Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Co robisz, jak zostajesz sama? Wybuchnęli zgodnym śmiechem, równocześnie bowiem pomyśleli o tym samym. - Maluję. - A co cię skłoniło do przyjazdu do Carmel? Ben najwyraźniej przeprowadzał prywatne śledztwo. Na szczęście pytania zadawał niezbyt trudne. - Kim. Uparła się, że powinnam zmienić otoczenie. - I co, miała rację? - spojrzał na nią przelotnie, skręcając w kierunku starych koszar po drugiej stronie mostu. - Rzeczywiście było ci to potrzebne? - Chyba tak. Zdążyłam już zapomnieć, jak uroczy jest Carmel. Nie byłam tam trzy lata. Bywasz tam w każdy weekend? - spytała teraz Deanna, uznawszy, że lepiej zadawać pytania, niż na nie odpowiadać. - Jeśli mogę, ale nie tak często, jak bym chciał. Wjechali na wąską drogę gruntową wijącą się wśród bunkrów i opuszczonych budynków koszarowych. - Ben, co to jest? - Deanna rozglądała się z zaciekawieniem, gdyż okolica wyglądała jak plan filmu z pierwszych lat po wojnie. Po obu stronach drogi stały walące się baraki z oknami zabitymi deskami, porosłe zielskiem i dzikimi kwiatami, które wypełzały aż na drogę. - To dawny posterunek wojskowy, jeszcze z czasów wojny. Wojska tu nie ma od dawna i nie wiem, dlaczego jeszcze nie wyburzyli tych ruder. Dalej, na końcu drogi, jest prześliczna plaża. Przyjeżdżam tu czasami, kiedy muszę coś przemyśleć. Ben zerknął na nią spod oka i uśmiechnął się. Deanna zaś po raz któryś z kolei pomyślała, że doskonale się czuje w jego towarzystwie. Posiadał wszystkie cechy dobrego przyjaciela, tak że nawet jeśli pogrążali się w milczeniu, jak teraz, bynajmniej im to nie ciążyło. - Niezwykłe miejsce, prawda? - rzekł Ben, gdy znaleźli się przy plaży. - Tak pięknie wokół i nigdzie żywego ducha. Podjechali niemal na brzeg morza. W pobliżu istotnie nikogo nie było. Odkąd skręcili z głównej drogi, Deanna nie zauważyła ani jednego samochodu. - Oprócz mnie nikt tutaj nie przychodzi. I nikomu nawet nie wspomniałem o tym miejscu. Za bardzo je lubię. - Często tu bywasz? - zapytała Deanna. - Często włóczysz się tu jak ja wtedy w Carmelu? Ben przytaknął i sięgnął na tylne siedzenie po koszyk, patrząc na nią z bardzo bliska. - Wtedy nie przypuszczałem nawet, że jeszcze kiedyś cię zobaczę. - Ja też nie. Takie to było dziwne! Szliśmy i rozmawiali o sztuce... Czułam się tak, jakbyśmy znali się od lat. - Ja też, ale sądziłem, że to z powodu twojego podobieństwa do tej kobiety z obrazu Wyetha. - Deanna uśmiechnęła się i spuściła wzrok. - Zapomniałem języka w gębie, kiedy na drugio dzień zobaczyłem cię w moim gabinecie. Nie miałem pojęcia, czy przyznawać się do tego, że zdążyliśmy się już poznać. - I dlaczego nie dałeś nic po sobie poznać? - Deanna spojrzała mu prosto w oczy, uśmiechając się nieśmiało. - Bo zauważyłem obrączkę na twoim palcu. Pomyślałem, że możesz się poczuć niezręcznie. Taki właśnie był Ben Thompson - spostrzegawczy i delikatny. Deanna zauważyła to już przy pierwszym spotkaniu. Teraz zauważyła jeszcze, że lekko zmarszczył brwi i jakby rozmyślił się, postanawiając zostać w samochodzie. - A nie poczujesz się niezręcznie, jeśli ktoś się dowie, że na takim odludziu byliśmy tylko we dwójkę? - zapytał. - Dlaczego? - zdziwiła się, Ben wszakże zauważył, że pod maską zuchwałości skrywa niepewność. - Co