Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Za naprawienie tych uszkodzeń zapłacimy kilka tysięcy kredytów! - Przeróbcie reling tak, żeby dało się go zdejmować - rozsądnie zasugerowała Joanna. - Wzmocnijcie drewno. Może dorzućcie jakieś uchwyty na łapy. Albo opuszczaną rampę. Jeśli okaże się dość dobra, może nada się też do wyciągania wywernów. - Zobaczymy - zgodził się Chang. - To nie moja wina, że pański okręt jest taki delikatny - burknęła smoczyca, po czym energicznie się otrząsnęła, rozkładając przy tym skrzydła, tak że cały żaglowiec spowiła mgiełka wodnego pyłu. - Och, tak lepiej. Herzer zszedł z pokładu lądowiska i rozejrzał się po zebranych na pokładzie rufowym oficerach. - Co teraz, panowie? - zapytał. - Muszę wrócić na brzeg - powiedział Jerry. - Zobaczyć, czy Vid zdoła wylądować z Donalem. Jeśli nie, to albo będziemy wodować, albo zostawię go na plaży i sam sprowadzę Donala. Jeśli to zrobię, ktoś inny musi przylecieć Shepem. - Popłynę z tobą - zaoferowała się Vickie. - Muszę się nauczyć, jak to dobrze zrobić. - Nie - zdecydował po chwili Jerry. - Lepiej znasz Yazova, a lądowanie jeszcze ci nie wychodzi. Zabiorę Koo. On wylądował lepiej niż ja. - Ale... - jęknęła Vickie, czerwieniąc się. - Sierżant (sierżancie) Toweeoo? - odezwał się Edmund. - Tak, książę Edmundzie? - odpowiedziała lodowato Vickie. - Zaczyna pani pojmować, co to znaczy podlegać wojskowej dyscyplinie i czemu czasem jest to konieczne. Nie mamy całego dnia na omawianie tego. Jeny w towarzystwie Koo popłyną na brzeg i przylecą tu dwoma wywernami. Pani w tym czasie będzie obserwować ich lądowanie i spróbuje ustalić, jak poprawić swoje działania. Zrozumiano? - Tak jest, sir - odpowiedziała Vickie. - Koo, możesz polecieć na Shepie - mówił dalej Jeny. - Ja wezmę Donala. Jeśli będę musiał, zwoduję go. Nie wydają się na tym cierpieć, poza częścią z wyciąganiem. - Możecie także popłynąć szalupą - odezwał się kapitan. - Albo jolką. Obie mają żagle. Jeśli nie postawimy pełnych żagli, dogonią nas. Ale dopiero późnym popołudniem. - Nie, ja ich wezmę - zaproponowała Joanna. - Chcę się przekonać, czy potrafię wystartować z przygotowanej przez was rampy. Nie zwiększą zbytnio mojej masy. Po tych słowach wszyscy zamilkli, gdy dotarł do nich obraz smoka startującego z platformy na boku statku. Herzer przypomniał sobie termin „wywracanie żółwia” i uznał, że świetnie opisuje to, co mogłoby się stać z kliprem, - Nie... jestem pewien, czy to dobry pomysł - odezwał się Mbeki. - Cóż... - powiedział kapitan. - Wykręcimy tak, żeby wiatr wiał z bakburty. To da jej więcej wiatru i przechyli okręt na sterburtę. Będzie ciekawie, ale przeżyjemy. - No i jest jeszcze katapulta - radośnie stwierdził Evan. - Jaka katapulta? - warknęła Joanna. ROZDZIAŁ TRZYNASTY Na platformie lądowiska znajdował się drewniany blok, a jej środkiem biegła szczelina. - Silnik parowy można wykorzystać do sprężenia powietrza - wyjaśnił Evan. - Pod spodem znajduje się tłok. Ponieważ jesteś tak duża, zamocujemy ruchomą platformę. Przyspieszy cię przy starcie i nada ci prędkość początkową do lotu. - Mogę pobiec platformą i sama ją sobie dać - stwierdziła Joanna. - Jak dużą prędkość? - Około czterdziestu klików - bąknął Evan. - Dość, żebyś natychmiast podjęła lot. Bez potrzeby rozbiegu czy skakania ze skraju przepaści! - Przyspieszenie do czterdziestu klików w ile, dwadzieścia metrów? - warknęła Joanna. - Pieprzę! - Naprawdę, po prostu się przytrzymaj, nachyl do przodu i skocz w górę mniej więcej w połowie drogi. - Łatwo ci mówić - wtrącił się Jerry. - Nie bardzo wiem, jak wytłumaczyć to wywernom. - Myśleliśmy o zastosowaniu jakiegoś automatycznego zwolnienia, czy czegoś w tym stylu - odpowiedział Evan. - Ale wywerny powinny móc wystartować zjednymjeźdźcemi bez tego. Problemy będą miały większe smoki. - Cholerna racja - zgodziła się Joanna. - Jeden z nich właśnie ma tego spróbować. - Moim zdaniem wygląda to na świetną zabawę - wtrącił się Herzer, ale to nie ja mam tego używać. - Zabawę? Raz już się walnęłam do wody, Herzer! - Zastanów się chwilę - poprosił chłopak. - Możesz nachylić się do przodu i prawie natychmiast wyskoczyć. I już lecisz z prędkością trzydziestu, czterdziestu klików. Dla mnie brzmi to fajnie. Zdziwiłbym się, jeśli przed końcem podróży ludzie nie zaczną tego używać dla przyjemności. -1 pewnie jeszcze chcesz, żebym piszczała przy skoku, czy coś w rym stylu? - zamarudziła Joanna. - Cóż, tylko jeśli będziesz miała na to ochotę - odpowiedział Herzer. - Czas ucieka. - Zanim tego spróbuję, muszę coś zjeść - zdecydowała Joanna. - Sama czuję, że większość mojego marudzenia bierze się z niskiego poziomu cukru we krwi. -I tak już czas na posiłek - zgodził się Jerry. Herzer zdziwił się, stwierdzając, że jeździec ma rację, jako że minęło południe. Od świtu czas przemknął błyskawicznie. Obiad był... ciekawy. Żeby Joanna nie czuła się wykluczona, kapitan kazał ustawić stół na pokładzie startowym i grupa Edmunda jadła obiad razem z nią. Wciąż dysponowali świeżym mięsem i warzywami, ale żeby dać im przedsmak I i reszty podróży, kapitan oprócz tego zamówił „jedzenie pokładowe”. To okazało się ani w połowie tak złe, jak spodziewał się Herzer. Czytał o wczesnych jednostkach morskich i niskiej jakości jedzenia, ale na przykład podane i im suchary były dość lekkie i trochę słodkawe. - To wcale nie suchar - skomentował, próbując marynarskiego przysmaku. - Jadłem prawdziwe suchary. - Zgadza się - potwierdził kapitan. - Wiemy o przechowywaniu żywności trochę więcej niż na wczesnych statkach. To coś, co kiedyś nazywano „kapitańskimi herbatnikami”. Psują się gdzieś po miesiącu przechowywania w workach, ale my trzymamy je w pakowanych próżniowo stalowych beczkach. Krasnoludy potrafią wytwarzać je w dużych ilościach