Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Twoja rozmowa z Hazeltine’em i Bachis została wychwycona, zarejestrowana i dostarczona mi w formie pisemnej. - Tak szybko? - zdołał wykrztusić Erie. Dzięki Bogu nie zająknął się ani słowem o własnym nałogu. - Zabieraj ją stąd - jęknął Molinari. - To staryjska wtyczka; zrobi wszystko, co jej każą - wiem o tym. Takie przypadki już się zdarzały. - Cały się trząsł. - Zresztą tak naprawdę już jej tu nie ma. Agenci dorwali ją i wyprowadzili na dwór do helikoptera. Więc sam nie wiem, dlaczego się tak denerwuję... Przecież dobrze wiem, że sytuacja jest pod kontrolą. - Skoro ma pan zapis rozmowy, wie pan, że panna Bachis przygotowała już dla Kathy... - Wiem! W porządku. - Molinari z trudem łapał powietrze, twarz miał pokrytą czerwonymi plamami i fałdami obwisłej skóry, ciemnymi, pomarszczonymi pasmami drgającego ciała. - Widzisz, jak działa Lilistar? Wykorzystuje przeciwko nam nasz własny narkotyk; to do sukinsynów pasuje, pewnie nieźle się bawią. Powinniśmy wrzucić to do ich wodociągów. Sprowadziłem cię tutaj, a ty sprowadziłeś tu żonę; dla zdobycia tego narkotyku, tego parszywego śmiecia, byłaby gotowa zrobić wszystko - nawet mnie zabić, gdyby ją tylko o to poprosili. Wiem o frohedadrynie dosłownie wszystko; to właśnie ja wymyśliłem tę nazwę. Z niemieckiego Froh, co znaczy “radość”, i łacińskiego heda-, czyli rdzenia “przyjemności”. “Dryna” to oczywiście... - Urwał, nabrzmiałe usta drżały mu spazmatycznie. - Jestem zbyt chory, aby tak się podniecać; powinienem przechodzić rekonwalescencję po operacji. Chcesz mnie wyle|czyć czy wykończyć, doktorze?A może sam tego nie wiesz? - Nie wiem - odparł Erie. Czuł zmieszanie, otępienie; za dużo rzeczy naraz. - Nie wyglądasz najlepiej. Źle to znosisz, mimo że z twoich akt i własnych oświadczeń wynika, że nienawidzisz żony - z wzajemnością. Pewnie myślisz sobie, że gdybyś od niej nie odszedł, nie zostałaby narkomanką. Słuchaj: każdy musi żyć swoim życiem, ona musi wziąć na siebie całą odpowiedzialność. Nie zmusiłeś jej do zrobienia tego. Sama postanowiła to zrobić. Ulżyło ci? - Mol przypatrywał się twarzy Erica w poszukiwaniu jakiejś reakcji. - Nic mi nie będzie - odparł krótko Erie. - Akurat. Nie wyglądasz lepiej od niej; zszedłem rzucić na nią okiem. Nie mogłem się oprzeć. Nieszczęsna baba; już widać ślady zniszczeń, jakie sieje ten narkotyk. Nie pomoże jej nawet wymiana wątroby i pełna transfuzja krwi; jak się dowiedziałeś, próbowano już tego przedtem. - Rozmawiał pan z Kathy? - Ja? Ze staryjskim szpiegiem? - Molinari obrzucił go gniewnym spojrzeniem. - Tak, przez chwilę. Gdy ją wywozili na wózku. Byłem ciekaw, z jaką kobietą się związałeś; z dala śmierdzi od ciebie masochistą i ona stanowi ostateczny dowód. To istna harpia, Sweetscent; potwór. Zgodnie z twoim opisem. Wiesz, co powiedziała? - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Powiedziała mi, że sam jesteś uzależniony. Wszystko, żeby napytać ci biedy, prawda? - Prawda - odparł sztywno Erie. - Dlaczego tak na mnie patrzysz? - Molinari spojrzał na niego, wyraz jego wielkich, ciemnych oczu dowodził, że odzyskał panowanie nad sobą. - Zdenerwowało cię to, co usłyszałeś, nieprawdaż? Teraz wiesz, że ona zrobi wszystko, co w jej mocy, aby zniszczyć twoją karierę w Białym Domu. Erie, gdybym myślał, że zaaplikowałeś sobie to świństwo, nie wyrzuciłbym cię stąd na zbity pysk; zabiłbym cię. Podczas wojny zabijam ludzi; na tym polega moja praca. Jak oboje wiemy, bo razem to omawialiśmy, w niedalekiej przyszłości może nadejść chwila, kiedy ty będziesz musiał... - Zawahał się. - Tak jak powiedzieliśmy. Zabić nawet mnie. Racja, doktorze? Erie zmienił temat: - Muszę dać jej narkotyki. Mogę odejść, panie sekretarzu? Zanim odlecą. - Nie - odparł Molinari. - Nie możesz, bo chcę cię jeszcze o coś prosić. Wiesz, że wciąż jest tutaj premier Frenek-sy; przebywa ze swoją ekipą w skrzydle wschodnim, w izolacji. - Wyciągnął rękę. - Poproszę o jedną kapsułkę JJ-180, doktorze. Daj mi ją, a potem zapomnijmy o naszej rozmowie. Wiem, co chcesz zrobić, pomyślał Erie. Albo raczej próbujesz zrobić. Ale nie masz szans; to nie czasy renesansu. - Podam mu ją osobiście - oświadczył Molinari. - Dopilnuję, żeby ją sam przełknął, żeby nie wypił jej jakiś alfons z jego otoczenia. - Nie - odparł Erie. - Absolutnie odmawiam. - Dlaczego? - Molinari przechylił głowę na bok. - Bo to samobójstwo. Dla wszystkich mieszkańców Terry. - Wiesz, jak Rosjanie pozbyli się Berii? Wchodził do Kremla z pistoletem, co było sprzeczne z prawem; miał go w teczce, więc mu ją ukradli i zastrzelili go z jego własnej broni. Czy wydaje ci się, że sprawy na szczycie muszą być skomplikowane? Ludzie przeciętni nigdy nie dostrzegają prostych rozwiązań; to podstawowa wada mas... - Molina-ri przerwał i gwałtownie przyłożył rękę do piersi. - Serce. Zdawało mi się, że przestało bić. Teraz wszystko jest w porządku, ale przez sekundę nie czułem niczego. - Pobladł i ściszył głos do szeptu. - Zawiozę pana do pokoju. - Erie stanął za wózkiem Molinariego i zaczął go pchać; Mol nie protestował, tylko siedział nachylony i masował mięsistą klatkę piersiową, badał ją i dotykał niepewnie, sparaliżowany przytłaczającym strachem