Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ale chciałam, żeby jeszcze raz sprawdził moje gardło. Skoro ten nowotwór urósł od zeszłego tygodnia i w nocy mało nie zadławił mnie na śmierć, to może doktor Welty mógłby go obejrzeć. Ale doktor Welty powiedział tylko, że w moim gardle nie ma żadnych kostek kurczaka. — Wszystko jest w porządku! — stwierdził. A potem dodał: — Jak się czuje Thomas J.? Jak z jego astmą? — Jest w poczekalni. Dlaczego pan jego nie zapyta? Jest pan pewien, że nic mi nie jest? — Jesteś zupełnie zdrowa, Vada — uśmiechnął się do mnie. — Wszystko w porządku. Wszystko w porządku? Ha! To nie jego ojciec zakochał się w Shelly. Właśnie wychodziłam z gabinetu, kiedy usłyszałam, jak pani Randall rozmawia z Thomasem J. Pokazywała mu, jak nabierać wodę do strzykawki — strzykawki bez igły — i jak używać jej do psikania. Thomas J. zawsze mnie zaskakuje. Potrafi każdego wciągnąć w rozmowę — nawet nieprzystępną panią Ran- dall. Thomas J. pokazał mi dwie strzykawki. — Zobacz, co dostaliśmy! — zawołał. — Daj mi jedną! — poprosiłam. Dał mi strzykawkę i zaraz polał mnie wodą ze swojej. Popędziłam za nim na dwór i też go oblałam. Wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy ulicą przed siebie. Chociaż wcale nie umawialiśmy się, jechaliśmy w stronę jeziora i wierzby. Thomas J. polewał wszystko, co mu się nawinęło po drodze — drzewa, kwiaty, nawet psa. Pod- jechaliśmy na brzeg jeziora i nabraliśmy wody do strzyka- wek. Thomas J. stanął przy wielkim dębie i spoglądał w górę. — Na co patrzysz? — zapytałam. — Tam jest gniazdo pszczół. — Gdzie? Pokazał na nie strzykawką. — No i co z tego? Wycelował w nie i psiknął wodą. — Ty, wariacie! Pogryzą cię. — Cofnij się — powiedział Thomas J. — Wypędzimy je stamtąd i wezmę sobie gniazdo do swojej kolekcji. Też pomysły. Najpierw zbierał martwe owady, a teraz domki owadów. Psiknął znowu, ale nie trafił. — Nie bądź głupi — ostrzegłam odpychając go. — Pogryzą cię. — Nie pogryzą. Podniósł kamień i rzucił w gniazdo. Nie trafił i kamień o mało nie spadł mu na głowę. Skulił się. — Ty, głupku! — powiedziałam. — A tak w ogóle, do czego ci to potrzebne? — Przyda się. Mam już gniazdo os, a teraz będę miał gniazdo pszczół. A poza tym w nim nie ma żadnych pszczół. Gdyby to było zamieszkane gniazdo, to kręciłyby się koło niego. Tak było, kiedy znalazłam gniazdo os. To jest puste. Widziałaś kiedyś, jak to wygląda w środku? Fantastycznie. Tam jest całe mnóstwo osobnych dziurek, jakby każda pszczoła miała swój własny pokój. — Thomas J. — ostrzegałam. — Jesteś naprawdę stuknięty. Pogryzą nas. Przez chwilę wyglądał tak smutno, że zrobiło mi się go żal. I postanowiłam, że jeśli chce mieć to gniazdo, to mu pomogę. Zresztą chyba miał rację, że jest puste. Nie było widać żadnej pszczoły. Poza tym znając sportowe umiejęt- ności Thomasa J. — a raczej ich brak — byłam pewna, że sam nigdy nie strąci tego gniazda. Nazbieraliśmy kamieni i zaczęliśmy rzucać. Za skarby nie mogłam trafić. Celowałam prawie tak samo źle jak on. Ale w końcu po kilku rzutach, Thomas J. trafił — i to mocno — i gniazdo spadło. Łupnęło o ziemię i leżało już koło nas. Oboje odskoczyliśmy, a ja przytrzymałam Thomasa J., jakbym go chciała obronić. Dlaczego to zrobiłam? Czy zdawało mi się, że jestem jego matką? To było idiotyczne. Byłam jednak pewna, że zaraz rzucą się na nas tysiące pszczół. Ale niepotrzebnie się martwiłam. Nic się nie stało. W środku nie było żadnych pszczół. Thomas J. podszedł bliżej i trącił gniazdo czubkiem trampka. Nie ma pszczół. Miał rację — to było stare, opuszczone gniazdo. O nagle spojrzałam na swoją dłoń. Mój pierścionek! Nie było go! — Mój pierścionek! — krzyknęłam. — Zginął mi! — zaczęłam na czworakach przeszukiwać trawę. — Pomóż mi Thomas J., zgubiłam pierścionek. — Gdzie on upadł? — zapytał Thomas J. — Gdybym wiedziała gdzie... och, nieważne. Ale mu szę go znaleźć. Musiał spaść, jak rzucałam kamieniami. Thomas J. też zaczął chodzić wkoło na czworakach i macać trawę. — To mój ukochany pierścionek! — jęczałam. Czułam, że się zaraz rozpłaczę. — Znajdzie się — pocieszał mnie Thomas J. — Pomo gę ci. Nie martw się. A może spadł u doktora Welty, kiedy goniliśmy się ze strzykawkami? — O, rany! Spójrz! — krzyknął nagle Thomas J. Chwycił mnie za ramię i szarpnął. — Uciekajmy. One tu są! Spojrzałam. Pszczoły, całe mnóstwo pszczół! Wylaty- wały z gniazda i krążyły wokół nas, chyba z milion, czarna chmura pszczół. — Zaraz dobiorą się do nas! — wrzasnął Thomas J. Rozejrzał się dokoła dzikim wzrokiem. I właśnie w tym momencie dostrzegłam swój pierścionek. Już wyciągałam po niego rękę, kiedy czarna chmura oto- czyła moją głowę. — Daj spokój z pierścionkiem! — Uciekaj! — krzyknęłam do Thomasa J