Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Bo Konspaj te| na niewielk skal uprawiaB jarzyny, dla których wody dostarczaB jeden kanaB prowadzcy tdy na CPO. Pewnego dnia zebrano nas wszystkich Polaków do osobnego baraku, dla odbycia kwarantanny przed wypuszczeniem na wolno[. Nie wyobra|aBam sobie tej wolno[ci inaczej, jak powrotu do mojego domu, do rodziny i dzieci, a to przecie| byBo niemo|liwe, bo wojna toczyBa si wci| na terenach ZSRR. Tu miaB nawet do nas przemówienie sam naczelnik, mówic, |e mimo ogBoszonej amnestii musimy jeszcze troch popracowa dla wspólnego zwycistwa nad wrogiem. Wiele osób te| [cignito tu z Polowego Stanu. Teraz na Konspaju zgromadziBo si sporo elementu polskiego. Spali[my na podBodze w pomieszczeniu, gdzie nie byBo pryczy. Teraz zostaBam przydzielona do brygady Ireny Aem-pickiej, córki profesora ze Lwowa. Zadaniem naszej brygady, byBo zbieranie i Badowanie kawonów.  Bakcza" (pole uprawy kawonów) le|aBa daleko w stepie. Przy tej pracy nareszcie mogBam si od|ywi i odkarmi za caBy okres pobytu w wizieniu i w obozie. Pole bakczi zajmowaBo hektar lub póBtora, obsadzone wokoBo pasem kukurydzy, na 2 metry szeroko[ci, dla osBony od wiatrów stepowych. Z jednej strony pBynB  aryk" (kanaB), wida podcignity od gBównego, idcego na CPO. Nieopodal znów byBo niewielkie poletko melonów. Brygada nasza zrywaBa dojrzaBe kawony, chocia| trudno byBo odró|ni doro[nite od niedojrzaBych, wic zrywano wszystkie, pozostawiajc tylko maBe i znieksztaBcone. Te kobiety, które zrywaBy owoce, rzucaBy je w bruzdy. Ja z Zosi nosiBy[my na przejazd du|ym koszem, a gdy przyje|d|aBo auto, odbywaBo si Badowanie. Po przybyciu na bakcz, jak i w czasie pracy, wci| zapychamy si tymi soczystymi owocami. Idc z peBnym koszem, a dojrzawszy ciemno-zielony, okazaBy owoc, zaraz robimy chwyt za szypuBk i buch go o ziemi. Je[li okazaB si 145 sBodki, wyjadamy chciwie mikisz By|k, a zielon skorup starannie zostawiamy w bruzdzie, by j po pracy zagrzeba w ziemi, nie zostawia po sobie [mietnika. W porze obiadowej biegBam na poletko melonów. PrzynosiBam 5-6 sztuk, bo nikt nie umiaB wybra sBodkich i soczystych. Te, które podrywaBam, byBy sBodkie o smaku migdaBowym, a poznawaBam je po szorstkiej, spkanej skórce. Tak w cigu dnia pracujc zjadaBy[my sporo owoców, a nasz organizm rzeczywi[cie potrzebowaB cukru. Ja sama zjadaBam czasem dziennie do 30 sztuk. Znów ta wielka ilo[ wody, zawarta w owocach, dziaBaBa ogromnie moczopdnie, a przewód pokarmowy te| nie pozostawaB obojtny na taki baga| surowych » owoców, dopychanych wci| do |oBdka przez caBy dzieD. W zamian za to, pracowaBy[my z ogromn energi, czujc w sobie krzep. Wracajc z bakczi ka|da z nas niosBa jeden, lub dwa kawony dla tych, co pracowali przy ziemniakach, pomidorach i kalafiorach. W baraku za[ otwieraB si handel zamienny. Kto[ wida zwróciB uwag na stert obierzyn rosnc na [mietniku niczym piramida i oto pewnego wieczoru, na wracajce brygady z pola, i to nie tylko nasz, zrobiono w stepie obBaw i rewizj