na to twój mąż, Deanno? - rzekł tak miękko i łagodnie, że miała ochotę powiedzieć mu, iż zupełnie jej to nie obchodzi. Skłamałaby jednak, ponieważ obchodziło ją, i to bardzo. - Nie wiem, nigdy go o to nie pytałam - odparła. - Rzadko chodzę na lunch z mężczyznami. - A z handlarzami dzieł sztuki, którzy chcą wystawić twoje prace? - uśmiechnął się Ben, lecz nadal nie wysiadali z samochodu. - O, z takimi nigdy! - Dlaczego? - Bo mąż nie akceptuje mojego malowania. Uważa, że to miłe hobby, sposób na zabijanie czasu... przez artystów, hippisów i wariatów. - Tak... I na pewno wystrzega się jak ognia Gauguina i Maneta. - Ben zamyślił się na moment. Gdy mówił, oczy mu płonęły odzwierciedlając stan jego ducha. - Czy to cię nie rani? Przecież wyrzekasz się własnego "ja"! - Niezupełnie. Ostatecznie malować mi wolno - zauważyła, oboje jednak wiedzieli, że sama siebie oszukuje, musiała bowiem zrezygnować z marzeń. - Moim zdaniem małżeństwo to swego rodzaju handel wymienny: każdy musi coś poświęcić - dodała i zaraz się zastanowiła, co poświęcił marc? z czego zrezygnował?... Miała taki smutny wyraz twarzy, że Ben odwrócił wzrok. - Chyba właśnie to mi dokuczało, gdy byłem żonaty. Zapomniałem o kompromisach. - Byłeś bardzo wymagający? - zdziwiła się Deanna. - Być może, ale to było tak dawno, że teraz już sam nie jestem pewien. Chciałem, żeby moja żona była taka, jaką ją sobie wyobrażałem... - zamilkł. - To znaczy jaka? - Och... - podniósł wzrok i uśmiechnął się krzywo. - Miała być wierna, uczciwa, miła, zakochana we mnie, ot co. Zaśmiali się obydwoje. Ben wziął d ręki koszyk i pomógł Deannie wysiąść z samochodu. Okazało się, że zabrał też koc, rozścielili go na piasku. - O Boże, sam to wszystko przygotowałeś? - zdumiała się Deanna na widok smakołyków, które wyjmował z koszyka: sałatki z krabów, pasztetu, bułki francuskiej, pudełka słodyczy, wina oraz koszyczka z owocami. Sięgnęła po kiść wiśni i zawiesiła je sobie na prawym uchu. - Do twarzy ci w wiśniach, ale spróbuj się przystroić w winogrona - podał jej niewielką kiść. Roześmiała się i zawiesiła ją na lewym uchu. - Wyglądasz teraz, jakbyś wyszła z rogu obfitości... królowa dożynek. - Naprawdę? - odchyliła głowę do tyłu i spojrzała w niebo z szerokim uśmiechem. Wyglądała niezwykle młodo i promieniała szczęściem. Tak dobrze było jej z Benem! - Czy możemy rozpocząć ucztę? - zagadnął unosząc miskę z sałatką z krabów. Deanna była uderzająco piękna, gdy leżała tak na kocu z kiśćmi owoców między czarnymi włosami. Spostrzegłszy jego rozbawioną minę, przypomniała sobie o wiśniach i winogronach. Zdjęła je z uszu i wsparła na łokciu. - Prawdę mówiąc jestem potwornie głodna. - To wspaniale. Lubię kobiety, które mają zdrowy apetyt. - I jakie jeszcze? - zadała chyba niezbyt stosowne pytanie, lecz nie przejęła się tym zanadto. Chciała mieć w nim przyjaciela, więcej o nim wiedzieć, więcej z nim dzielić. - Jakie jeszcze lubię?... Kobiety, które tańczą, piszą na maszynie, umieją czytać... i pisać. kobiety, które malują... kobiety z zielonymi oczami - umilkł i spojrzał na nią. - A ty? - rzekł głosem ledwie słyszalnym. - Jakie kobiety lubię? - roześmiała się. - Och, przestań. lepiej jedz - podał jej bagietkę i pasztet. Deanna odłamała kawałek pieczywa i posmarowała je grubo delikatnym mięsem