Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
.. Może podjął nagłą decyzję, może przytrafiło mu się jakieś nieszczęście. Jeśli jednak nie zginął przypadkową, nagłą śmiercią - w co wątpię ze względu na jego astronautyczną przeszłość - to cóż mogło się z nim stać? W tym miejscu chciałbym sformułować pewne twierdzenie, którego dowód zamierzam przeprowadzić. Twierdzę mianowicie, że Nieśmiertelny istnieje. Nie tylko "istniał", a "istnieje"! W każdej chwili czasu, od swych urodzin do dziś i dalej jeszcze. Gdzie należy go szukać? Oczywiście we wnętrzu cylindra van Troffa. Jeśli zaś znajdziemy ów cylinder, a jego w nim nie będzie, oznacza to - z prawdopodobieństwem równym prawie pewności - że Nieśmiertelny żyje wśród nas, tutaj, na tej planecie. Wśród nas, filijczyków, których jest tutaj parę setek, spośród których wielu nie zna się nawzajem... Trzeciej możliwości nie ma! Naszych tysiąc sto lat - to wszak zaledwie półtorej godziny we wnętrzu cylindra! Czy dysponując takim środkiem technicznym, człowiek ów oparł się chęci poznania dalszych losów tej planety? Cóż miał do stracenia - gdy już nic nie łączyło go z przeszłością, do której nie miał powrotu, ani tym bardziej z obcą mu teraźniejszością? Jest rzeczą prawie pewną, że mając świadomość ograniczenia czasu życia biologicznego, nie zdecydował się na przeżycie go do końca w ginącym świecie, który zastał po powrocie z gwiazd. Ta sama przyczyna, dla której porzucił swą epokę ruszając do gwiazd, także w tej sytuacji kazała mu skorzystać z szansy dalszej podróży naprzód. Jestem przekonany, że wybrał ten szczególny rodzaj nieśmiertelności, który oznacza nieśmiertelność dla nas, obserwatorów - a dla niego jest tylko przeżywaniem kolejnych interwałów rzeczywistości, poprzedzielanych stuleciami trwania w cylindrze, które dla niego są minutami... Wróciwszy na Ziemię Nieśmiertelny liczył sobie lat około czterdziestu. Teoretycznie przyjmując, że żyłby do lat siedemdziesięciu, mógłby przy użyciu cylindra przenieść się o prawie dwieście milionów lat naprzód (sądzę, że wobec takiego wyniku nikt nie zakwestionuje imienia, które mu nadałem, jest to wszak zupełnie niezwykłe przybliżenie... nieskończoności, w skali czasu trwania cywilizacji istot rozumnych na tej planecie). Rachunek taki jest jednakże dość bałamutny, jeśli weźmie się pod uwagę potrzeby fizjologiczne człowieka zamkniętego w cylindrze. Na jak długo starczyłoby mu zabranych do cylindra zapasów żywności i wody? Na tydzień, a może na miesiąc... Z innymi potrzebami można sobie poradzić, otwierając co pewien czas cylinder i wychodząc na spacer - aby przewietrzyć wnętrze. Oczywiście dopóki istnieje atmosfera nadająca się do oddychania. Ale licząc się z rychłym końcem automatycznych wytwórni żywności, można się spodziewać, że po miesiącu, który oznacza "na zewnątrz" ponad pół miliona lat, z zaopatrzeniem w żywność mogłoby być zupełnie źle. A więc nieśmiertelność taka jest złudna. Czego zatem spodziewał się Nieśmiertelny, decydując się na podróż w przyszłość? Wątpię, by liczył na mieszkańców Osiedli księżycowych. Nie wierzył w nich i, jak się okazało, słusznie... Może więc liczył na nas? Miał do tego pewne podstawy. Ale przede wszystkim kierowała nim żądza poznania do końca dziejów cyklu cywilizacyjnego, którego był uczestnikiem. Moja hipoteza zakłada, że Nieśmiertelny przebywa obecnie we wnętrzu cylindra. Od czasu gdy tam wszedł, upłynęło dla niego do dziś zaledwie półtorej godziny. Być może, co kilka minut opuszcza cylinder, by przekonać się, jak zmienia się sytuacja na Ziemi. Lecz dla nas, obserwatorów z zewnątrz, te jego spacery są chwilami, powtarzającymi się raz na kilkadziesiąt, być może, lat. A zatem prawdopodobieństwo spotkania jest jak dotąd niewielkie. To raczej my wcześniej odnajdziemy cylinder, niż on zawita do nas... Zasięgnąłem w tej sprawie opinii profesora Offi i uzyskałem jego zgodę na wszczęcie poszukiwań cylindra. Przedsięwzięcie to będzie trudne i pracochłonne
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- W chwili kiedy krewny, przybyBy na widzenie z wizniem, znajdzie si ju| w siedzibie Trzeciego OddziaBu, sprawujcego piecz nad danym obozem, musi podpisa zobowizanie, |e po powrocie do miejsca zamieszkania nie zdradzi si ani jednym sBowem z tym, co przez druty nawet dojrzaB po tamtej stronie wolno[ci; podobne zobowizanie podpisuje wizieD wezwany na widzenie, zarczajc tym razem ju| pod grozb najwy|szych mier nakazanija (a| do kary [mierci wBcznie) |e nie bdzie w rozmowie poruszaB tematów zwizanych z warunkami |ycia jego i innych wizniów w obozie
- Nazwa pochodziła od „ryku"; przed każdą serią wybuchów słychać było sześć (?) ryków, sześć złowieszczych jak gdyby nakręceń jakiejś maszynerii, po chwili następowały wybuchy...
- Po chwili mBody, kobiecy gBos przemówiB do niego dobr ruszczyzn, chyba z moskiewskim akcentem, cho Ryszard nie uwa|aB si za eksperta w dziedzinie wymowy i regionalizmów: Przepraszam, czy zechciaBby pan powtórzy swoje nazwisko? Ryszard zastosowaB si do pro[by
- - Chciałabym nawet, żeby ktoś tu wszedł w tej chwili i żeby ta cała komedia wreszcie się skończyła! Coś przecież musiałoby się stać, gdyby mnie tu znalazł! - Na miłość boską...
- Ogromna tablica na ścianie kierownictwa umożliwia w każdej chwili zorientowanie się, iloma i jakimi ludźmi dysponuje każdy z kierowników; harmonogramy wskazują od razu każde...
- Czy tak czuje się przywołany zombi? Nie, w przypadku zombi przywołujący musi znajdować się w zasięgu głosu...
- W tej chwili wśród uroczystego milczenia śmierci, dał się słyszeć głos z izdebki Ezopa, suchy głos grzechotnika, — A co? Głęboka cichość odpowiedziała mu na to...
- Perfecki ruszył w kierunku tych dźwięków, jak ku światłu, były tuż-tuż, przyspieszył kroku, kiedy nagle poczuł, że spada gdzieś nie wiadomo 303 gdzie, a po chwili rzucał się...
- Rosły moje ręce, nogi, głowa, działo się to bardzo szybko, powiększałam się, jakby mnie nadmuchiwano, czując jednocześnie, jak wiruje każda cząstka mojego ciała...
- Od chwili, gdy nauczyłem się ich na pamięć, moje afirmacje pracują dla mnie bez względu na to, czy ja pracuję z nimi czy też nie...