Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Dziecko, zanosząc się od płaczu, skoczyło za nim, ale je nauczycielka powstrzymała. Pan Granowski nie protestował na razie, ale po chwili rzekł do nauczycielki z ukłonem: – Jestem Granowski, ze dworu w Debrzach. – Wiem, jaśnie panie... – odrzekła ze śmiesznym dygiem. – To tam „jaśnie”... Biorę, pani, na siebie tę sierotkę. Wyjdę zaraz na świat i zajmę się jej losem. Będę śledził, czyja ona jest, a może uda się znaleźć rodziców lub krewnych. Jeśli nie odnajdę nikogo, uznam ją za swoją, dam nazwisko, dom, opiekę, wychowanie, naukę... Nauczycielka opuściła ręce i przymknęła powieki. Twarz jej stała się znowu martwo spokojna jak dawniej. Oczy spod rzęs smutno patrzyły na główkę małej Zosi. Po chwili rzekła: – Ja nie mogłabym jej dać nic. Literalnie nic a nic. Ale choć na tę jedną noc może mi jaśnie pan da maleństwo, pod pelerynę. Przypomniałaby się matka... – A czy pani nie ma gorączki? Mnie się zdaje, że pani musi mieć gorączkę z jakiejś malarii czy influency. – Być może. Ale tu wszyscy mamy gorączkę. – Ja już nie mam. Więc to ja wezmę pod płaszcz tę małą. Zresztą wyjdziemy stąd wszyscy niedługo. – Dokąd? – No, na świat – Między tych zbójów, Moskali? – Trudna rada. Zaraz też, już teraz nieustraszenie, pan Granowski wydostał z walizki resztę pieczonego kurczęcia, kromkę chleba z masłem, kawałek cukru i wręczył te przysmaki dziewczynce. Przyjęła je z pewnym ociąganiem się, ale przyjęła. Gdy się zabrała do ogryzania nogi kurczęcia, otulił ją swym obszernym płaszczem i ogrzał ciepłem własnym. Dziecko, posiliwszy się dobrze, usnęło w jego objęciach. Zarazem ciepło maleńkiego ciała czy szybkie bicie maleńkiego serca rozkosznie upajało opiekuna. Dbał o wygodę snu małej wygnanki. Gdy się budziła dla naturalnej potrzeby, pieczołowicie ją wysadzał, a później otulał płaszczem aż po szyjkę i przygarniał do siebie. Dziewczynka przez sen, w nagłych przecknieniach szukała, widać, swego poprzedniego opiekuna, rosyjskiego żołnierza, gdyż paluszki jej, błądząc po twarzy pana Granowskiego, trwożliwie drżały, usta szeptały niespokojnie – Michajło! Michajło! – a z piersi wydzierał się ludzki, niezmierny dla tak małej piersi, zaiste sędziwy jęk. Ale kamienny sen, szczęście dzieciństwa, porywał ją w swój nurt niezgłębiony, w niezgruntowaną czeluść zapomnienia o rzeczywistym, najohydniejszym ze światów. Lecz i tam goniły ją, widać, koszmary piekielne, bo małe jej ciałko drgało i prężyło się, ręce rzucały naprzód jak do walki i obrony, a z piersi nie mógł wypaść krzyk dziki przeciwko napaści przywidzeń. Tak to i ten bezgrzeszny byt mógł już z psalmistą zawodzić: – „Jeśli rzekę – pocieszy mię łóżko moje i ulży mi; będziesz mię straszył przez sny i przez widzenia strachem mię strzęsiesz”... Pan Granowski w połowicznym drzemaniu czuwał nad snami dziecka. Gdyby mógł, zmieniłby naturę i formę widziadeł ze złych na dobre. Gdyby mógł, włożyłby inne obrazy w tajemniczą widownię uśpienia. Lecz nie było to przecie w jego mocy. Nachylał się więc tylko nad tamtym światem, jak wędrowiec z ziemi dalekiej nad doliną nigdy nie widzianą. Serce jego doświadczało ulgi i radości, gdy służył temu dziecku. Objęła go rozkosz współczucia, ni 150 to małe rączki dawno zmarłej córki Xeni, gdy jeszcze była na świecie i gdy jeszcze była małym dzieciątkiem. Z serca, które już widziało się być próchnem, poczęła uchodzić zgniłość w żywą służbę dla tego bytu małego, który bezpiecznie spał na dłoni pod jego głowę podłożonej. W głębokich mrokach tej nocy rozlegał się nad duszą starego człowieka głos, nie głos. jakoby pukanie w oślizłą ścianę, w