Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Co dzień się o to modlę. Gdy osiągnę już wiek patere Płetwy, mieszkańcy tej dzielnicy wciąż będą mieć manteion i palestrę. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. - Chciałem powiedzieć... Jedwab skinął głową. - Nie musisz nic mówić, wszystko wyczytałem w twoich oczach. Dziękuję, Rogu. Dziękuję. Wiem, że ilekroć będę w potrzebie, mogę na ciebie liczyć. Wiem, że zrobisz co w twej mocy, nie oglądając się na koszty. Ale, Rogu... - Tak, patere? - Wiedziałem już o tym wcześniej. Wysoki chłopiec kiwnął głową. - Możesz liczyć też na wszystkich szprotów, patere. Znam kilkudziesięciu malców, którym możesz ufać. Róg stał wyprężony jak struna, niczym gwardzista podczas parady. Jedwab nagle uświadomił sobie, że obaj stoją jak na baczność, a szczere, ciemne oczy Roga znajdują się prawie na poziomie jego oczu. Ci chłopcy dorosną - ciągnął Róg. - Będą mężczyznami. Jedwab ponownie skinął głową, konstatując z niedowierzaniem, że Róg to już prawie dorosły mężczyzna, i to lepiej wykształcony niż jego rówieśnicy. Poza tym nie chcę, byś sądził, patere, że jestem na ciebie zły za... za to, że obaliłeś mnie na ziemię. Potrąciłeś mnie wprawdzie mocno, ale na tym między innymi polega urok gry. Jedwab potrząsnął głową. - To nie tak. Urok gry wzrasta, gdy ktoś mały powali na ziemie większego od siebie. - Byłeś ich najlepszym graczem, patere. Nie byłoby uczciwe, gdybyś nie walczył ze wszystkich sił. - Róg zerknął w stronę otwartych drzwi od pokoju maytere Róży. - Muszę już iść. Dziękuję, patere. Pewien ustęp w Piśmie odnosił się do gry i lekcji, jakie można z niej wyciągnąć. Jedwab czuł, że lekcja ta była istotniejsza od wszystkiego, czego mogła nauczyć maytere Róża, ale Róg przekraczał już drzwi jej klasy i patere mruknął jedynie do jego pleców: - Wprawdzie ludzie tworzą gamy, lecz bogowie grają w innych tonacjach. Westchnął ciężko. Cytat przyszedł mu do głowy o sekundę za późno, a Róg już był spóźniony. Chłopiec mógł wprawdzie powiedzieć maytere Róży, że zatrzymał go patere Jedwab, ale ona zapewne i tak go ukarze, nie dochodząc prawdy. Jedwab odwrócił się. Nie było sensu podsłuchiwać. Gdyby nawet próbował interweniować, pogorszyłby tylko sytuację Roga. Dlaczego Zewnętrzny wybrał takiego partacza? Czy to możliwe, by bogowie nie wiedzieli, jak słaby i nieroztropny jest patere Jedwab? A może tylko niektórzy z nich? Zardzewiała kasa, w której trzymał pieniądze manteionu, świeciła pustkami. A przecież musiał kupić zwierzę ofiarne, i to dobre zwierzę. Rodzice któregoś z uczniów mogli mu pożyczyć pięć lub nawet dziesięć bitów, a upokorzenie, jakiego dozna, błagając ubogich ludzi o pożyczkę, z pewnością okaże się zbawienne. Gdy zamykał wypaczone drzwi palestry i później, gdy ruszał w drogę na rynek, trwał przy swoim postanowieniu. Kiedy jednak wyobraził sobie zapłakane małe dzieci, które pozbawi kolacji złożonej z mleka i czerstwego chleba, zmienił postanowienie. Nie! Kupcy muszą prolongować mu kredyt. Muszą. Czy kiedykolwiek składał choćby najmniejszą ofiarę Zewnętrznemu? Nigdy! A jednak Zewnętrzny, w imię patere płetwy, dawał mu nieograniczony kredyt Tak na to należało patrzeć. I tak chyba było najlepiej. Zapewne nigdy nie zdoła odpłacić Zewnętrznemu za wiedzę i łaskę. Nic zatem dziwnego... Przyśpieszył kroku, w głowie miał coraz większy zamęt. Sprzedawcy nigdy nie prolongowali nawet najmniejszego kredytu. Nie prolongowali kredytu augurom; a już na pewno nie okażą się wspaniałomyślni wobec augura, którego manteion znajduje się w najuboższej dzielnicy miasta. Lecz przecież nie może odmówić Zewnętrznemu ofiary, więc kupcy muszą udzielić mu kolejnej pożyczki. Należy postępować z nimi twardo; bardzo twardo. Napomni ich, że Zewnętrzny ich ceni najmniej. Muszą przyznać, iż w Piśmie napisano, że Zewnętrzny (pod postacią opętanego człowieka) osobiście dotkliwie ich pobił. I choć Dziewięciu ma pełne prawo szczycić się... Pojawił się czarny, prywatny ślizgacz. Z rykiem silnika posuwał się ulicą, roztrącając kobiety, dzieci i mężczyzn, wymijając rozklekotane wozy i cierpliwe szare osły. Jego wydechy wzbijały tumany żółtego, duszącego pyłu, więc Jedwab, wzorem innych przechodniów, odwrócił głowę i skrajem sutanny zasłonił usta i nos. - Ej, ty tam, augurze! Ślizgacz zatrzymał się, ryk motoru przeszedł w płaczliwy jęk i pojazd opadł na pobrużdżoną koleinami ulicę. Z przedziału pasażerskiego wyłonił się postawny, muskularny mężczyzna z fantazyjną laską w ręku. - Rozumiem, że zwraca się pan do mnie! - odkrzyknął Jedwab. - Czy mam rację? Bogacz niecierpliwie skinął ręką. Podejdź tu, proszę. - Właśnie to robię - odrzekł Jedwab, przekraczając ścierwo psa gnijące w rynsztoku, płosząc chmarę niebieskich much. - Byłoby grzeczniej, gdyby zwracał się pan do mnie patere, ale mniejsza o to. Jeśli pan woli, proszę nazywać mnie augurem. Bardzo potrzebuję pańskiej pomocy. Jestem w wielkiej potrzebie. Bóg postawił mi pana na drodze. Bogacz był równie zaskoczony jak Róg, gdy podczas gry Jedwab powalił go na ziemię. - Potrzebuję dwóch... nie, trzech kart - ciągnął Jedwab. - Potrzebuję ich natychmiast, dla świętej przyczyny. Dla zamożnego człowieka to żaden wydatek, a w zamian uśmiechną się do pana bogowie. Proszę o przysługę