Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Właśnie! Przecież nie mogłam w żaden sposób dopuścić, by smacznie śpiący gumiś został okrutnie pozbawiony dachu nad główką, jedzenia i znalazł się w gromadzie brudnych, walczących o życie podwórkowych kotów Najwyraźniej czekał na mnie. Schyliłam się na dno szafy i delikatnie wygrzebałam go spod kocyka. Położyłam kuleczkę na dłoni i poczułam cichusieńkie kocie mruczenie. Ma-luszek wyciągnął się na grzbiecie,- j ego cieniutkie j ak igły pazurki prostowały się i chowały, wkłuwając w moje palce z niewymownym zadowoleniem. Ale cieplutki! Będzie moim Gumi-siem, albo nie... Ubisiem! Tak - Ubisiem albo Ubisią - w zależności od płci, chociaż było mi wszystko jedno - ona czy on. Wtuliłam twarz w jedwabiste, śnieżne futerko i szepnęłam do skręconej tubki uszka: - Ubinku, zabiorę cię do domeczku, zobaczysz. Wiesz? Czarne oczka Ubisia otworzyły się szerzej i spojrzały na mnie z wielką powagą. Potem zamknęły się. A potem znowu się otworzyły Ubinek zrozumiał. Zrozumiał, że go nie zawiodę i że wkrótce po niego przyjdę, choćby nie wiem co się miało stać. Minęło pewnie z pół godziny, kiedy na ziemię ściągnęła mnie gwałtownie Praszczatkowa. - Iguniu - stwierdziła - jeśli chciałabyś wziąć kocurka do domu, to nie ma żadnych przeciwwskazań. Co więcej, będziemy ci bardzo wdzięczni, bo naprawdę nie mamy zielonego pojęcia, co z nim zrobić. Sama widzisz - zatoczyła ręką po pokoju - u nas nie ma warunków. Nie musiała mnie namawiać. Absolutnie. Pragnęłam przygarnąć kocurka lub kocurkę natychmiast. Zaraz. Już. Pozostawało to najgorsze, czyli wykonanie rzeczy niewykonalnej - przekonanie do Ubisia mojej mamy * * * - Twoją mamę trzeba jakoś odczarować. Chociaż spróbuj - przekonywała Miśka, kiedy odprowadzałyśmy się do domu po wizycieuPraszczatków- najpierwjają, potem ona mnie. Ciągle to robiłyśmy, nie przestawałyśmy gadać ze sobą godzinami. Kiedyś zdarzyło się, że odprowadzałyśmy się przez całe pięć godzin, w ogóle nie maj ąc poj ęcia o upływie czasu. Wkroczyła wtedy babcia Miśki, spotkała nas na drodze i nakrzyczała - najpierw na mnie, potem na nią. Wnuczce powiedziała, że jest wpływowa, czyli uległa rzekomo mojemu złemu wpływowi. Nie miała racji, bo po Misce mogłam spodziewać się wiele dobrego. Zawsze próbowała znaleźć wyjście z trudnej sytuacji, chociaż jej zwariowane pomysły nie wszystkim się podobały Natomiast mo j ej mamy odczarować by się nie dało. Miała wstręt do zwierząt i alergię na sierść. Łatwiej byłoby mi osiągnąć mistrzostwo świata w jakiejś dyscyplinie sportowej albo wpisać się do Księgi Rekordów Gu-innessa, niż wziąć maleństwo od Praszczatków. - Mam pomysł - ucieszyła się nagle Misia. - Mam świetny pomysł! Podrzucę wam Ubisia prosto pod drzwi, zadzwonię, a dalej to już samo się potoczy Zgoda? - Super - uśmiechnęłam się żałośnie niczym wisielec przed zadyndaniem na sznurku. - Moja mama otworzy, zobaczy kocurka i w te pędy zadzwoni po dozorcę, żeby go zabrał. - Brrr! Wstrząsnęło mną - wyobrażam sobie, jak ten padalec wyrzuca 24 słodką kocinę do śmietnika. Podobno zrobił tak kiedyś ze szczeniakami urodzonymi przez bezdomną suczkę na