mur przegryziony zaskórnymi wodami. Nie wiadomo było, jak to nazwać. Wreszcie ozwało się raz, drugi, trzeci to świetliste, radość w sobie niosące wezwanie, to ciche słowo podpowiednie: „Pokuta! Pokuta! Pokuta!” Z tym słowem w sercu stary pan głęboko zasnął. Obudziło go głośne moskiewskie wołanie: – Wstawać! Blask mroźnego poranka wpadał do pieczary. Kilku żołnierzy w grubych szynelach, w baszłykach obwiązanych dookoła uszu, z karabinami w rękach uwijało się po podziemiu. Kazali troglodytom, wszystkim bez wyjątku, wychodzić niezwłocznie na dwór, z dobytkiem, jaki tylko kto miał, czyli, z u z ł a m i. Ludzie posłusznie wypadli z nory, popędzani kolbami karabinów. Ustawiono wszystkich w szereg. Każda jednostka miała położyć przed sobą u z i e ł, rzeczy własne. Gdy jaskinie oczyszczone zostały z ludzi, żołnierze przejrzeli je dokładnie i starannie, opukali szczegółowo mury, lali wodę na ziemię dla zbadania, czy nie ma w którym miejscu rzeczy zakopanych. Niewiele dobytku – żal się Boże! – mieli ze sobą zbiegli do pieczar mieszkańcy Debrzów. W zanadrzach i pod spódnicami w czasie osobistej rewizji nic groźnego dla potęgi wielkorosyjskiej nie znaleziono. Jedynym obiektem budzącym podejrzenia była walizka pana Granowskiego. Toteż przetrząśnięto w niej wszystkie bebechy i zbadano zawartość aż do ostatniej okruszyny zeschłego chleba. To zgłębianie wnętrza życiodajnego saka odbyło się w obliczu oficera, który stał przed szeregiem zbiedzonych kryjaków. Ów oficer był to pękaty człeczyna z nosem czerwonym, z lekka zadartym, w binoklach, które na mrozie zachodziły parą, iż je raz w raz przecierał i znowu zasadzał na mały. swój nosek. Oficer ubrany był w doskonałą szynel i opakowany pod spodem w grube futerko – aż trudno mu było nachylić się do wnętrza kuferka. Zaintrygowały go, rzecz prosta, papiery Nienaskiego. Chwycił je w swe grube, futrzane rękawice i zaczął szybko przeglądać. Zobaczywszy plany, rysowane na woskowanym papierze, wskazał na nie panu Granowskiemu wielkim palcem rękawicy i groźnie zapytał: – Co to jest? – Są to plany architektoniczne, rysowane na wiele lat przed wojną przez mego zięcia. – Co za plany? – Był to architekt, człowiek bogaty. Miał zamiar budować rozmaite szkoły, instytuty, uniwersytety, akademie, kościoły
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Kiedy wyczerpał cały zapas kamieni, ponownie wyszedł na plażę, by zebrać nowe, zginając się w pasie, chwytając je lewą ręką, od czasu do czasu dysząc z wysiłku, ale cały...
- Gdy Rikki przybył do domu, wyszedł na jego spotkanie Teodorek wraz ze swym tatusiem i mamusią (wciąż jeszcze bladą, bo niedawno dopiero ocucono ją z omdlenia) i wszyscy troje...
- Gdy przyszło siadać do powozu, o lasce wyszedł Karol, nakuliwając mocno, krzywiąc się; dwóch ludzi go wsadziło z wielkimi ostrożnościami, nogę mu podesłano, a woźnicy...
- Ściągnął spodnie i slipy, wszedł pod prysznic i zmywał z siebie tamtego Krzysztofa, który wyszedł do pracy rano, jak gdyby nigdy nic...
- Następnie machnął ogonem i wyszedł spokojnie do głównej kabiny, dając jej najoczywistszy dowód, że całkowicie ufa mężczyźnie, z którym ją zostawił...
- Spójrz, koń twój jest już zmęczony, pokryty potem, podczas gdy mój wygląda, jakby dopiero co wyszedł ze stajni...
- Dla mężczyzny, który właśnie wyszedł z piekielnego ognia, Alicja była niczym zimny napój...
- Dracz wyszedł nad brzeg rzeki i zatrzymał się przy ławce stojącej na niewielkim urwisku...
- MacGill wyszedł z nim razem i stanąwszy w progu — ścigał go oczyma, jak długo mógł coś dojrzeć...
- Kucharz wyszedł z kabiny i zostawił ich obu stojących naprzeciw siebie...