Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Gdzie jest teraz Scott? 260 - Z rodzicami. Zatrzymali się w prywatnym domu nieopodal. Staraliśmy się utrzymać jego tożsamość w tajemnicy, ale dziennikarze i tak zwęszyli. Nie możemy dopuścić do tego, żeby zrobili z nim wywiad. Rany boskie, co za ba- gno! - Niekoniecznie - powiedział inspektor Rothwell. - Mam pewien pomysł. O dziesiątej wieczorem Nicholas zjawił się na posterunku razem z rodzi- cami. Tylnym wejściem wprowadzono ich do pokoju, gdzie inspektor Bradley przesłuchiwał Stephena. Tym razem nie było tu inspektora: przybyłych powitał nadinspektor Clark w towarzystwie dwóch mężczyzn w średnim wieku. Pierw- szy, niski i przysadzisty, nosił wąsy; drugi był wyższy i szczuplejszy. Spojrzał przyjaźnie na Nicholasa. - Kim panowie są? - spytał zrezygnowany Nicholas. - To jest inspektor Rothwell ze Scotland Yardu - wyjaśnił nadinspektor Clark. - A to pan Blakiston, biskup Norwich. Pani Scott otoczyła syna ramieniem. - Nicholas odpowiedział już na wszystkie pytania. Nie uczynił nic złego. Dlaczego nie zostawicie go w spokoju? - Przykro mi, pani Scott - odparł inspektor Rothwell - ale to bardzo waż- ne dochodzenie, a Nicholas jest kluczowym świadkiem. - Powiedziałem już wszystko! - zawołał Nicholas. - I to wiele razy! Oczy zaszły mu łzami. Od kilku dni prawie nie spał. Był wyczerpany. - Wiem, Nicholas - ciągnął inspektor Rothwell - ale chcielibyśmy, żebyś porozmawiał jeszcze z jedną osobą. - Z biskupem? Po co? Przecież i tak uważacie mnie za kłamcę. - Niezupełnie - odparł nadinspektor Clark. - Uważamy, że masz trudno- ści z trzeźwą oceną tego, co się stało. Uśmiechnął się przyjaźnie do państwa Scott. - To zrozumiałe w tych okolicznościach. - Mam tego dość - oznajmiła pani Scott.—Albo oskarżycie o coś mojego syna, albo go puśćcie! To, co robicie w tej chwili, to zwykłe molestowanie! Nadinspektor zmarszczył brwi. - Chcę przypomnieć, że państwa syn jest zamieszany w śmierć trzech osób i jak dotąd, nie udało się wyjaśnić, co tam właściwie zaszło. Radziłbym z nami współpracować. - Czy pan mi grozi?! - Ależ skąd. Radzę tylko wyrażać się ostrożniej. Nicholas dostrzegł współczucie w oczach biskupa. Miał już dość tych po- dejrzeń. Pragnął, żeby ktoś go zrozumiał. Teraz poczuł, że znalazł odpowiednią osobę. - No dobrze. Porozmawiam z biskupem. Ale w cztery oczy. - Nie musisz, jeśli nie chcesz -powiedziała matka Nicholasa. - W porządku, mamo. Chcę to zrobić, naprawdę. 261 Wszyscy wyszli; Nicholas usiadł. Biskup przy sunął krzesło tak, że siedzieli koło siebie, a nie naprzeciwko. Uśmiechnął się łagodnie. - Czy mogę cię nazywać po imieniu? - spytał uspokajającym głosem bi- skup. - Oczywiście. A ja jak mam się do pana zwracać? - Po prostu Jeremy. Tak mam na imię. Nicholas zarumienił się. - Nie mogę. - A więc niech będzie pan Blakiston, jeśli wolisz. Mnie to nie prze- szkadza. - Dobrze, panie Blakiston. - Zmarli chłopcy byli twoimii przyjaciółmi, prawda? Nicholas skinął głową. - Przykro mi. To musi być dla ciebie bardzo trudne. Chcesz ze mną o tym pomówić? Możemy trochę poczekać, nie musisz zaczynać od razu. Nicholas potrząsnął głową. Wszedł posterunkowy z tacą. Przyniósł dwie filiżanki herbaty i talerzyk ciastek czekoladowych. Pan Blakiston skinął ręką. - Poczęstuj się. Nicholas nadgryzł ciastko. Słodycz wypełniła mu usta. Rozpłakał się. Biskup otoczył go ramieniem. - Już dobrze. Nicholas otarł oczy. - To wszystko jest takie męczące. Powtarzam im w kółko, co się stało, a oni nie chcą mi uwierzyć. Patrzą na mnie jak napomylenca i oskarżają o strasz- ne rzeczy, których nie zrobiłem. Nikt mi nie wierzy. Nawet moi rodzice. Mó- wią, że wierzą, ale czasem tak na mnie patrzą. Biskup podał Nicholasowi chusteczkę. - Ja ci uwierzę. Nicholas potrząsnął głową. Biskup uśmiechnął się zachęcająco. - Dlaczego miałbym nie uwierzyć? - Po tym wszystkim, co panu o mnie powiedzieli? ,- Nic minie powiedzieli, naprawdę. Wiem tylko tyle, że jesteś przygnę- biony i że rozmowa ze mną może ci pomóc. - Nie jestem kłamcą, Mówię prawdę. Przysięgam. - Zatem i ja przysięgam, że ci uwierzę. Ale pod jednym warunkiem. - Zgadzam się na wszystko, co pan powie. - Wierzysz w Boga? Nicholas skinął głową. - Więc wiesz, że kłamstwo to niedobra rzecz. Zwłaszcza w tak. poważnej sprawie. - A zatem obiecaj mi solennie, że powiesz całą prawdę. Zrobisz to dla mnie? Nicholas przełknął ślinę. - Tak. 262 Pan Blakiston uśmiechnął się. - A więc i ja mogę obiecać, że ci uwierzę. Nie przyszedłem tu po to, żeby cię osądzać, Nicholasie. Chcę ci pomóc. Wierzysz mi? - Tak. - Dobrze. Czy możemy zaczynać? - Od czego? - Opowiedz mi o Jonathanie. Masz coś przeciwko temu? - Nie. - Powiedz, jak się zaprzyjaźniliście. Byliście dobrymi przyjaciółmi, prawda? Nicholas zdobył się na uśmiech. - Od pierwszego dnia w szkole. - Opowiedz mi o tym dniu. Jak to się zaczęło? Nicholas napił się herbaty i sięgnął po drugie ciastko. Potem zaczął mówić. Cztery godziny później Nicholas opuścił z rodzicami posterunek tą samą drogą, którą wszedł. Biskup został z dwoma policjantami. - On mówi prawdę-powtórzył po raz trzeci. - To niemożliwe! - zawołał nadinspektor Clark. - Chłopak na pewno kła- mie! , - Nie kłamie - powtórzył biskup przesuwając ręką po włosach. Patrzył na leżącą przed nim fotografię. - Bóg mi świadkiem, że chciałbym, żeby kłamał. Ale on mówi prawdę. - W takim razie uległ złudzeniu! Może wierzyć w coś, co się nie zdarzyło. - To nie są złudzenia - powiedział biskup. - Gdyby chodziło tylko o jego zeznanie, mógłbym uwierzyć