Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Sądzę, że nie będziecie wzbraniać mi modłów? – Oczywiście nie, pani. – W takim razie bądźcie o świcie gotowi do drogi. Następnego dnia, zaledwie Izabela i jej towarzysze uklękli do modlitwy, sześćdziesięciu ludzi wkroczyło do kościoła w Marmoutier. Zaniepokojeni strażnicy szepnęli do ucha królowej. – Miłościwa pani! pełno tu Anglików i „burgundczyków”. Uciekajcie! – Zachowajcie spokój – odparła z uśmiechem Izabela. Trzej strażnicy zrozumieli wówczas, że wystrychnięto ich na dudków, i próbowali zbiec. Nie mieli czasu. Hektor de Saveuse, dowódca oddziału wysłanego przez Jana bez Trwogi, stał już przed królową i kłaniał się jej z szacunkiem. – Saveuse – rozkazała Izabela – zatrzymać mi tych trzech! Dwóch dało się związać. Trzeciemu udało się wymknąć z kościoła. Pobiegł nad Loarę i wskoczył do łódki, która zatonęła. Słuch o nim odtąd zaginął. Kiedy ucichł tumult, z kolei książę Burgundii podszedł powitać Izabelę. – Bądźcie pozdrowieni – rzekła doń królowa – jesteście tym człowiekiem w królestwie, któremu najwięcej miłości winnam, albowiem rzuciliście wszystko, aby mnie uwolnić. Bądźcie pewni, że nigdy was nie zawiodę. Po czym oboje „dobrze pojedli sobie w opactwie” i poszli „uczcić spotkanie” w odosobnionej komnacie... * * * Następnego dnia królowa zmusiła miasto Tours do poddania się księciu. Dwoje kochanków udało się następnie do Chartres, gdzie przyjęto ich triumfalnie. Izabela skorzystała z tego i ogłosiła się regentką „w myśl wydanych nieodwołalnych rozporządzeń” oraz kazała sporządzić sobie pieczęć, na której postać jej była wyryta w całości. W kilka dni później przybyła do Troyes, gdzie założyła dwór i parlament. Tak więc, wedle słów markiza de Sade, „było w królestwie dwóch królów, dwa dwory i cztery stronnictwa”*. Wśród tak niezwykłego bałaganu Izabela zwróciła się do Henryka V, zapewniając go o swej przyjaźni, zachęcając do zajęcia całego królestwa i obiecując rękę swej córki, Katarzyny. Jednakże Paryż, w którym przebywał konetabl d’Armagnac, nadal stawiał opór, co dręczyło królową. Postanowiła zająć się tym osobiście i pewnego wieczoru 1418 r. jeden z jej wiernych druhów, były sekretarz Bois-Bourdona, Perrinet Leclerc, otworzył bramę Saint- Germain „burgundczykom”, którzy zajęli miasto i mordowali każdego, kto poprzedniego dnia chlubił się przynależnością do stronnictwa „armaniaków”. Po trwającej kilka tygodni straszliwej rzezi, Jan bez Trwogi przybył wraz z Izabelą do stolicy. Mało wrażliwi paryżanie obsypali ich kwiatami... Jeśli chodzi o króla, przyjął on małżonkę jak gdyby nigdy nic. – Cie – powiedział – znów jesteś! Przytyłaś! I to wszystko. Kochankowie nie mieli jednak spokoju, albowiem delfin, któremu udało się umknąć z Paryża, nadal wiódł wojnę z matką. Izabela postanowiła w końcu go zgładzić, co istotnie w jakiś sposób załatwiłoby sprawę... Obmyśliwszy plan, przywołała Jana bez Trwogi i powiedziała mu: – Jako żeście mym wiernym przyjacielem, ważkie zadanie mam zamiar wam powierzyć. Poprosicie mego syna o audiencję, której ten wam udzieli w dobrej wierze i bez podejrzeń. Nieszczęsnym trafem, którym z góry się martwię, rzeczony Karol przeniesie się przy was na tamten świat... Ja będę w wielkiej rozpaczy. I w wielkiej szczęśliwości zarazem. Baczcie jeno, by nie popełnić fałszywego kroku. Nie napadajcie nań pierwsi, bo wonczas całe królestwo mieć przeciw sobie będziecie. Postąpcie raczej tak, by po jakimś ostrzejszym słowie was właśnie zaatakowano. Ludzie z waszej świty w sukurs wam pójdą i z całą bezkarnością działać będą mogli. Biedaczysko zginie przez pomyłkę... Książę zgodził się na to, i spotkanie nastąpiło 10 września 1419 r. na moście w Montreau. Po krótkiej wymianie zdań Jan bez Trwogi zaproponował, aby udać się do króla do Paryża. – Nie trzeba mi waszych rad – odparł urażony delfin – udam się do króla, kiedy będę chciał. – Udasz się tam natychmiast! – odpowiedział suchym tonem książę. I chwytając jedną ręką za miecz, drugą zaś – delfina za kołnierz, czekał aż go odtrącą, tak aby jego zwolennicy mogli zripostować. Widząc jednak swego pana w niebezpieczeństwie, wierny sługa delfina Tanneguy Duchâtel rzucił się na księcia, wypchnął go z namiotu i ciosem topora rozpłatał mu czaszkę. Wszystko odbyło się tak błyskawicznie, że zaskoczeni „burgundczycy” nie mieli czasu na interwencję. Na oczach sług ich ukochanego pana dobito ciosami włóczni, a ciało jego stało się wkrótce kupką krwawiącego mięsa. Spisek spalił na panewce. * * * Delfin nie był świadkiem zabójstwa. Dwaj rycerze, uważając, że spektakl taki jest niestosowny dla nieletniego (miał wówczas szesnaście lat), zatrzymali go wewnątrz namiotu. Karol mimo wszystko posłyszał ryk Jana bez Trwogi, a że kuzyn uchodził raczej za człowieka spokojnego, zdziwił się: – Czyżby coś niemiłego przytrafiło się księciu Burgundii? – Nie, nie obawiajcie się, panie – zakrzyknęli dość obłudnie jego rycerze. Zajął się wówczas czymś innym. Kiedy jednak wyszedł z namiotu i ujrzał rozciągnięte na moście półnagie zwłoki, zemdlał i trzeba go było przenieść do zamku w Montreau. Przyszedłszy do ciebie, zaczął rozpaczać. – Czemu płaczecie? – spytali go przyjaciele. – Opłakuję śmierć kuzyna – wykrzyknął – i opłakuję siebie, pewien jestem bowiem, że mnie właśnie przypiszą winę za to straszliwe morderstwo. Delfin miał rację. Opinia publiczna w całym królestwie oskarżyła go wkrótce o to, że wciągnął księcia Burgundii w zasadzkę i w swojej obecności kazał zmasakrować. To okropne oszczerstwo rozpowszechniane było z rozkazu Izabeli, której nienawiść do delfina zdwoiła się z chwilą śmierci kochanka. Sprawa z mostu w Montreau dotknęła ją boleśnie. Całą noc jęczała i snuła się z łuczywem w dłoni po zamku; obawiano się nawet o jej życie. W obliczu takiego bólu – niezwykłego wszak u tej nieczułej królowej – można zadawać sobie pytanie: czy Izabela rzeczywiście kochała Jana bez Trwogi? Nie, nie bardziej od innych. Skąd więc ten ból? Kobiety, które wiek pozbawił powabów, zrozumieją jej rozpacz