Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
A potem sama do siebie dodała cicho: — Mogłabym przysiąc, że ta nić z kołowrotka już się ledwo zwijała, cały kłębek był na ukończeniu, a ta tutaj jest gruba, mocna... Chyba mi się to przyśniło! Atropos podniosła swe nożyce i zaczęła je czyścić i polerować miękką szmatką. — Przecież żadna z nas nie tknęła kropli wina, jak wówczas, gdy Apollo tak nas niegodziwie podszedł — mówiła wzburzona. — Jeszcze dziś gorąco mi się robi ze wstydu na to wspomnienie. — Ale co to było za wino! — z rozrzewnieniem westchnęła Kloto. — Nigdy tego nie zapomnę. Lachezis z podejrzliwą miną zaczęła obchodzić wszystkie kąty w poszukiwaniu śladów po złoczyńcy. Nie zdążyła jednak podejść do drzwi, gdy na schodach rozległ się szybki tupot nóg. — Prędzej, Stefan, uciekajmy, bo jak nas złapią... — Nie bójcie się, dzieci! Nie dościgną was. Ze mną 42 włos wam z głowy nie spadnie — dobiegł ich uspokajający głos Hypnosa. A potem: — Żegnajcie, kochani. Głos Hypnosa odbijał się dziwnym echem po całej klatce schodowej, ale chłopcy nie słyszeli go. Biegli na złamanie karku trzy piętra w dół, trzymając się za ręce. Już byli na dole, przy bramie. Ledwo łapali oddech. Ufff! Są na ulicy. Tu już im nic nie grozi. — To istny cud, żeśmy nóg nie połamali pędząc po schodach po ciemku! Ale gdzie się podział Hypnos? — Był jeszcze z nami na schodach i coś chyba mówił, ale nie dosłyszałem, bo takeśmy gnali... Ale wiesz, Krzysiek, trochę nieładnie postąpiliśmy z nim. Żaden z nas mu nawet nie podziękował, a gdyby nie on... — Może go jeszcze spotkamy. Och, jak to dobrze, żeśmy się wydostali! Ale gorąco było. Należy ci się medal, Stef! Dzielnie się spisałeś. Widzę, że ci już powieki same opadają. I to bez czarów pana Hypnosa! — zaśmiał się Krzyś. — Nie udawaj, że ci się nie chce spać. Dobrze, że to już tak blisko. — Posłuchaj, Stefan. Mamie już przecież nic nie grozi. Pewnie zasnęła zmęczona. I Bunia, i Tatek też już z pewnością śpią. Jak zadzwonimy, to obudzimy cały dom. Przysiądźmy tu na schodach — już taki nasz los dzisiejszej nocy — i zdrzemnijmy się. Tyle już wytrzymaliśmy, to jeszcze trochę nam nie zaszkodzi. Jak myślisz? — Niech ci będzie. Oprę się o ciebie i podniosę sobie kołnierz — zgodził się Stefan i głowa natychmiast opadła mu na ramię brata. W mieszkaniu rodziców nikt jeszcze nie spał. Pan Nałęcz właśnie pomógł lekarzowi zdjąć płaszcz z wieszaka w przedpokoju i żegnał go, ściskając mu mocno dłoń. Doktor uśmiechał się dobrotliwie. — Do widzenia państwu. Wpadnę jutro rano. Ale mogą państwo spać spokojnie po tak ciężkim dniu. Już po kryzysie. Gorączka opadła. I żona pana śpi. Siostra posiedzi jeszcze przy chorej. — Już druga — powiedziała babka, patrząc na zegar w przedpokoju. — Nie mamy słów, by panu doktorowi podziękować. Zaraz panu poświecę na schodach, bo na noc wyłączają światło... A cóż to takiego? Moje biedactwa! Patrz, Julku, nasi chłopcy śpią w najlepsze na schodach. — Skąd się tu wzięli? Czyżby Basi nie było w domu? Krzyś, Stefan! Obudźcie się i chodźcie do domu! 43 Ale dzieci po przeżytych emocjach spały snem sprawiedliwego. — Atropos, ulituj się nad Mamą! — zawołał Krzyś przez sen. — Przynieś maki! Gdzie są maki? — wymamrotał Stefan. — Oni jeszcze śpią. Obudźcie się, dzieci — potrząsnął nimi ojciec. — Mamusia już czuje się lepiej i śpi. Stefanek zaczął ziewać, a Krzyś, rozespany, mrugał powiekami nie bardzo wiedząc, co się z nim dzieje i gdzie się znajduje. Wreszcie ocknęli się i Stefan triumfalnie obwieścił Buni: — My wiemy o Mamusi, bo przecież zamieniliśmy nici Parkom. — A Hypnos przyleciał i pomógł nam je uśpić — dorzucił Krzyś, przecierając oczy. Dorośli spojrzeli na siebie z niepokojem. — Chyba mają gorączkę. Musieli się przeziębić. Pół nocy na schodach! — przeraziła się babka. Ale pan Nałęcz dotknął ich czoła i rąk i uspokoił ją. — Nic im nie jest. Są rozespani i tyle. Stefan, hop, wezmę cię na barana, a ty, Krzysiu, daj mi rękę. Idziemy spać. I ruszył przodem. Za nim szła Bunia. — Wiecie, chłopcy, mieliśmy wielkie szczęście trafić na tak zacnego lekarza. Cały dzień i pół nocy siedział przy Mamie, no i uratował ją. — Głos jej się załamał. — Ależ Buniu, to myśmy z Krzysiem uratowali