Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- A co tam rysujesz? - O, niech Mama popatrzy. To są projekty zabezpieczenia Mamy w kąpieli. Ten pierwszy to ma trzy bloczki podwieszone pod sufitem. Jeden koniec linki przymocowany jest do ściany, a drugi uwiązany do nóg. W środku uchwyt na głowę. Dopóki Mama ma nogi w wodzie, głowa się nie zanurzy. Ten drugi projekt oparty jest na zasadzie pasa ratunkowego. Takie okrągłe kółko z otworem na szyję. Nadmuchiwane. W ten sposób głowa nie ma prawa zanurzyć się pod wodę. Obojętnie. A wreszcie ten trzeci to jest na zasadzie takiej... no... deski do sedesu. Po prostu taka deska zawieszana na brzegu wanny jak podstawa pod miednicę, co jest u nas. W środku deska jest przecięta i na zawiasach, żeby można było wsadzić głowę do środka do otworu - o tu jest widok z góry. A żeby było miękko, to cały otwór wyłożony gąbką. - Oj, Marek, Marek, co z ciebie wyrośnie, chłopcze - roześmiała się Mama. - A swoją drogą to ładnie, żeś o mnie pomyślał - pocałowała go w oba policzki. - Ale teraz już spać, bo naprawdę bardzo późno, a ja jeszcze mam tyle roboty. - Ale już dzisiaj się Mama nie będzie kąpać? - Nie, nie będę. - Na pewno? - upewniał się Marek. - Na pewno, na pewno. Spijcie już. Dobranoc. - Dobranoc, Mamo! - powiedzieli zgodnie obaj bracia-bliźniacy. Po kilkunastu minutach, gdy Mama zajrzała do pokoju chłopców, obaj już mocno spali. Dzika Mrówka zwinięty w kłębuszek, obejmujący mocno obiema rękoma poduszkę, a Jego Brat na wznak, z rękoma podłożonymi pod głowę. Mama podeszła cichutko do łóżka Dzikiej Mrówki i wyłączyła radio tranzystorowe, a potem przy drugim łóżku magnetofon Jarka. Zajrzała jeszcze do zakopanego w watę i wiórki chomika, zgasiła nocne lampki i cichutko zamykając drzwi szepnęła sama do siebie: - Kochane moje dwa zwariowane urwipołcie. ROZDZIAŁ DRUGI, W KTÓRYM TATA WRACA Z REJSU, MAMA MA WSZYSTKIEGO DOSYĆ l CO Z TEGO WYNIKŁO Każdy przyjazd Taty Marka i Jarka z rejsu był świętem w ich rodzinnym domu. Rytuał takiego świata był starannie przez Mamę przestrzegany i to bez względu na to czy Tata wracał z bardzo dalekiego rejsu do Japonii lub Australii, trwającego nieraz i siedem miesięcy, czy też z bardzo krótkiego, jak na przykład wtedy, kiedy pływał na statku odbywającym regularne podróże na trasie Gdynia -Londyn i przeloty między portami liczyło się w godzinach. Zaczynało się to wszystko w przeddzień powrotu, a dokładniej od momentu, kiedy Tata telefonował z morza przez Gdynia- lub Witowo- Radio. Zaraz po takim telefonie Mama radosnym głosem oznajmiała synom i chomikowi, a dawniej jeszcze kanarkowi Maciusiowi i starej leniwej kotce, która przywędrowała z Mamą w ramach jej panieńskiego posagu, że: JUTRO WRACA TATA!!! Zdanie to było hasłem do rozpoczęcia skomplikowanych przygotowań, które chłopcy - gdy nieco podrośli - określili zgodnie jako ,,popisową rolę Mamy w przedstawieniu pod tytułem: "Powrót TATY, według własnego scenariusza Mamy i w reżyserii własnej z udziałem dwóch uciskanych niewolników". Spektakl zaczynał się od WIELKICH PORZĄDKÓW z pastowaniem i froterowaniem podłogi, trzepaniem dywanów, myciem okien i ścieraniem kurzu w najbardziej nawet niemożliwych zakamarkach. Od momentu, gdy obaj bracia zaczęli chodzić do szkoły, do ich obowiązków należało froterowanie podłogi we wszystkich trzech pokojach, trzepanie dywanów i ścieranie kurzu, starannie przez Mamę kontrolowane z wprawą i umiejętnością, której by nie powstydził się nawet najsurowszy szef kompanii w wojsku. Stąd też powroty Taty z rejsu kojarzyły się obu chłopcom nieodparcie z froterką i ścierkami do kurzu. Drugim - znacznie przyjemniejszym we wspomnieniach Dzikiej Mrówki i Jego Brata - punktem Maminego spektaklu było pieczenie ciasta. Nie żeby Mama piekła ciasto tylko wtedy, kiedy Tata miał przyjechać. O nie, Mama piekła jakieś ciasto co tydzień, ale na przyjazd Taty musiał być obowiązkowo sernik. Duży, smakowity sernik. Bo Tata przepadał za sernikiem. Takim słodkim, z rodzynkami, a przede wszystkim dużym, na całą formę, która się ledwo mieściła w piecyku