Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Fretwell niespodziewanie się uśmiechnął. Widziałem, jak bez mrugnięcia okiem znosi sto razy silniejszy ból. Ale w końcu to mężczyzna i chciał po prostu skorzystać z okazji i zdobyć trochę kobiecego współczucia. Chciał obudzić we mnie współczucie? - zdumiała się Amanda. Widać było, że Fretwell chciał coś jeszcze dodać do tej interesującej informacji, ale nagle doszedł do wniosku, że nie byłoby to zbyt mądre posunięcie. Uśmiechnął się, spoglądając w okrągłe, szare oczy Amandy. Chyba dość już powiedziałem - oznajmił. Ależ proszę pana - zaprotestowała. - Nie skończył pan jeszcze opowiadać. Jak to się stało, że chłopak bez rodziny i majątku został w końcu właścicielem wydawnictwa? I jak... Myślę, że pan prezes sam dokończy tę opowieść, kiedy będzie już do tego gotowy. A nie wątpię, że kiedyś tak się stanie. Ależ nie może pan przerwać w połowie! - Amanda miała tak nieszczęśliwą minę, że Fretwell wybuchnął śmiechem. To historia pana Devlina, więc niech on ją opowie. -Odstawił filiżankę i odłożył serwetkę. - Bardzo przepraszam, ale wzywają mnie obowiązki. Inaczej dostanie mi się od szefa. Amanda niechętnie wezwała Sukey, która wkrótce się zjawiła, niosąc kapelusz, płaszcz i rękawiczki gościa. Fretwell zapiął się szczelnie, dla ochrony przed panującym na zewnątrz chłodem. - Mam nadzieję, że jeszcze mnie pan odwiedzi - powiedziała Amanda. Skinął głową, jakby doskonale rozumiał, że pragnie dowiedzieć się od niego więcej o Jacku Devlinie. - Z pewnością się postaram. Och, byłbym zapomniał... - Sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął jakiś mały przedmiot w aksamitnym woreczku, związanym jedwabnym sznureczkiem. - Szef prosił mnie, żebym to pani przekazał. Pragnie upamiętnić dzień, w którym podpisała pani pierwszą umowę z jego wydawnictwem. Nie mogę przyjąć żadnego osobistego prezentu od pana Devlina - stwierdziła ostrożnie Amanda. To obsadka do stalówki - rzeczowo wyjaśnił Fretwell. -Trudno nazwać ten przedmiot osobistym prezentem. Amanda ostrożnie wzięła woreczek i wysypała jego zawartość na otwartą dłoń. Zobaczyła srebrną obsadkę i pasujący do niej komplet stalówek. Zamrugała, zaskoczona i zmieszana. Choć Fretwell twierdził, że jest inaczej, ten prezent był dość osobisty, kosztowny i wykonany misternie niczym klejnot. Ciężar świadczył o tym, że obsadkę w całości wykonano ze srebra, jej powierzchnia była grawerowana i wysadzana turkusami. Kiedy ostatni raz otrzymała prezent od mężczyzny, coś więcej niż symboliczny gwiazdkowy podarek? Nie mogła sobie przypomnieć. Ku swojemu niezadowoleniu stwierdziła, że ogarnia ją miłe ciepło, a w głowie zaczyna jej się lekko kręcić. Ostatni raz czuła się tak, kiedy była młodą dziewczyną. Chociaż instynkt jej podpowiadał, że powinna zwrócić to piękne cacko, to jednak nie posłuchała go. Dlaczego nie miałaby go zatrzymać? Dla Devlina nie miał pewnie żadnego znaczenia, a jej sprawił wielką przyjemność. Jakie to śliczne - powiedziała sztywno, zaciskając palce na obsadce. - Rozumiem, że pan Devlin wysyła podobne upominki wszystkim swoim autorom? Nie, panno Briars. - Oscar Fretwell z uśmiechem otworzył sobie drzwi i wyszedł wprost w londyński gwar zimowego dnia. Ten fragment trzeba usunąć. - Siedzący za biurkiem Devlin wskazał długim palcem na leżącą przed nim zapisaną kartkę