Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nakazał mu także, aby po wykonaniu tego zadania zaczął niezwłocznie formować oddział mający towarzyszyć ekspedycji Scapaccia w głąb Syrenę, a składający się wyłącznie z ludzi. Dopilnowawszy tych wszystkich szczegółów wrócił do swoich pokojów, by wykąpać się i przygotować do pierwszego od ładnych kilku dni przyzwoitego posiłku, jaki on i jego goście mieli spożyć. Stół Remy’ego zastawiono w głównej mierze daniami podawanymi w domach ziarackich veichów. Przyrządzono je z miejscowych produktów tak, by jak najdokładniej odpowiadały zwyczajom i tradycjom klanów zamieszkujących ich ojczysty świat. I tylko zachowanie osób biorących udział w posiłku jaskrawo odbiegało od reguł etykiety przestrzeganej przez veichów. Scapaccio i Justina Magna w pewien dość szczególny sposób przesadnie uzewnętrzniali swoje zmanierowanie, jakby po to, by dobitniej wyrazić swój bunt przeciwko temu zalewowi veichianskich wpływów. - Ma pan bardzo ładny dom - zauważył Scapaccio. - W porównaniu z tym, co widzieliśmy na przedmieściach, a także wewnątrz murów miasta, jest to niemal pałac. Jak na ziarackie stosunki musi pan być bogatym człowiekiem. Niezupełnie tego spodziewałem się po dezerterze, który zarabia na życie strzeżeniem handlowych karawan veichów. - Wszystkie bogactwa Ziaratu i jego protektoratów kontrolowane są przez Calvarów - odparł obojętnym tonem Remy. - Oni hojnie wynagradzają tych, którzy są im niezbędni do prowadzenia interesów. - Tego właśnie nie mogę zrozumieć - nie dawał za wygraną Scapaccio. - Dlaczego właściwie jest pan im tak niezbędny? - Dobrze wyszkolonych żołnierzy jest tu bardzo niewielu. Szczególnie takich, którzy potrafiliby wydawać rozkazy. Absolutnie wszyscy veichowie należący do organizacji Yeremy są nie należącymi do klanu wasalami Syrolethów, którzy przybyli tu niegdyś z Omeru. To przeważnie dobrzy veichowie i do tego zdolni, ale reguły rządzące militarnym i społecznym systemem veichów nie dopuszczają możliwości awansowania ich na jakiekolwiek bardziej odpowiedzialne stanowisko. Według wyznawanego przez nich światopoglądu służba pod rozkazami siocona jest po prostu nie do pomyślenia, ale z ludźmi jest inaczej. Ponieważ toczymy z nimi wojnę - tylko z tego powodu - zyskaliśmy status im równych. Musieli nam to przyznać, ponieważ w przeciwnym razie nie byliby w stanie wytłumaczyć jak to się dzieje, że walczymy z nimi mniej więcej jak równy z równym. Kiedy więc Yeremie udało się już przyzwyczaić Calvarów i swoich własnych ludzi do myśli, że walczyć można nie tylko przeciw ludziom, ale także u ich boku, dalszy krok, a mianowicie oswojenie ich z przyznaniem ludziom autorytetu pośredniego między członkami klanów a ich nie należącymi do klanów wasalami, był już stosunkowo łatwy. Dla mnie uzyskanie pozycji następcy Yeremy było znacznie łatwiejsze niż dla jakiegokolwiek nisko urodzonego veicha. - Więc jest pan niemal honorowym członkiem klanu - odezwała się Justina Magna. - W każdym razie w oczach tych wasali Yeremy, którzy słuchają pana rozkazów. A jaki jest do tego stosunek klanowej starszyzny? Czy taki sam status przyznają panu Calvarowie? A klan Syroleth? Remy przyglądał się jej przez chwilę, a potem powiedział po prostu: - Uznają konieczność. Kobieta