Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie zdradzał też żadnych znanych symptomów człowieka, który ma wydać pięć tysięcy dolarów na ubrania. Nie był zdenerwowany, nie paraliżowały go niepewność i wahanie, nie był też arogancki ani gadatliwy, ani zbyt poufały. Nie miał poczucia winy, ale jak wiadomo w Panamie poczucie winy jest rzadkością. Nawet jeśli ktoś przywozi je ze sobą, w tym kraju szybko się go pozbywa. Osnard zachowywał się ze zdumiewającym opanowaniem. Po prostu oparł się o ociekający parasol, jedną stopę wysunął do przodu, a drugą umieścił na samym środku wycieraczki, co tłumaczyło, dlaczego na zapleczu ciągle rozbrzmiewał dzwonek. Ale Osnard nie słyszał dzwonka. A może słyszał, tylko uczucie skrępowania było mu obce. Dzwonek dzwonił, a on rozglądał się dookoła z rozpromienioną twarzą. Uśmiechał się, jakby rozpoznawał to miejsce, jakby nieoczekiwanie spotkał dawno niewidzianego przyjaciela. -13- Kręte mahoniowe schody prowadzące do działu z męskimi dodatkami na antresoli: mój Boże, stare dobre schody... Fulary, szlafroki, kapcie z monogramem: tak, tak, dobrze was pamiętam... Biblioteczna drabinka zamieniona zmyślnie na wieszak na krawaty, kto by pomyślał, że do tego zostanie wykorzystana? Drewniane wentylatory poruszające się leniwie pod zgrzybiałym stropem, bele materiału, kontuar ze stuletnimi nożycami i mosiężną linijką ułożoną równolegle do krawędzi: starzy towarzysze, są tu wszyscy, co do jednego... I wreszcie przetarty skórzany fotel - według legendy należał niegdyś do Braithwaite'a. No i sam Pendel, który w nim siedzi i z łagodnym uśmiechem przygląda się nowemu klientowi. Osnard odwzajemnia spojrzenie - przenikliwe, nieskrępowane, od góry do dołu. Zaczyna od twarzy Pendela, potem schodzi niżej do kamizelki z plisą i granatowych spodni, jedwabnych skarpet i czarnych pantofli firmy Du-cker's of Oxford. Rozmiary od szóstki do dziesiątki do nabycia w sklepiku na górze. Wzrok znowu wędruje do góry i Osnard bez pośpiechu po raz drugi badawczo przygląda się twarzy Pendela, by następnie oderwać się od niej i zlustrować zakamarki zakładu. Dzwonek cały czas dzwoni, bo wielka stopa nadal tkwi na kokosowej wycieraczce. - Cudownie - powiedział Osnard. - Idealnie. Nie wolno tu niczego zmieniać. - Proszę spocząć - zaproponował gościnnie Pendel. - Proszę się rozgościć, panie Osnard. Wszyscy czują się tutaj jak w domu, przynajmniej taką mamy nadzieję. Więcej ludzi wpada tu na pogaduszki niż po garnitur. Ma pan za sobą stojak. Proszę tam zostawić parasol. Ale Osnard ani myślał zostawiać go gdziekolwiek. Wskazywał nim jak czarodziejską różdżką fotografię w ramkach, wiszącą na honorowym miejscu na przeciwległej ścianie. Starszy mężczyzna w okularach, w koszuli z okrągłym kołnierzykiem i w czarnej marynarce spoglądał z niej groźnie na młodszy od niego świat. - To on, prawda? - Kto taki? Gdzie? - O, tam. Wielki ArthurBraithwaite. - Owszem. Ma pan bystre oko, jeśli mogę się tak wyrazić. Wielki Braithwaite we własnej osobie, jak słusznie go pan nazwał. To zdjęcie zrobiono w najlepszym okresie jego życia na zamówienie pracowników, którzy go ubóstwiali. Dostał je w prezencie na sześćdziesiąte urodziny. Osnard ruszył do przodu, żeby lepiej się przyjrzeć, i dzwonek