papieru. Amanda podeszła bliżej i zajrzała mu przez ramię. Lekko mrużąc oczy, przeczytała wskazane przez niego akapity. Wykluczone. Tutaj zawarłam bardzo ważne informacje na temat charakteru bohaterki. Ale to spowalnia tempo narracji - sucho stwierdził Devlin i wziął pióro, żeby przekreślić krytykowaną stronę rękopisu. - Mówiłem już pani, nawet dzisiaj, że to ma być powieść w odcinkach. Szybkie tempo ma dla niej podstawowe znaczenie. Przedkłada pan szybkie tempo akcji ponad rozwinięcie opisu postaci? - zapytała wzburzona i porwała kartkę z biurka, zanim zdążył cokolwiek skreślić. Wierz mi, jest tu sto innych akapitów, które opisują charakter bohaterki. - Jack wstał zza biurka i podszedł do cofającej się Amandy. - Ten fragment jest całkiem zbędny. Wręcz przeciwnie. Ma podstawowe znaczenie - upierała się Amanda, obronnym gestem ściskając w dłoni kartkę. Jack patrzył na nią i z trudem powstrzymywał uśmiech. Była tak urzekająco pewna siebie, taka śliczna i wojownicza. Dziś pierwszy raz zaczęli redagować Historię damy i na razie bardzo mu się ta praca podobała. Okazało się, że przystosowanie powieści Amandy do wydania w odcinkach jest całkiem proste. Do tej chwili zgadzała się na niemal każdą sugerowaną przez niego zmianę i doskonale rozumiała jego argumenty. Niektórzy z jego autorów z oślim uporem nie pozwalali na żadne zmiany, jakby redagowany tekst był Biblią. Z Amandą pracowało się łatwo. Widać było, że nie ma przesadnie wygórowanego mniemania o sobie i swoich książkach. O swoich zdolnościach zaś wyrażała się z rezerwą, a nawet wydawała się zaskoczona, kiedy ją chwalił. Główną postacią Historii damy była młoda kobieta, dokładająca wszelkich starań, żeby żyć zgodnie z zasadami społecznymi, która jednak nie mogła zaakceptować sztywnych ograniczeń, narzucanych przez powszechne wyobrażenie o tym, co jest słuszne i stosowne. Popełniła w życiu fatalne błędy - grała w gry hazardowe, miała kochanka, urodziła nieślubne dziecko - a wszystko to stało się dlatego, że goniła za czymś tak ulotnym jak szczęście. Spotkał ją tragiczny koniec - umarła na chorobę weneryczną, chociaż było jasne, że do jej śmierci równie mocno jak choroba przyczynił się surowy osąd społeczeństwa. W powieści Jacka najbardziej fascynowało to, że Amanda jako autorka nie osądzała postępowania bohaterki, nie chwaliła jej, ale też nie potępiała. Widać było, że lubi tę postać, i Jack podejrzewał, że opisywany bunt wewnętrzny odzwierciedla niektóre uczucia samej Amandy. Chociaż proponował, że będzie przychodził do niej, żeby pracować nad tekstem, ona wolała spotykać się z nim w biurze przy Holborn Street. Był przekonany, że postąpiła tak przez zdarzenia, które między nimi zaszły w jej salonie. Kąciki ust zadrgały mu w tłumionym uśmiechu, kiedy pomyślał, że Amanda zapewne uważa, iż tutaj nic jej nie grozi z jego strony. Proszę mi oddać tę stronę - powiedział, rozbawiony jej determinacją. Nadal uparcie cofała się przed nim. - To trzeba usunąć. Ten fragment zostanie - oświadczyła wojowniczo, zerkając przez ramię, żeby się upewnić, czy Jack nie zapędzi jej w róg pokoju. Miała dzisiaj na sobie suknię z miękkiej, różowej wełny, obszytą jedwabną tasiemką w nieco ciemniejszym kolorze. Nakrycie głowy, które leżało teraz na biurku, zdobiły chińskie róże, a służące do wiązania go pod brodą długie wstążki spływały aż na podłogę