uśmiechnęła się, biorąc najwyraźniej tę odpowiedź za formę uznania dla jej przenikliwości. - Rozumiem pańską popularność u Calvarów - powiedziała. - Ale wydaje mi się, że wśród sioconów nie jest ona aż tak duża. Prawdę mówiąc, mam wrażenie, że sami Calvarowie nie cieszą się ich zbytnią sympatią. Pański dom otoczony jest wysokim murem, broniącym do niego dostępu, a pański pełen jaskrawych kwiatów ogród służy tak naprawdę do wytwarzania wonnej kurtyny odgradzającej pana od panującego na zewnątrz smrodu gówna, zgnilizny i zepsucia. Czy nie mam racji? - Król zlecił swoim architektom przebudowę miejskiego systemu ścieków i kanalizacji - odparł Remy, w dalszym ciągu zachowując uprzejmy i lekki ton głosu. - Działając oczywiście za namową Calvarów. Calvarowie nie cieszą się sympatią motłochu gnieżdżącego się w zaułkach. Król także nie jest zbyt popularny. Królowie i kupcy nie cieszą się sympatią biedoty. Tym niemniej każda poprawa warunków życia ubogich warstw Ziaratu, jaka miała miejsce w ciągu kilku ostatnich pokoleń jest zasługą właśnie Calvarów oraz faktu, iż król rad jest oprzeć swoją własną władzę na pieniądzach Calvarów, ich metodach rządzenia i na ich sile zbrojnej. - Krótko mówiąc - podsumował Delizia - jest taką samą marionetką w rękach veichów jak pan. - To prawda - potwierdził spokojnie Remy. - A jednocześnie wcale nią nie jest. Powiedziałbym raczej, że wszyscy manipulujemy tu sobą nawzajem dla wspólnej korzyści. - Ktoś musi na tym tracić - zauważył Delizia. - Dlaczego? - spytał naiwnie Remy. - Gdy ogólna sytuacja polepsza się, każdy może coś na tym zyskać. W Ziaracie, dzięki Calvarom, następuje nieustanna poprawa ogólnej sytuacji. - Być może w kategoriach majątkowych - powiedziała Justina Magna. - Choć i w to wątpię. Lecz w kategoriach władzy ktoś musiał utracić pozycję, którą zajmują teraz Calvarowie i pańska organizacja najemników. Być może król posiada taką samą władzę jak przedtem, ale by obdarzyć swymi “łaskami” nową grupę stronników i doradców, musiał je przecież komuś odebrać. - Owszem - przyznał Remy. - Starej gwardii siocońskiej elity. Ale poza nimi samymi nikt na tym nie ucierpiał. Ci sioconi byli równie skorumpowani co nieudolni. Przypuszczam, że osobą, która straciła na “tym najwięcej, jest nieprawy brat królewski, Jero Yamba, dowódca tak zwanej armii Ziaratu. Armia istnieje w dalszym ciągu, lecz teraz już głównie jako siła policyjna. Wpływy polityczne Yamby zostały drastycznie ograniczone, co z punktu widzenia króla jest na pewno zjawiskiem pozytywnym. Nawet bękart, jeśli jest królewskim bratem, może być niebezpieczny, szczególnie jeżeli dowodzi armią. Król był bardzo zadowolony, kiedy Calvarowie dali mu okazję utworzenia straży przybocznej złożonej z wyszkolonych veichów, uzbrojonych znacznie lepiej niż jakakolwiek siła, którą mogliby wystawić potencjalni uzurpatorzy. Ale on nie jest marionetką - Calvarowie są zaledwie w Ziaracie tolerowani. Przewaga ich uzbrojenia nie zrównoważy tego, że sioconi przewyższają veichów liczebnością w stosunku tysiąc do jednego. Scapaccio milczał dłuższą chwilę, powoli sącząc wino z delikatnie rżniętego szklanego kielicha, po czym powiedział: - Być może jest to kraj barbarzyński, ale odnoszę wrażenie, że dostrzegam niektóre z jego powabów