wreszcie przestał dźwięczeć. - Arthur G. - przeczytał głośno napis na mosiężnej tabliczce umocowanej na ramie. -1908-1981. Założyciel. Do licha. Nie rozpoznałbym go. A co oznacza to „G"? - George - wyjaśnił Pendel, zastanawiając się, jakim cudem Osnard miałby go rozpoznać, ale postanowił nie drążyć tematu. - Mogę zapytać o pochodzenie? - Urodził się w Pinner - odparł Pendel. - Chodzi mi o fotografię. Przywiózł ją pan ze sobą? Skąd się tutaj wzięła? Pendel pozwolił sobie na smutny uśmiech i westchnienie. - Dostałem ją w prezencie od wdowy, panie Osnard, tuż przed tym, jak poszła w ślady małżonka. To ładnie z jej strony, tym bardziej, że ledwie ją było stać na opłacenie przesyłki z Anglii, ale i tak postawiła na swoim. „On chciałby, żeby tam się znalazła" -oświadczyła i nikt nie mógłby jej odwieść od tego zamiaru. Ale też nikt nie próbował. Jeśli coś postanowiła, nie było siły, która by ją powstrzymała. Któż by śmiał? - Jak miała na imię? - Doris. - A dzieci? - Słucham? - Czy pani Braithwaite miała dzieci? Spadkobierców? Potomków? - Niestety, państwo Braithwaite'owie byli bezdzietni. - Mimo wszystko zakład powinien się nazywać Braithwaite & Pendel. Przecież stary Braithwaite był założycielem firmy. Jego nazwisko powinno być na początku, nawet jeśli nie żyje. - 14- Pendel już kręcił głową. - Nie, szanowny panie. To nie tak. W swoim czasie Arthur Braithwaite wyraźnie sobie tego zażyczył. „Harry, synu, młodość zawsze triumfuje nad starością. Od tej pory będziemy P & B, w ten sposób nie pomylą nas z pewnym koncernem naftowym". - A jakich członków rodziny królewskiej ubieraliście? „Krawcy Królewscy". Widziałem ten szyld. Bardzo mnie to ciekawi. Uśmiech Pendela nieco przygasł. - Szanowny panie, obawiam się, że nie będę mógł sobie pozwolić na niedyskrecję. Dżentelmeni związani blisko z pewnym domem królewskim raczyli zaszczycić nasze skromne progi w przeszłości, czynią to zresztą do dziś. Niestety, nie wolno nam wyjawić dalszych szczegółów. - A to dlaczego? - Po części dlatego, że zakazuje tego regulamin gildii krawieckiej, który gwarantuje dyskrecję każdemu klientowi, z niższych bądź z wyższych sfer. A po części, obawiam się, chodzi o względy bezpieczeństwa. - Czy to członkowie angielskiej rodziny królewskiej ? - Naciska pan zbyt mocno, panie Osnard. - Więc co robi herb księcia Walii przed wejściem? Przez chwilę myślałem, że jesteście pubem. - Dziękuję, panie Osnard. Niewiele osób tutaj w Panamie zauważa takie rzeczy, ale muszę milczeć. Nie wyjawię nic więcej. Proszę spocząć. Oto kanapki Marty z ogórkiem, jeśli miałby pan ochotę. Nie wiem, czy dotarły już do pańskich uszu legendy o jej geniuszu w tej dziedzinie. Polecam też wyborne białe wino. Chilijskie, importowane przez jednego z moich klientów, który łaskawie przysyła mi od czasu do czasu skrzynkę. Na co się pan skusi? Albowiem Pendelowi coraz bardziej zależało na tym, żeby wystawić Osnarda na pokusę. Osnard nie usiadł, ale poczęstował się kanapką. A właściwie trzema -jedną zjadł od razu, a dwie ułożył na wydatnych poduszkach lewej dłoni, stojąc obok Pendela przy stoliku z jabłoniowego drewna. - W tym pana zupełnie nie widzę - wyznał Pendel, jednym ruchem ręki osuwając próbkę lekkiego tweedu, co zresztą robił zawsze