Mamusię przy pomocy pana Hypnosa. Żaden doktor nie pomoże, gdy Atropos ostrzy swe nożyce — tłumaczył w przedpokoju Stefanek. — Co za głupstwa pleciesz, dziecko. Jeszcześ się dobrze nie obudził! — Stefan, daj spokój. My wiemy swoje, ale Bunia tego nie może zrozumieć — szepnął Krzyś do ucha bratu. — Mamie opowiemy wszystko i ona na pewno nam uwierzy. Przecież mamy zawsze wierzą swoim dzieciom. Rok szkolny minął jak z bicza strzelił. W rodzinie Nałęczów układało się wszystko pomyślnie. Krzysztof przeszedł do szóstej klasy z bardzo dobrym świadectwem; nad matematyką, co prawda, musiał się solidnie napocić, ale w rezultacie dostał upragnioną czwórkę. Stefanek był już w końcu czerwca uczniem piątej klasy i w ostatni dzień nauki przyniósł z dumą do domu same piątki. — Tak zwane nudne świadectwo: wszystkie stopnie jednakowe — żartował uradowany ojciec. W nagrodę za rzetelną pracę w szkole chłopcy mieli obiecane wspaniałe wakacje w lipcu: pierwszy samodzielny pobyt na Mazurach w leśniczówce brata pani Nałęczo-wej, u którego cała rodzina spędziła już niejedno lato. Chłopcy przepadali za wujem Stanisławem, bo nigdy nie traktował ich jak małe dzieci, choć twardo przestrzegał dyscypliny. Poza tym wiedział wszystko o zwierzętach leśnych i wodnych, rozpoznawał bezbłędnie głosy ptaków i umiał je naśladować. Był z natury cichy i małomówny, ale — nagabywany przez ciekawskich siostrzeńców — potrafił fascynować ich długimi opowieściami o życiu mieszkańców jezior i lasów. Nie cierpiał miasta, czuł się zagubiony w plątaninie ulic, zduszony wśród wysokich gmachów, które zasłaniały mu niebo. Jego szczupła, trochę niezdarna sylwetka w odwiecznej zielonoszarej pelerynie i nieodłączna fajka w ustach nie pasowały do miejskiego bruku. Kiedyś Krzyś przezwał go „Duchem Puszczy" i tak już zostało. I oto teraz rodzice postanowili, że obaj chłopcy pojadą sami i spędzą cały miesiąc u Ducha Puszczy. Elżbietka, zapalona harcerka, pojechała na obóz w Sudety, mama zbierała materiały po archiwach do nowej książki i została w Warszawie, a Tatka wydelegowało biuro projektów na dwa miesiące za granicę. Bilety, dwa wielkie plecaki wypchane bielizną i butami, keks upieczony przez Bunię (w jej rodzinnych stronach ten przysmak nazywano cwibakiem), w którym było więcej rodzynków, fig i orzechów niż ciasta, wyborowy tytoń fajkowy dla wuja Stanisława — wszystko było gotowe. Ostatnie uściski i polecenia dorosłych, chusteczka powiewająca na peronie... Ruszyli, uszczęśliwieni, z nadzieją na wielką przygodę
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Nie powiedziałem sobie: „Teraz go już nigdy nie zobaczę”, albo „Teraz już nigdy nie uścisnę mu ręki”, ale: „Teraz go już nigdy nie usłyszę”...
- A cóż powiedzieć o filozofii, o metafizyce? Zmieciona, unicestwiana dzień po dniu i to z najrozmaitszych powodów: przez empirystów XVIII wieku, przez He-gla, przez Marksa,...
- Nowy minister spraw zagranicznych Ottokar Czernin nie wahał się powiedzieć: „Monarchia prowadzi wojnę obronną i osiągnie wiele, jeśli ukończy wojnę zachowując...
- Nazimow zawołał: „Cyt!", ale już było za późno; tego, com powiedział, było dosyć dla uspokojenia Owsianego, który i tak miał mi za złe, żem się wygadał o naszej...
- Czy może mi pan powiedzieć, jakie otrzymam gwarancje dyskrecji, jeżeli zgodzę się wyjaśnić panom to, o czym nie wiedział nikt prócz Stefana Vincy? - Byłem oficerem lotnictwa...
- Jeśli można by słowami ująć trafnie ówczesny Jej stan w obozie, powiedzieć bym mogła, że właściwie tylko ciałem była z nami, duchem już nieziemska...
- Czy tak właśnie się zachowywałem? Nie potrafiłem powiedzieć, gdzie kończy się autentyczna troska, a gdzie zaczyna autentyczna zazdrość...
- Nic znamy bowiem zasad tezauryzacji czasów archaicznych, nic możemy powiedzieć, czy skład skarbów jest wiernym odbiciem proporcji w masie monet niegdyś krążących...
- — Pani — powiedział Gamut, który choć bezsilny i właściwie do niczego niezdatny, nawet nie pomyślał o opuszczeniu sióstr — nastało święto szatana, a to miejsce nie jest...
- Moglibyśmy uwierzyć w wyjątkowo szczęśliwy zbieg okoliczności, takie rzeczy zdarzają się raz na tysiąc lat, no, powiedzmy, jakieś prądy wstępujące, wiry, czy jak tam, pęd...