Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nazajutrz rano poczciwy pan Alan nie zjawił się na śniadanie, lecz Godfryd nie napomknął ani słowem o przyczynie tej nieobecności; nikt też nie zapytał go o misję, jaką powierzył był mu starzec: tak to Godfryd otrzymał pierwszą lekcję dyskrecji. Ale po śniadaniu wziął panią de La Chanterie na osobność i uprzedził, że na dni kilka wydali się z domu. - Doskonale, moje dziecko! - odrzekła pani de La Chanterie. - Staraj się przynieść ojcu chrzestnemu zaszczyt, bo pan Alan odpowiada za ciebie przed braćmi. Godfryd pożegnał trzech owych braci, a oni skłonili mu się popatrując nań serdecznie - błogosławili tym jak by pierwsze jego kroki na trudnej drodze. Stowarzyszenie, jedna z najciekawszych potęg społecznych - potęga, która stworzyła Europę średniowiecza - opiera się na sentymentach nie istniejących już od roku 1792 we Francji, gdzie jednostka zatriumfowała nad państwem. Stowarzyszenie wymaga przede wszystkim oddania indywidualnego, które nie mieści się w jego zasadzie; następnie, wiary naiwnej - a jest ona przeciwieństwem ducha naszego narodu, wreszcie subordynacji, która budzi w każdym bezwzględny odruch buntu, a osiągnąć ją można tylko w łonie religii katolickiej. Jeśli stowarzyszenie jakieś tworzy się w naszym kraju, każdy z członków powracając do domu z zebrania, gdzie dały znać o sobie najpiękniejsze i kipiące sentymenta, rozmyśla, jak szafować tą zbiorową ofiarnością, tymi zbiorowymi siłami, głowi się, jak tu z korzyścią własną wydoić wspólną krowę, która, nie mogąc nastarczyć indywidualnej przedsiębiorczości, zdycha z wycieńczenia. Nie wiedzieć, ile dla kraju zatraciło się wspaniałych sentymentów, ile zmarnowało się obiecującego ziarna, ile sczezło energii skutkiem haniebnego zawodu, jaki sprawili nam karbonariusze francuscy, patriotyczne subskrypcje na Champ dAsile tudzież inne polityczne szalbierstwa, które miast obrócić się w wielkie, szlachetne dramaty stały się tylko wodewilami policji poprawczej. * Champ d'Asile - mowa o zakończonej fiaskiem sprawie kolonii francuskiej założonej w 1815 r. nad brzegiem Zatoki Meksykańskiej przez emigrantów politycznych, zwłaszcza bonapartystów; Balzac wspomina o tej aferze również i w „Kawalerskim gospodarstwie". Stowarzyszenia przemysłowe spotkał tenże los, co i stowarzyszenia polityczne. Umiłowanie własnych interesów wyparło umiłowanie interesów zbiorowości. Średniowieczne korporacje i Hanzy, do których powrócimy, dziś są jeszcze niemożliwe; toteż jedyne społeczeństwa, co przetrwały dotąd, są instytucjami religijnymi, z którymi obecnie toczy się najsroższą wojnę, albowiem chorzy, taka już ich naturalna skłonność, atakują lekarstwa, a często i samych lekarzy. Francja nie zna dobrowolnego wyrzeczenia. Każde tedy stowarzyszenie może tutaj utrzymać się tylko dzięki uczuciom religijnym, gdyż one jedynie ujarzmią wszelką rebelię ducha, położą kres ambitnym wyrachowaniom, poskromią chciwość, jakiegokolwiek byłaby rodzaju. Odkrywcy nowych lądów nie wiedzą, że stowarzyszenie potrafi obdarzyć nas całym światem. Idąc ulicami Godfryd czuł się zupełnie innym człowiekiem. Kto zdołałby go przeniknąć, zachwyciłby się ciekawym fenomenem, jakim jest kolektywne przekazanie władzy. Nie był on już jednym człowiekiem, ale kimś uwielokrotnionym, wiedział bowiem, że reprezentuje pięć osób wspierających wspólnymi siłami jego czyny, kroczących z nim razem. Niósł tę władzę w sercu, przeto doświadczał pełni życia, radował się swoją szlachetną potęgą. Był to, jak oznajmił później, jeden z najpiękniejszych dlań momentów; korzystał już bowiem z nowego przywileju, a był nim przywilej wszechpotęgi pewniejszej niż u despotów. Władza duchowa jest jak myśl: nie zna granic. "Żyć dla bliźniego - powiedział sobie - działać wspólnie z innymi jak jeden mąż, oddziaływać na samego siebie za pośrednictwem wszystkich! Mieć za przewodnika Miłosierdzie, najpiękniejszy, najżywotniejszy z symbolów, jakim wyrażamy katolickie cnoty, oto życie! No, ale połóżmy kres tej dziecinnej radości, którą wyśmiałby stary Alan. Czy to jednak nie szczególne, że kiedym postanowił unicestwić sam siebie, znalazłem władzę od tak dawna upragnioną? Świat biedaków będzie należał do mnie"! I takie ogarnęło go uniesienie, iż ani się spostrzegł, jak przebył długą drogę między klasztorem Notre Dame i aleją Obserwatorium. Znalazłszy się na ulicy Notre Dame des Champs, w tej części, gdzie skręcamy w ulicę Zachodnią, zdziwił się mocno, że kwartał tak elegancki zalega błoto po kostki, podówczas bowiem żadnej z tych ulic jeszcze nie wybrukowano. Wzdłuż płotów, za którymi rozpościerały się podmokłe ogrody, prowadził chodnik z desek, a wzdłuż domów biegły wąskie ścieżki, nietrwałe, bo zalewała je wciąż podskórna woda, przeobrażając w rynsztoki. Po długich poszukiwaniach znalazł wreszcie wskazany dom, a dotarł tam nie bez trudu. Była to z pewnością kiedyś fabryka, dziś opuszczona. Budynek, raczej nędzny, prezentował się jako długi mur bez żadnych ozdób, w którym poprzebijano okna; otwory te, kwadratowe, widniały tylko na wysokości pierwszego piętra, parter zaś miał jedynie lichą furtkę. Godfryd domyślił się, że właściciel urządził w tej budowli małe mieszkanka, aby ciągnąć z nich zysk, nad furtką bowiem przymocowano kartkę, na której ktoś wypisał anons tak zredagowany: "Jest kilka pokoi do wynajęcia". Godfryd zadzwonił, ale nikt się nie zjawił; a gdy czekał, jakiś przechodzień powiedział mu, że dom ma drugie wejście od bulwaru i że tam znajdzie kogoś, z kim będzie mógł pomówić. Godfryd usłuchał rady; jakoż w głębi ogródka położonego od strony bulwaru zobaczył front owej budowli, nieco przesłonięty drzewami. Ogródek, utrzymany dość niechlujnie, tworzył stromiznę, jak gdyby ścianę fosy, gdyż między bulwarem a ulicą Notre Dame des Champs istnieje wcale znaczna różnica poziomów. Godfryd podążył w dół alejką, u której końca napotkał starą kobietę w sukniach złachmanionych, brudnych, wybornie pasujących do wyglądu domostwa. - Czy to nie pan dzwoniłeś od ulicy Notre Dame? - zapytała. - Ja, proszę pani..