Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Inny uczony, Vogt, utrzymywał, że od trzech gatunków wielkich małp pochodzą trzy rasy ludzkie. Orangutan — długogłowy, o długim, brunatnym owłosieniu — byłby według niego przodkiem rasy negryckiej*; krótkogłowy szympans o mniej masywnych szczękach — przodkiem Murzynów; wreszcie od goryla — którego cechuje specjalny rozwój Matki piersiowej, kształt stopy i właściwy mu chód oraz szczególna budowa kości kręgosłupa i kończyn — pochodziłby człowiek biały. Podobieństwom towarzyszy jednak tyle zasadniczych różnic, że tego rodzaju teoria nie mogła się ostać. Jeśli weźmiemy pod uwagę cechy charakterystyczne tych trzech gatunków małp, możemy stwierdzić, że należą one do najwyżej rozwiniętych przedstawicieli królestwa zwierząt, wynika z tego jednak, że człowiek jest udoskonaloną małpą albo że małpa jest zwyrodniałym gatunkiem człowieka. Czy należało przypuszczać, że Wagdysi są właśnie tymi istotami o mniejszej niż człowiek pojemności czaszki, w których uczeni widzą pośredni szczebel między ludzkością a światem zwierzęcym, że są gatunkiem na próżno dotąd przepowiadanym i poszukiwanym przez antropologów, sławnym „brakującym ogniwem”? Czyż dziwne przygody, które spotkały w podróży młodych myśliwych, nie doprowadziły ich przypadkowo do progu sensacyjnego odkrycia? Jeśli to niezwykłe plemię wydawało się zbliżone do ludzi pod względem fizycznym, należało jeszcze zbadać, czy znane mu były właściwe człowiekowi pojęcia moralne i religijne, nie mówiąc już o posługiwaniu się pojęciami abstrakcyjnymi, o zdolności do tworzenia uogólnień i możliwościach rozwoju w dziedzinie sztuki i literatury. Na razie jeden fakt nie ulegał wątpliwości: tajemnicze istoty mówiły. Widocznie nie kierowały się tylko instynktem, ale również myślały; wskazywało na to używanie słów, które w połączeniu tworzyły ich język. Nie były to jedynie okrzyki poparte wyrazem oczu i gestami, ale artykułowana mowa, zbudowana z określonych dźwięków i umownych form. Ta właśnie zdolność, wymagająca współudziału pamięci, najbardziej uderzyła Johna Corta. Obserwując wygląd i obyczaje ,,leśnych ludzi”, podróżnicy posuwali się jednocześnie ulicami wioski. Jaki był obszar napowietrznego osiedla? Przypuszczalnie jego obwód musiał liczyć nie mniej jak pięć kilometrów. — Jeśli wioska jest gniazdem — powiedział Maks Huber — to w każdym razie trzeba przyznać, że zbudowano je z rozmachem! Większość chat — schludnych, otoczonych zielenią, mających kształt wielkich uli — otwierała się szeroko na zewnątrz. Widać było kobiety krzątające się pilnie w swym bardzo prymitywnym gospodarstwie. Wszędzie kręciło się mnóstwo dzieci, matki karmiły piersią niemowlęta. Co do mężczyzn, to jedni zbierali owoce, inni schodzili po schodach spiesząc do swych codziennych zajęć. Gdy wracali, nieśli na plecach ubitą zwierzynę albo dźwigali naczynia pełne wody, zaczerpniętej z rzeki. — Jaka szkoda — zawołał Maks Huber — że nie znamy tutejszego języka! Ponieważ jednak w mowie Wagdysów, jak to zaobserwowano u Li–Mai, występowały słowa wzięte z narzecza Murzynów Konga, Chamis spróbował zagadnąć malca, używając kilku najbardziej potocznych wyrazów. Li–Mai, jak się zdawało, nic z tego nie zrozumiał. A przecież John Cort i Maks Huber słyszeli na własne uszy, że wymówił kilka razy słowo „ngora”, leżąc pod namiotem na tratwie. Llanga zapewniał też, że dowiedział się od ojca małego stworzenia, iż wieś nazywa się Ngala, a wódz — Mselo–Tala–Tala. Na koniec, po godzinnej przechadzce, Chamis i jego towarzysze dotarli do krańca wioski, gdzie wznosiła się wyjątkowo okazała chata. Umieszczono ją wśród gałęzi olbrzymiego bawełnianego drzewa; przednią ścianę tworzyła plecionka, a dach ginął w gęstwinie liści. Czy mieli przed sobą pałac królewski, przybytek czarowników, czy zamieszkaną przez opiekuńcze duchy świątynię, w rodzaju tych, które buduje większość prymitywnych szczepów w; Afryce, Australii i na wyspach Pacyfiku? Nadarzała się sposobność, aby wyciągnąć od Li–Mai kilka dokładniejszych informacji. John Cort ujął go za ramiona, obrócił w stronę chaty i spytał: — Mseio–Tala–Tala? W odpowiedzi otrzymał potwierdzające kiwnięcie głową. A więc tutaj mieszkał król Ngali, miłościwie panujący nad Wagdysami władca! Maks Huber, bez dalszych ceregieli, skierował się rezolutnie w stronę okazałej chaty