parkingu! Miśka położyła swoją dłoń na mojej. - Może jakoś dadzą się przekonać? - w jej głosie brzmiała niepewność. - W każdym razie coś wymyślimy, jak się spotkamy Nie zapomnisz? Jutro wieczorem u mnie. Tylko nie waż się nie przyjść - pogroziła mi palcem. TŁozcLziab czwarty Kłopoty z Wierciochów^ Następnego dnia wyszłam z domu niewyspana i zła na cały świat. Mama ćwiczyła na harfie od szóstej rano. O 19.00 miało się rozpocząć przedstawienie premierowe w Teatrze Muzycznym, w którym grała. I być może z tej ważnej przyczyny nie uznawała za stosowne respektować naszego prawa do ciszy, naszego, czyli mojego, babci i taty - Dajcie mi święty spokój! - krzyknęła, gdy nieśmiało weszłam do pokoju, żeby spytać, czy da mi pieniądze na opłatę pianina. Bo kazała mi zapisać się na pianino! Jakby nie wiedziała, że to zupełna strata czasu! Cały wieczór trwała awantura z tego powodu, przypieczętowana moją absolutną klęską. - Jak chcesz, mam - odpowiedziałam. - Najwyżej nie zapłacę za tę horrendalną głupotę! No i pieniądze znalazły się natychmiast. Prawdę mówiąc, dziś nie miałam najmniejszej ochoty na kłótnie ani z mamą, ani z muszkieterkami, chociaż moja wczorajsza złość jakby lekko przybladła. Szłam wąskimi uliczkami w stronę gimnazjum, rozmyślaj ąc o tym, czy naprawdę wszyscy naokoło robią mi na złość. A może to tylko moja wybujała wyobraźnia podsuwała czarne wizje spiskujących przyjaciółek i rozlicznych prowokacji? Patyczkowata wiewiórka Wiki w szkole uśmiechała się do mnie promiennie niczym panienka z reklamy pasty do zębów, mówiła zawsze głosikiem słodkim, cienkim i całkiem sympatycznym, ale z autentyczną szczerością pewnie nie miało to nic wspólnego. Patrzcie, patrzcie! Moje muszkieterki przyuważyłam już z daleka. Na ogromnym dziedzińcu przed szkołą stały wszystkie trzy, a Wiki aż uginała się pod ciężarem wielkiej pasiastej donicy którą trzymała na spółkę z Nieką. Początkowo rozdzielała je grupka uczniów, którzy jednak szybko wchodzili do budynku. No, no! Czekały na mnie, to było widać. Z doniczki wychylał swe jaskrawe kwiaty śliczny fiołek alpejski. Podobnego dostałam w zeszłym roku na imieniny od babci. Przyspieszyłam kroku i znalazłam się nagle tuż przy nich. Stanęłyśmy oko w oko, a raczej oczy w oczy. W powietrzu zaiskrzyło, napięcie musiało sięgać zenitu. Moje oczy rzucały pioruny, a muszkieterki miny miały niewyraźne. Wiki wyprostowała się, odrzuciła do tyłu długie, rude włosy i zrobiła krok do przodu. Wyrwała Niecę wielgachną donicę, po czym wręczyła mi ją z przepraszającym uśmiechem. - Wielkie sorry! - zaczęła. - Jeszcze raz sorki za ten pamiętnik! Iguś, błagam cię, zapomnijmy! O tej kłótni w szatni też -i spontanicznie rzuciła mi się na szyję, cmokając w policzki. - Pogódźmy się, Iguniu - zawtórowała jej Nieka, która uwiesiła się mnie z drugiej strony - Ja już zapomniałam o tej milce. Tak, wyglądało na to, że chcą mnie udusić własnymi rękami. Albo chcą się ze mną pogodzić. Miśka - jedyna osóbka, która bezpośrednio nie była zamieszana w całą aferę - spoglądała na mnie tak, jakby chciała powiedzieć: „Są nie do zniesienia, to fakt; ale pogódź się z nimi, bo żyć ci nie dadzą"