Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Gdy wrócił do izby, ranny siedział na brzegu tapczanu. Ruch i zmiana pozycji zarumieniły mu bladą twarz. Na widok wchodzącego uśmiechnął się. — To była ciężka przeprawa! Serdecznie panu dziękuję! — rzekł raźnie. — Tak, mogło się źle skończyć! — przyświadczył doktor. Wyjął z kieszeni dwa rewolwery i jeden z nich podał rannemu. Nie wszystko jeszcze skończone, Falkner! Razem zjedli śniadanie, mając nabitą broń na podorędziu. Doktor wstawał raz po raz, wychodził na próg i przebiegał wzrokiem jaśnieją- cy, a coraz bardziej rozległy horyzont. Skończyli prawie posiłek, gdy wrócił z jednego z tych wywiadów, mając wargi mocniej zwarte. Przemówił głosem lekko drżącym: — Nadchodzą już, Falkner! Obaj chwycili rewolwery, a MacGill starannie i aż po szyję zapiął kurtę. Dobre dziesięć minut stali, milcząc i nasłuchując. Doktor poru- szył się dopiero wtedy, gdy na dworze skrzypnął zamarzły śnieg. Wetknąwszy broń do kieszeni, podszedł ku drzwiom. Falkner przywarł do ściany tak, że z zewnątrz niepodobna go było dojrzeć. Dwaj mężczyźni, wraz z psim zaprzęgiem, przecinali porębę wprost chaty. Wilczury MacGilla były zamknięte w małej dobudówce. Czując obcych, podniosły straszliwy harmider. Sfora stanęła wnet i jeden z mężczyzn ruszył naprzód, sam jeden. O parę kroków od cha- ty zatrzymał się zdumiony na widok niskiego jegomościa o kulturalnym wyglądzie, czekającego nań w progu. — Czy Piotr Thoreau w domu? — spytał nowo przybyły. — Jestem obcy w tych stronach, więc nie mogę pana objaśnić! — chłodno wzruszył ramionami MacGill. — Możliwe jednak, że tak! Ubiegłej nocy znalazłem w pobliżu na pół martwego człowieka i czekam teraz, aby przyszedł do siebie. Blondyn, gładko ogolony, z raną na głowie. Może to on właśnie jest Piotrem Thoreau? Zaledwie wymówił te słowa, już przybysz zrzucił z nóg rakiety śnieżne, wykonał szeroki gest w stronę towarzysza Metysa i, mijając doktora, skoczył do chaty. — To on! To właśnie ten, o którego mi idzie! — wołał. — Jestem Dobson z... Cokolwiek miał dalej rzec, słowa utknęły mu w gardle. Potężne ramiona Falknera chwyciły go za pierś i krtań z tak morderczą wprawą, że zachłysnął się w jednej chwili. A gdy w parę minut później jego towarzysz, nic nie podejrzewając, wszedł również do chaty, przywi- tał go chłodny błysk dwu rewolwerowych luf. Dobson leżał na podłodze, skrępowany umiejętnie i z kneblem w zębach. Metys, ciemno- licy, chudy, drobnego wzrostu, nie stawiał żadnego oporu. Jedynie, gdy wiązano mu ręce na plecach, wybuchnął stekiem obelżywych słów, niemiłosiernie kalecząc język francuski. MacGill uciszył go, podsuwając rewolwer pod sam nos. — Dosyć! — syknął. — Nie zwiążę ci rąk ani nie wpakuję knebla, bo w gruncie rzeczy nie jesteś zbyt niebezpieczny! Powieziesz nas natomiast do fortu Smitha i jeśli nie będziesz wybierał drogi prostej jak strzelił, to ci łeb rozwalę. Ty i twój towarzysz macie odpowiadać za zabójstwo Piotra Thoreau i usiłowanie zamordowania tego oto człowieka, który jedzie wraz z nami, by świadczyć przeciw wam! Z całej tej przemowy Metys zrozumiał najwidoczniej jedynie słowa: „fort Smitha" i twierdząco skinął głową. Natomiast Dobson zaczął się miotać i turlać po ziemi, omal krew mu nie trysnęła z twarzy. — Spokojnie, spokojnie — perswadował doktor. — Rozumiem doskonale, Dobson, że nie chce ci się iść do więzienia ani tym bardziej zawierać znajomości z szubienicą — jednak co trzeba, to trzeba! Falkner, pomóż mi, proszę, jeśli możesz, gdyż rad bym wnet wyruszyć! W pół godziny później z chaty Piotra Thoreau ruszyła dziwaczna karawana. Przodem szedł Metys, mając lewe ramię uwiązane do boku za pomocą rzemienia. Na saniach Dobsona leżał on sam, skrępowany jak salceson, okutany w futra. Z tyłu wreszcie kroczył MacGill, owinięty w swój wielki płaszcz i z rewolwerem w dłoni. Falkner, stojąc w progu, przyglądał się odjeżdżającym. Filip przybył ze wschodu w sześć godzin później. Falkner, dostrzegłszy go przez okno, wyszedł na spotkanie. — Znalazłem chatę, lecz nie zastałem w niej nikogo! — rzekł Steele. — Musi być nie zamieszkana od dawna. Śnieg wkoło czysty! We- wnątrz wszystko skrzepnięte na kamień. A jedyne rzeczy w izbie, to kobiece drobiazgi. Mięśnie twarzy Falknera drgnęły lekko. — Kobieta? — wykrzyknął. — Tak, kobieta! — potwierdził Filip. — Na stole stała nawet jej fotografia. Czy Dobson był żonaty? — Wchodził właśnie do chaty. Falkner trzymał się o krok z tyłu