nawet, ale chyba nie dalej, bo konduktorzy z początku śpieszą się raczej, a tylko jak pociąg dojeżdża do końca swojej podróży, to już w ogóle nie sprawdzają wtedy. Bóg z nimi. Ale ciągle o tłoku zapominam. Że był duży. Nawaliło się ludzi bardzo dużo. W korytarzu był największy tłok i co chwila ktoś się przepychał: ci, którzy sobie jeszcze miejsca nie mogli znaleźć. A może być, że marzyli, o jakimś miejscu siedzącym marzyli i zaglądali do przedziałów, że może, może jakieś wolne miejsce by się znalazło, przepraszali, ludzie ich w myślach przeklinali, a oni przepraszali bardzo grzecznie i w końcu przed kiblem zostawali, w najgorszym położeniu, i teraz oni przeklinali w myślach tych, którzy ich przepraszali, którzy do kibla chcieli się dostać. Nadzieja ich zgubiła. Ja byłem w środku środkowego wagonu mniej więcej. W tłoku największym. Stałem, o drzwi przedziału się opierając. Papierosa paląc. Zapowiadało mi się na dłuższe bezpieczeństwo jednak, taki był tłok, więc napięcie moje nie podnosiło się raczej, a mięśnie głowy i nóg odpoczywały trochę. O, nie tym bezdennym odpoczywaniem pięknym, kiedy się nie czuje nic, żadnej męki, żadnej wrażliwości nerwowej, nic, tylko ziemię się czuje, trawę pod sobą. O, tak. Mówię o tym, bo mi się przypomniało, jakjeden pan Gralewski opowiadał mi o tych rozróżnieniach. Więc na przykład jak się idzie: jest człapanie, chodzenie normalne, kołysanie, elastyczność. Jak sieje: jest żarcie, połykanie, jedzenie normalne, uczta. A jak się śpi na przykład: jest sen z demonami, spanie normalne, spanie przerywane i kraina marzeń i snów. Prawie we wszystkim są takie rozróżnienia. Kategorie. Ale ciągle o tłoku zapominam. Jedna pani wiejska pchała się z workiem takim przewiązanym przez plecy. Była gruba i jeszcze opatulona w różne chusty, a pod tym miała na pewno dwa serdaki jeszcze. To dziwne, bo wszyscy już byli usytuowani. Pociąg już z pół godziny jechał. A ona jeszcze się przenosiła z miejsca na miejsce. A przecież nic jej nie gnało chyba: jakaś panika czy jakiś wiatr wewnętrzny. Pchała się przez tłok i nic nie mówiła, nie przepraszała nikogo, i miała rację, miała rację, bo ludzie i tak ją w myślach przeklinali, w powietrzu to się czuło, jak wszyscy oddychają przekleństwami. A ona nic. Pchała się przez to powietrze ziejące i jakieś trzy kroki przede mną musiało się jej to miejsce spodobać, bo zdjęła swój worek na podłogę i usiadła chyba na nim, bo zapadła się naraz i już jej nie widziałem